— Co dolegało Song Ning’owi? — zapytał boski sługa. Z opowieści mistrza wynikało, że stan jego partnera był poważniejszy, niż im się to wydawało na początku.
— Pewnie już sam się domyślasz.
Song An nie był głupi. Zazwyczaj. Posiadał pewną wiedzę książkową, którą zdobył pod czujnym okiem swojego mistrza. Były to setki lat spędzonych nad spisaną przez wiele pokoleń wiedzą na tematy wszelakie. Boski sługa znał więc przynajmniej te najpopularniejsze choroby.
— Gruźlica? — zgadywał. Wszystko na nią wskazywało: kaszel, krew, złe samopoczucie. Była to choroba, która od wielu wieków prześladowała śmiertelników.
— Niestety masz rację — przytaknął Yunru Lei. — Były to suchoty. Ja jednak rozpoznałem je zbyt późno.
W Song Ning’u zaszła pewna przemiana. Nie zachowywał się, jak on. Dawniej cieszył się z najmniejszych rzeczy, śmiał się przez cały czas, mówił tak wiele, że nie dało się go uciszyć. Kochałem słuchać jego nieprzerwanych opowieści. Jego podekscytowany wszystkim głos sprawiał, że wszystko stawało się wokół lepsze. Tylko on wiedział, jak poprawić mi humor.
Nie potrafiłem więc patrzeć na niego, gdy z każdym dniem stawał się coraz smutniejszy i cichszy. Moje serce łamało się z bólu z każdym kolejnym dniem. Próbowałem mu pomóc. Robiłem wszystko, co tylko mogłem. Przyrządzałem zioła, dbałem o to, aby było mu ciepło, monitorowałem gorączkę… Wszystko to okazywało się żałośnie daremne, ponieważ stan Song Ning’a z każdą dobą się pogarszał.
Często kaszlał. Bardzo, bardzo często. Czasem nie miał przez to nawet siły dalej mówić. Wtedy ja przejmowałem inicjatywę. Moje opowieści nie były tak ciekawe i porywające, jak te, które znałem od Song Ning’a, ale bardzo się starałem.
Mówiłem mu o swoich podróżach. O ogromnym świecie, który tak bardzo chcieliśmy razem zwiedzić.
— Jak trafiłeś na górę, o której mi kiedyś opowiadałeś? — zapytał, prawie szepcąc. Leżał oparty o moje ramię, ja w tym samym czasie układałem mu włosy.
Zaskoczyło mnie jego nagłe pytanie. Zawsze bywał ciekawski, ale patrząc na jego aktualny stan, wątpiłem, że cokolwiek pamiętał z mojej nagłej propozycji.
— Prawdę mówiąc, chyba po prostu się tam znalazłem — odparłem trochę wymijająco. Choć moje słowa nie były do końca kłamstwem. Pojawiłem się na jej szczycie i tam zostałem.
— Tak po prostu wspiąłeś się na samą górę? — zażartował cicho Song Ning. — Jesteś naprawdę niemożliwy.
— Jest tam łatwiej się dostać, niż ci się wydaje — zapewniłem. Zabrałbym go tam od razu, ale obawiałem się, że taki szok mógłby jedynie pogorszyć jego stan. Pozostało mi czekać, aż ten poczuje się lepiej. W to właśnie wierzyłem.
— Mówiłeś, że jest tam naprawdę pięknie — przypominał sobie rozmarzony. — Pewnie jest tam tłum wyznawców.
— Mniejszy niż myślisz — zaśmiałem się. Tamtejszy „tłum” liczył jedną osobę. Mnie.
— Więc w świątyni tej nie jest czczone żadne popularne bóstwo?
— Cóż, jestem przekonany, że ma wielu wiernych — broniłem pospiesznie swojego boskiego honoru.
Song Ning roześmiał się cicho. A przynajmniej próbował, ponieważ z jego gardła wydobył się jedynie ściszony chrypliwy dźwięk.
— Czym ten bóg się zajmuje? — dopytywał, zerkając na mnie spod przymrużonych oczu.
— To bóstwo burzy — powiedziałem trochę speszony. Pierwszy raz w historii naszej znajomości rozmawialiśmy o czymś, co jakkolwiek poruszałoby tematykę mojego pochodzenia. Choć Song Ning o tym nie wiedział. Jeszcze.
— Nigdy... o nim nie słyszałem…
Nie kontynuowaliśmy naszej rozmowy, ponieważ Song Ning ziewnął cicho, a następnie wtulił się w mój płaszcz i zasnął. Jego sen był niespokojny, przerywany atakami kaszlu. Położyłem mu dłoń na rozgrzanym czole. Miał wysoką gorączkę. Okryłem go szczelniej swoim nakryciem wierzchnim.
— Nie martw się, nie musiałeś o nim słyszeć, żeby on słyszał o tobie — wyszeptałem. — I wierz mi, że robi wszystko, aby ci pomóc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz