Donośny śmiech rozbrzmiał w pustej przestrzeni cichego o poranku klubu. Można by pomyśleć, że stara fabryka przerobiona na centrum niezapomnianych imprez jest nawiedzona przez szalonego ducha, ponieważ odbijający się echem od ceglanych ścian dźwięk brzmiał wystarczająco dziko i histerycznie, aby wywoływać zimny dreszcz na plecach. Connor i Charlie, do tej pory pochyleni nad listą leżącą na barze, spojrzeli na siebie jednocześnie. Żadne z nich nie było w stanie ukryć wymalowanego na ich twarzach szoku.
– Ariel? – zapytał Connor, prostując się i z miejsca ruszając w stronę metalowych schodów. Charlie wyprzedziła go, przesadzając barierkę i pędząc na złamanie karku na piętro. Obecnie w The Web nie było nikogo poza ich trójką, a arachnesa i wilkołak jeszcze nigdy w życiu nie słyszeli, aby ta góra lodowa, jaką był Ariel, wydawał z siebie podobne dźwięki. Największym osiągnięciem tej dwójki było wymuszenie na elfie dystyngowanego haha. Nie mogło być więc mowy, aby ten opętańczy śmiech wydawał z siebie z własnej, nieprzymuszonej woli.
Oboje wpadli do gabinetu i zatrzymali się gwałtownie, jak zamurowani. Ariel wił się na podłodze, mocno trzymając za brzuch. Jego twarz była wręcz purpurowa z wysiłku od niepowstrzymanego śmiechu.
– Ariel, co jest! – Connor dopadł do przyjaciela, chwytając go za ramiona. W zapłakanych oczach elfa nie było widać choćby śladu wesołości. Prędzej bezgraniczna rozpacz i przerażenie, wręcz groteskowo kontrastujące w wydobywającym się z jego ust dźwiękiem.
– Ja… ja… ten… – wysapał między kolejnymi salwami śmiechu, jednak nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Drżącą dłonią wskazał na leżącą nieopodal kopertę. Charlie podniosła ją szybko, marszcząc brwi.
– Nie ma nadawcy – powiedziała szybko, oglądając beżowy, gruby papier. Zajrzała do środka i zaklęła głucho. W środku wciąż były resztki zwęglonego papieru.
– Musiał oberwać zaklęciem, nie ma innego wyjścia – warknęła, rzucając kopertę z powrotem na ziemię. Uklęknęła obok Connora, przytrzymując Ariela.
– Musimy coś zrobić, bo się wykończy! – krzyknęła zdenerwowana. Connor poderwał się na nogi.
– Zostań z nim – rzucił krótko i wybiegł z gabinetu, zostawiając przerażoną arachnesę ze śmiejącym się do rozpuku elfem.
Prawdopodobnie minęła tylko chwila, jednak dla przerażonej Charlie była to cała wieczność, zanim Connor wpadł znów do gabinetu z lekarzem. Wilkołak przytrzymał szamoczącego się Ariela, póki w jego żyły nie został wtłoczony środek usypiający. Upiorny śmiech w końcu ucichł, a obraz nędzy i rozpaczy, niegdyś będący najbardziej eleganckim reprezentantem ich trójki, opadł bezwładnie na podłogę, zapadając w głęboki sen.
– Jest szansa, że efekt zaklęcia może minąć, zanim pan Pierce się przebudzi, niemniej radziłbym poszukać przeciwzaklęcia. Tak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że rzucony czar jest trwalszy – powiedział lekarz, zbierając swoje rzeczy po zbadaniu Ariela. – Ja, niestety, nie mogę zrobić nic więcej.
– Dziękujemy panu za pomoc. Z resztą już sobie poradzimy – Charlie uścisnęła doktorowi rękę, a Connor odprowadził go do drzwi. Arachnesa usiadła obok leżącego na kanapie Ariela, teraz pogrążonego w głębokim śnie. Nie była pewna, czy ta ponura cisza nie była przypadkiem jeszcze gorsza od histerycznego śmiechu, który wciąż dźwięczał jej w uszach.
– Co teraz zrobimy? – Connor stanął za jej plecami, zakładając ramiona na szerokiej piersi. Charlie odwróciła się w jego stronę. Spojrzała mu w oczy.
– Oczywiście, znajdziemy tego żartownisia. Też mu wytniemy numer, który na długo zapamięta. – Odwróciła się do elfa. Lekkim ruchem odgarnęła złote włosy z jego czoła, po czym wstała z miejsca. Ktokolwiek to zrobił. Nie mogło mu to ujść płazem.
Connor tkwił przed komputerem, ze zmarszczonymi brwiami przeglądając zapis z monitoringu w klubie. Charlie siedziała kawałek dalej, w cieniu. Na jej białej dłoni tkwił nieduży, włochaty pajączek. Poruszał nerwowo nogogłaszczkami, patrząc na arachnesę.
Ta niepodpisana koperta musiała jakoś trafić do biura z resztą korespondencji. W tej chwili nie wiedzieli nawet, kto tak naprawdę był celem złośliwego zaklęcia. Czy to faktycznie miał być Ariel, czy też padło na niego zupełnym przypadkiem, bo to on zabrał się za otwieranie listów? Równie dobrze to mogła być Charlie lub Connor, choć ten ostatni rzadko kiedy babrał się w korespondencji. I przede wszystkim; dlaczego w ogóle do tego doszło? Komu nadepnęli na odcisk, albo kto był na tyle głupi, by dopuścić się czegoś takiego?
– Masz coś? – zapytał wilkołak, nie odrywając spojrzenia od monitora. Pajączek zeskoczył z dłoni Charlie na ścianę, a potem pomknął w stronę kratki wentylacyjnej.
– Mówi, że widział, jak Ariel kłócił się raz z jakimś typem na tyłach klubu – westchnęła, wstając z podłogi. Podeszła do Connora i zerknęła w ekran, opierając się na ramionach mężczyzny. – To było dwa dni temu. Poszło o… nie uwierzysz kurwa, ten jadalny, musujący brokat, co go dodajemy do drinków. No wiesz, ten, po którym zmienia ci się kolor włosów albo oczu, albo możesz zionąć iluzją ognia.
Connor wcisnął pauzę i spojrzał na Charlie, unosząc brwi.
– Co? – zapytał. Arachnesa pokręciła głową.
– Podobno pokłócili się o cenę. I o brak poczucia humoru.
– No nie pierdol. – Usta wilkołaka drgnęły w powstrzymywanym uśmiechu. Odchrząknął jednak i spoważniał, gdy kobieta spiorunowała go wzrokiem. Odwrócił się znów do komputera.
– No dobra, czyli wiemy już, do kogo uderzać. Dalsze przeglądanie monitoringu nie ma sensu – powiedział. Charlie westchnęła i stuknęła palcem w jeden z kadrów.
– Właściwie, to zatrzymałeś w idealnym momencie – burknęła. W innych okolicznościach facet w czarnym płaszczu z głębokim kapturem czający się wokół skrzynki na listy w środku dnia, najwyraźniej starając się nie rzucać w oczy, bardzo by ją rozbawił. Teraz jednak ani trochę nie było jej do śmiechu.
Szybko przejrzeli dokumenty Ariela, nie dbając o to, że elf po wszystkim na pewno będzie marudził na burdel w papierach. W końcu znaleźli umowę na dostawy tego cholernego brokatu, zawartą między Arielem Pierce’em a Octaviusem Ridiculousem. Wklepany w gps adres poprowadził ich prosto jak po sznurku do domu żartownisia.
Plan był prosty i w zasadzie pozbawiony jakiejkolwiek strategii. Zarówno Charlie, jak i Connor, byli zbyt wściekli, aby bawić się w półśrodki. Nie mieli też zbyt wiele czasu, nie chcieli ryzykować, że wybudzony Ariel znów zacznie dusić się ze śmiechu. Mieli w planach odwiedzić pana Ridiculousa, uświadomić mu, jak wielki błąd popełnił i zażądać odpowiedniego przeciwzaklęcia. Gdy jednak stanęli przed oczojebnie kolorowym budynkiem, w którym mieli go znaleźć, nabrali wątpliwości.
– Charlie… bo ja bym nie chciał skończyć jak Ariel – szepnął Connor, nachylając się do arachnesy. Samej arachnesie już kręciło się w głowie od natężenia kolorów. – Albo jeszcze gorzej… w sumie to my wiemy, z czego on robi ten pieprzony brokat?
– Nie nakręcaj się. Wejdziemy, pogadamy, zobaczymy, z kim tak naprawdę mamy do czynienia. Musimy mieć się na baczności – powiedziała spokojnie, choć wewnątrz wcale taka nie była.
Oczywiście wejście do środka z buta nie wchodziło w grę. Jeśli Octavius był magiem, to dom z pewnością chroniły jakieś nieprzyjemne, być może wręcz nieprzewidywalne zaklęcia. Charlie przyglądała się budynkowi, zastanawiając się, co robić. Connor pukał niecierpliwie palcami w kierownicę samochodu.
– Może weszłabyś mu do snów? Tak byłoby najprościej – zasugerował wilkołak, jednak arachnesa pokręciła głową.
– Nie mamy tyle czasu. Dobra, idziemy, pukamy i cóż… improwizujemy. To czasem działa. – Otworzyła drzwi do samochodu i ruszyła przez ulicę. Connor poszedł za nią, wciąż z niepokojem przyglądając się budynkowi. Wiedział, że musi wyglądać trochę bardziej groźnie, jednak w tych okolicznościach było to trudniejsze, niż przypuszczał.
Charlie nie zdążyła zapukać do drzwi. Ledwo jej stopa spoczęła na stopniu ganku, gdy te otworzyły się. Stanął w nich młody mężczyzna w szafirowym garniturze. Gładko ulizane, ciemne włosy lśniły od brokatu.
– Proszę, proszę – uśmiechnął się szeroko i zerknął na nich spod ciemnych okularów. – Czy pan Pierce już umarł ze śmiechu?
Do klubu wracali w pełnym zakłopotania milczeniu. Oboje mieli wrażenie, że z domu szalonego maga nie wyszli już tacy sami, chociaż przecież dostali to, czego potrzebowali. Charlie ściskała kurczowo w dłoni przeciwzaklęcie, a Connor, dziwnie rozluźniony, nucił pod nosem, czekając, aż zmienią się światła i będzie mógł ruszyć.
– Czyli co. Koniec z konkursami? – zapytał nagle, przerywając ciszę.
– Zdecydowanie koniec. Trzeba będzie wymyślić coś innego – mruknęła Charlie. Oboje zaraz po wyjściu zgodnie uznali, że szalony mag umyka jakiejkolwiek kategorii. To było jasne, że trzeba będzie mieć go na oku, tak na wszelki wypadek, jednak jakiekolwiek kontakty z nim mogły zwiastować tylko kłopoty.
– Jestem ciekaw, skąd Ariel w ogóle go wytrzasnął – mruknął Connor, skręcając w główną ulicę.
Z mocno bijącym sercem Charlie wypowiedziała przeciwzaklęcie nad śpiącym Arielem. Spojrzeli po sobie z Connorem niepewnie.
– Zadziałało? – zapytał wilkołak. Arachnesa ponuro wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia. Przekonamy się, gdy się obudzi.
Czuwali więc przy nim, dopóki elf nie otworzył w końcu oczu. Rozejrzał się nieco nieprzytomnie, po czym usiadł, próbując wygładzić dłonią zmierzwione włosy.
– Cóż, to było… bardzo nieprzyjemne – powiedział. Jęknął po chwili głucho, bo Connor zmiażdżył go w uścisku.
– Kurwa, uważaj następnym razem, co? Kto nam będzie ogarniał papiery, jak się przekręcisz? – Wilkołak trzepnął dłonią w plecy elfa. Ten skrzywił się z niezadowoleniem.
– Muszę przyznać, że tego się nie spodziewałem. To byłaby naprawdę podła śmierć…
– Czy ja wiem, czy taka podła. Teraz to w sumie żałuję, że tego nie nagrałem. – Connor wyszczerzył się z rozbawieniem. Charlie pokręciła głową.
– Na szczęście wszystko dobrze się skończyło – powiedziała ze szczerą ulgą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz