15 listopada 2024

Od Dantego – Portfel

Węgiel niemyty oczywiście się spóźniał. To znaczy, cała miaucząca ekipa wciąż nie pojawiła się w barze, ale przyczyną tego było pierdolenie Zapałki, który nie zamierzał nigdzie wypuszczać chłopaków, dopóki nie zagrają chuj wie jakiego kawałku, chuj wie który raz, żeby chuj poczuł się usatysfakcjonowany. Opierdol za olewanie godzin spotkania też by wyłącznie brykiet dostał, tak dla pewności, że nic mu się w nosie nie zatkało i para dalej ma skąd lecieć, a nie zbierać się przypadkiem w pustej komorze mózgowej i grozić wybuchem. Picie samemu w barze i kiwanie się na wysokim stołku barowym przestało już dawno interesować Dantego, ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz, frajerów wciąż nie było, zaś muzyka grała taka, że co najwyżej kostkę chciało się sobie złamać, by nie musieć do niej dłużej się kiwać.
Syren westchnął, zamieszał tym, co zostało mu w kuflu, gdy wtem ktoś dosiadł się stołek obok, posłał mu przymilny uśmiech.
— Hej, postawić ci tarota za piwo?
Szkiełka przesunęły się powoli z góry na dół po chłopaku. Młody, niepozorny, jakby ledwo się z gimbazy urwał, z gwiazdkowymi kolczykami w uszach i ciemnym, błyszczącym makijażem. Dante znał tylko jeden rodzaj chłopaczków, którzy tak wyglądali.
Ja pierdolę, jasnowidz.
Czy im się jakieś trzecie oko otwierało na jego widok? Tak, to ten, szeptała im dziwka fortuna, popychając chudzielców ku niemu, to on jest wybranym przez los błaznem, mającym zabawiać przyszłość swoim brakiem zrozumienia dla ścieżek, którymi ona kroczyła. W pierwszym, naturalnym już odruchu się skrzywił, serdecznie nienawidząc tej czerwonej tarczy na swoich plecach, z takim zamiłowaniem ostrzeliwanej przez jasnowidzów, ale zamyślił się, dał sobie moment, upijając łyk piwa. Czy właściwie coś mu szkodziło się zgodzić? Bardziej już nerwów chyba zszarpać mu nie mogli, Zapałki wciąż nie było, nawet się nie odzywał, tak to przynajmniej zapewni sobie pięć minut rozrywki i przeklinana wróżbitów.
— Dobra — westchnął, machnął na barmana ręką, wyciągając portfel z kieszeni — dawaj.
Chłopak uśmiechnął się szerzej, klasnął krótko w dłonie, bardzo zadowolony z obrotu spraw, sięgnął do swojej torby. Barman podał nowy kufel z piwem, opłacony różową kartą, Dante wziął też kolejny dla siebie, bo na trzeźwo na pewno by tego nie wytrzymał. Kolorowe karty wysunęły się z pudełeczka, nieznajomy zręcznym gestem je przetasował, przymknął oczy w skupieniu, choć syrenowi wydawało się, że bliżej było temu do zniecierpliwienia. W końcu jednak przyszłość czy inna kurwa przemówiła, chłopak wyciągnął kolejno trzy karty, ułożył je między sobą a Dantem.
O tarocie wiedział równe zero, więc przed sobą zobaczył co najwyżej trzy kolorowe obrazki, bez pojęcia, jak coś takiego miałoby komukolwiek pomóc zrozumieć jego losy. Z powątpiewaniem spojrzał na chłopaka przyglądającego się kartom. Wydymał wargi, kręcił trochę głową, aż przeniósł wzrok z lamparta kroczącego na dwóch łapach i ubranego w pstrokate wdzianko na syrena.
— Jesteś może krawcem?
Dante parsknął, mimowolnie się uśmiechnął, gratulując w myślach spostrzegawczości młodemu.
— Jestem.
— W takim razie powinieneś unikać noszenia różowego futra…
— Jak możesz dawać mi tak bezduszną radę — przerwał mu syren, łapiąc się za pierś, tam, gdzie właśnie z urazą zabiło oddanie modzie serce. Chłopaczyna uniósł w górę chuderlawe ręce.
— Panie, ja tylko karty czytam. Nie noś różowego futra — zawahał się, spojrzał raz jeszcze na przepowiednię, gdzie jakaś zwierzołakopodobna babka próbowała otworzyć pysk innej bestii — inaczej kobieta z wielkim włochaczem cię złapie…
— I co mi zrobi?
— Nie przerywaj patrzenia w przyszłość! — obruszył się nieznajomy, lecz odchrząknął pospiesznie, napił się swojego piwa, przywołał znów uśmiech, wymuszenie miły. — Kobieta z wielkim włochaczem cię złapie i… — Zerknął pospiesznie na ostatnią kartę z kołem. — Jeździsz rowerem?
— Mhm.
— To ci opona pęknie, jak będziesz przed nią uciekał. Więc jazdy na rowerze lepiej też unikać.
— Cudownie. — Dante walnął otwartą dłonią w blat, nie usłyszawszy nawet dobrze ostatniego zdania. Niezwiastujący niczego dobrego półuśmiech pojawił się na wargach. — Moja kolej — zamruczał, coś niebezpiecznie błysnęło w różowych szkłach.
Wróżbita zmarszczył brwi.
— Co?
— Krawcem jestem, tak? — przypomniał, nadto zamaszystym, acz wciąż przekonującym ruchem pijaczyny wychylając swój trunek. — To teraz słuchaj – siedziałem od rana w pracy i za chuja nie wiem, co wpakowałem z niej do swojej torby, ale wiem, że coś tam siedzi. Jak postawisz mi piwo, to dostaniesz coś ze środka. Stoi?
Umowa brzmiała za dobrze, ale Dante był specjalistą w sprzedawaniu bajeczek ludziom i zmuszaniu ich do uwierzenia mu. Poza tym czuł, że jeśli ten jeden raz nie uda mu się wychujać jasnowidza, a nie zostać wychujanym, to los nigdy więcej w tej materii do niego się nie uśmiechnie. Chłopak ożywił się na propozycję, wyprostował, bystro popatrzył na krawca, nim się zgodził, jakby jeszcze szukając podstępu, ale było widać, że przepadł, własna chciwość i syrenia magia w rozkosznym głosie sprawiły, że fioletowa czupryna przytaknęła, tym razem drobna dłoń machnęła na barmana.
Po części Dante nie kłamał. Naprawdę siedział w zakładzie od rana, wpakował jakieś rzeczy wymagające drobnych poprawek do torby i nie miał już pojęcia, co to dokładnie było. Wiedział jednak, że w bocznej kieszeni torby siedział taki mały skurczybyk, figurka czarnego kotka wrzucona kiedyś tam przez Octavię, gdy wydawało jej się, że Dante nie patrzy. Dostawszy piwo, syren zerknął do wnętrza czystego chaosu, znalazł figurkę i ściągnął z niej fioletowy płaszczyk.
— Patrz może… — parsknął, prawie opluł się piwem, wyciągając znalezisko i widząc minę wróżbity — może się zmieścisz.
Rozpoczęła się syrenia transformacja w czajnik, a blask zgasł w fioletowych oczach, zastąpiony zażenowaniem. Wróżbita skrzywił się, bez słowa wstał ze stołka i już chciał odejść pozbawiony jakiegokolwiek zysku, ale Dante go powstrzymał. Jedno stanowcze złapanie łokcia delikwenta wystarczyło, by posadzić go znów na miejscu.
— Siedź, siedź — prychnął, zerkając w telefon. Zapałka pisał, że się nie wyrobi. Teraz to już nie była taka szkoda. — Trafił swój na swego, kolego. — Kieł zawadiacko błysnął w półuśmiechu, bokserka ręką zawisła przed chłopaczyną. — Wystarczy Dante.
Westchnienie, pogodzenie się z losem, rezygnacja. Jeśli twarz chłopaka byłaby kartami tarota, to właśnie to by sobą przedstawiały.
— Nikolai — mruknął, ściskając wyciągniętą dłoń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz