05 listopada 2024

Od Song Ana — Księżyc

— Było aż tak okropne? 
— Gorsze, niż potrafisz sobie wyobrazić — przytaknął Yunru Lei, a na wspomnienie paskudnego smaku napoju przeszły go dreszcze. — Wyszło mu całkowicie gorzkie i kwaśne. Nie potrafiło mi ono przejść przez gardło.
— W ogóle nie było słodkie? — zaskoczył się Song An. — Nie wyobrażam sobie, jak mogłoby takie wino w ogóle smakować!
Yunru Lei uniósł brwi i spojrzał na swojego ucznia. 
— Ale skąd wiesz, jak właściwie wino smakuje? — zapytał podopiecznego. — Kiedy je próbowałeś? 
Song An otworzył usta, odwrócił wzrok, a po chwili zaśmiał się nerwowo.
— Zapomniałem, że miałem nie przerywać — próbował zmienić temat. — Co było dalej? Spotkałeś się jeszcze z Song Ningiem? 
Bóg burzy zerknął podejrzliwie na podopiecznego. Pokręcił głową trochę rozbawiony. Postanowił, że tym razem odpuści uczniowi. Zaczął kontynuować opowieść.

Spotkałem się z nim już kolejnego dnia. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak bardzo chciałem go zobaczyć. Wcześniej nigdy nie wracałem do miejsc, które już odwiedziłem. Wychodziłem z założenia, że skoro zostały przeze mnie zwiedzone, nie ma najmniejszej potrzeby, aby marnować swój czas i ponownie je oglądać. Prawdę mówiąc, w żadnej z tych lokacji nie poznałem nikogo, kto pojawiałby się później w moich wspomnieniach, tak jak Song Ning.
Znalazłem się na znajomej już sobie leśnej drodze. W pobliżu szumiał strumień i to właśnie w jego kierunku ruszyłem. Niedługo później zauważyłem drewnianą budowlę. W jej pobliżu na krótkim mostku siedział młody mężczyzna. Trzymał w ręku wędkę, której linka zanurzona była w wodzie.
Zobaczyłem Song Ninga i w tej samej chwili zacząłem się zastanawiać, czy nie wyjdę na kogoś podejrzanego. Co, jeśli mężczyzna pomyśli, że go śledzę? Domyślałem się, że nikt nie chciałby być obserwowany przez kogoś kompletnie nieznajomego. Nie potrafiłem jednak powstrzymać narastającej chęci rozmowy z gadatliwym rybakiem. Westchnąłem cicho, zebrałem się w sobie i powoli ruszyłem w stronę mężczyzny.
— Song Ning — odezwałem się, gdy znalazłem się w pobliżu rybaka. Ten odwrócił się do mnie. Wyglądał na lekko zaskoczonego, ale po chwili rozpromienił się. 
— Oh, to ty! — zawołał, a wędka prawie wypadła mu z rąk. — Yunru Lei, świetnie cię widzieć! 
— Jak idzie połów? — zapytałem, zerkając na kosz leżący w pobliżu mężczyzny. Dzisiaj nie był pusty — udało mi się tam dostrzec nawet kilka ryb.
— Lepiej niż wczoraj — stwierdził Song Ning, marszcząc nos i zerkając na koszyk. Następnie wskazał ręką pewne miejsce na wodzie. — Tam zarzuciłem sieć. Liczę, że dzisiaj cokolwiek wyciągnę. 
— Ja mam nadzieję, że nie będzie musiał dzisiaj wyciągać ciebie.
Rybak zmierzył mnie wzrokiem, ale ostatecznie zaśmiał się cicho. 
— Nie wracajmy do tego. 
Kiwnąłem zgodnie głową, odwzajemniając uśmiech. Dosiadłem się do Song Ninga. Zachowałem jednak pewną odległość. 
— Jak smakowało ci wino? — zapytał, odwracając głowę w moim kierunku.
Na samo wspomnienie paskudnego smaku trunku przeszły mnie dreszcze. Widząc jednak pełne ciekawości spojrzenie Song Ninga, nie mogłem powiedzieć mu prawdy. 
— Było — próbowałem dobrać odpowiednie słowa — naprawdę wyjątkowe.
— W takim razie cieszę się, że ci smakowało! Przygotuję więcej następnym razem — odparł zadowolony z siebie rybak. — A tak swoją drogą, co tutaj robisz? 
— Przechodziłem i postanowiłem sprawdzić, czy dzisiaj też cię tutaj zastanę. 
— A więc zastałeś.
Później rozmawialiśmy długo. W międzyczasie Song Ning’owi udało się złowić kilka kolejnych ryb. Czasem nawet zastępowałem go i trzymałem wędkę. Nie znałem się na wędkarstwie. Wcale a wcale. Stąd młody rybak wiele musiał mi tłumaczyć. 
— Ale zarzuć dalej, bo tutaj nic nie złapie! — wyznaczał kolejne polecenia. — Jak w ogóle założyłeś tę przynętę? Nawet ryba, która nie jadła tydzień, nie miałaby na nią ochoty!
W przerwach pomiędzy rybołówstwem Song Ning trochę mi o sobie opowiedział. Dowiedziałem się, że pochodzi z dość biednej rodziny, która od pokoleń dostarczała do miasta ryby.
Song Ninga’a i jego siostrę wychowywał ojciec. Dawniej to właśnie on zajmował się połowami. Później w wyniku pewnego zdarzenia, które nie zostało sprecyzowane przez mojego rozmówcę, nie był w stanie wykonywać swojej pracy. Wszystko spadło więc na pierworodnego syna. Song Ning nie miał wyjścia. Ktoś musiał zapracować na utrzymanie domu. Każdego dnia już od wielu lat codziennie rano wychodził, aby łowić. Niezależnie od pogody, stanu zdrowia, chęci lub jej braku. Ojciec byłby wściekły, gdyby dowiedział się, że jego syn chociaż pomyślałby o zmianie zawodu. W związku z tym wczorajszego dnia ogarnął go gniew, gdy zobaczył, że Song Ning wrócił z pustymi rękoma. Dzisiaj młody rybak nie chciał się już narażać.
Siedzieliśmy razem do późna. Księżyc już dawno zawisł wysoko wśród gwiazd na nocnym niebie. Rozmowa pochłonęła nas na tyle, że przestaliśmy odczuwać upływ czasu. Przynajmniej do momentu, w którym Song Ning niespodziewanie zerwał się z miejsca. 
— Ale późno! — zawołał, wstając gwałtownie. Prawie stracił równowagę i wpadł do rzeki, ale w ostatniej chwili udało mu się wyprostować. — Przecież ojciec mnie zabije, jak zaraz nie wrócę!
Pomogłem mu wyciągnąć sieć, a następnie zapakować ryby do koszy i na wóz. Czynności te w normalnych okolicznościach zajmują pewnie znacznie więcej czasu, ale dzisiaj bardzo się spieszyliśmy. Uporaliśmy się z tym naprawdę szybko. Już chwilę później Song Ning siedział na wozie, a stary koń ciągnął go z niemałym trudem.
— Odwiedzisz mnie jutro? — zapytał rybak. Odwrócił się w moim kierunku, a jego oczy odbijały blask gwiazd. 
— Postaram się — obiecałem, delikatnie się uśmiechając. 
Obserwowałem, jak odjeżdżał. Jego sylwetka zniknęła między drzewami. Zostałem sam z lśniącym księżycem nad głową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz