07 listopada 2024

Od Song Ana — Kwiat

— To strasznie smutne, że Song Ning nie mógł z tobą wyruszyć! — mówił z żalem Song An. 
— Cóż, każdemu z nas pisane jest inne przeznaczenie — odparł Yunru Lei, unosząc lekko kąciki ust do góry. Nie wyglądał jednak na szczęśliwego. Gdzieś tam, w lśnieniu jego oka, boski sługa dostrzegł błysk nieopisanego żalu. 
— Co było więc dalej?

Nigdy więcej nie poruszaliśmy tematu wspólnej podróży. Wprawdzie pierwsze dni po tej rozmowie należały do tych bardziej niezręcznych, ale atmosfera ta szybko rozwiała się w niepamięć.
Nim właściwie zdążyliśmy się zorientować, minął okrągły rok, który teraz zdaje mi się być jedynie krótką niczym mrugnięcie oka chwilą. Spędziliśmy razem wiele naprawdę pięknych dni. Prawdę mówiąc, wiele bym oddał, żeby znów przeżyć choć jeden z nich.
W każdym razie chciałem sprawić, żeby rocznicowe spotkanie z Song Ning’iem było wyjątkowe. Korzystając z możliwości tego, że mogę szybko podróżować za pomocą swoich boskich mocy, postanowiłem odwiedzić kilka innych miejsc przed planowanymi odwiedzinami. Najpierw skoczyłem kupić jakieś dobre wino. Song Ning dalej zajmował się przygotowywaniem swoich alkoholi, ale na dzisiejszy wieczór wolałem zaopatrzyć się w coś przyjemniejszego do picia. 
Następnie odwiedziłem pole kwiatowe. Była to przeogromna polana. W całości pokrywało ją morze wszelkiego rodzaju barwnych roślin. Zebrałem ich cały bukiet. Nie wyglądał on jednak najlepiej. Najpewniej przez mój brak talentu do takich rzeczy. Cóż, przynajmniej się starałem. O świcie ruszyłem na spotkanie z Song Ning’iem. Rybak typowo dla siebie siedział na pomoście. Usłyszał, jak nadchodzę, więc odwrócił się i uśmiechnął na mój widok.
— Już myślałem, że nie przyjdziesz — odparł, choć nie z wyrzutem, a małym rozbawieniem. 
— Zgubiłem się po drodze — zażartowałem, podchodząc bliżej. Stanąłem tuż przed nim i wyciągnąłem bukiet zza pleców. Na początku Song Ning wydawał się być dość zaskoczony. Przyjął jednak prezent. 
— Są naprawdę piękne — powiedział, przytulając kwiaty do siebie. — Dziękuję. 
Widząc jego uśmiech i błysk w oczach, mimowolnie sam uniosłem kąciki ust do góry. Przy nikim nie czułem się nigdy tak dobrze. 
— Też coś dla ciebie przygotowałem — zdradził po chwili. Zdawał się być naprawdę podekscytowany swoją niespodzianką. — Ale najpierw ryby. 
Do wieczora siedzieliśmy przy rzece, całkowicie pochłonięci rozmową. Wspominaliśmy ostatnie wspólnie spędzone miesiące. 
— A pamiętasz, jak wpadłeś wtedy do wody? Gdy próbowałeś złapać tę wielką rybę? 
— Ale prawie mi się udało! — bronił się Song Ning. — Przynajmniej mnie wtedy wyciągnąłeś. 
— Nie pierwszy i nie ostatni raz — przypomniałem, również nie kryjąc swojego rozbawienia. Rybak przewrócił oczami, pochylił się nad wodą i ochlapał mnie. Była ona bardzo chłodna.
Nadszedł wieczór. Wyjątkowo nie wróciłem do siebie, ale za namową Song Ning’a ruszyłem z nim do miasta. Odstawiliśmy ryby do jego domu, a następnie rybak zaprowadził mnie w całkiem nowe miejsce.
Weszliśmy do całkiem przestronnego budynku. Czekał tam na nas nieznany mi mężczyzna. Okazało się, że to jeden z przyjaciół Song Ning’a. Był on malarzem. 
— Pomyślałem, że miło byłoby uwiecznić, wiesz, nas — odparł nieśmiało rybak. Nie miałem ku temu najmniejszych obiekcji. 
Przez następną godzinę staliśmy bez najmniejszego ruchu. Malarz obserwował nas czujnym okiem, machając pędzlem po płótnie. Maczał go w farbach, uwijał się, czasem cicho przeklinał. Udało mu się jednak skończyć obraz przed nadejściem świtu. Podziękowaliśmy mu, zabraliśmy jeszcze mokre dzieło i wyszliśmy na zewnątrz. 
— Zatrzymaj go — powiedział Song Ning, wręczając mi obraz. — Jest dla ciebie. 
Podziękowałem mu za tak niezwykły prezent. Było już naprawdę późno, więc niestety Song Ning musiał wracać. Odprowadziłem go do domu. Po krótkim pożegnaniu zostałem znów całkowicie sam. 
Spojrzałem na malunek. Dwaj szczęśliwi i uśmiechnięci mężczyźni stali ramię w ramię obok siebie. Ja i Song Ning. Na zawsze uwiecznieni. Poczułem jednak żal. Song Ning w odróżnieniu do mnie nie był wieczny. Co, jeśli pewnego dnia będzie zmuszony odejść?
Z trudem przełknąłem ślinę. Nie chciałem o tym myśleć. Z każdym dniem wzrastało jednak moje poczucie winy. Nie mówiłem Song Ning’owi całej prawdy. Ale pewnego dnia przecież będzie musiał się dowiedzieć…
Zdałem sobie sprawę, że Song Ning był jak kwiat. Nieważne, jak piękny i wspaniały, przyjmuje taki stan tymczasowo. Czeka na niego koniec. Taka jest naturalna kolej rzeczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz