Niewielkie, ciemne drzwi otworzyły się, zahaczyły o wiszące dzwonki wietrzne, które cicho powiadomiły o nadejściu klienta. Nastała chwila ciszy, a kilkanaście sekund później spomiędzy zawieszonych koralików wyłoniła się z przedsionka średniego wieku kobieta.
W pierwszej kolejności rozejrzała się po pokoju. Z powodu schowanych za ciężkimi zasłonami i jedynego źródła światła w formie świec panował mistyczny półmrok, pogłębiający goszczącą w tym miejscu aurę. Na półkach, regałach, podłodze, niemal wszędzie znajdowały się tajemniczo wyglądające obiekty: kolorowe kryształy, cieniolubne rośliny, malutkie posążki, lśniące ozdoby w motywie gwiezdnym, szamańskim i magicznym, nawet gdzieś w kącie dymiło gustowne kadzidełko o niemocnym, acz charakterystycznym zapachu jaśminu.
Minęła stylem pasującą trochę do wystroju, dużą klatkę dla jakiegoś gryzonia, nie odważyła się sprawdzić, co dokładnie tam mieszkało. Bardziej zainteresowała się niskim stolikiem, za którym na krześle bez nóg siedziała postać jasnowidza. Ubrany w purpurową ze złotymi zdobieniami szatę, z wielkim kapturem na głowie, rzucającym cień na fragment twarzy – trwał w bezruchu, jak gdyby niewzruszony na przybycie klientki.
Kobieta trochę niepewnie uklękła na kolorowej poduszce przed stolikiem, położyła swoją drogo wyglądającą torebkę na kolanach. Poprawiła przypiętą z boku do, wyraźnie farbowanych na czarno, włosów bogato zdobioną, złotą spinkę, ukradkiem sprawdziła, czy ciągnące płatki uszu w dół ciężkie kolczyki dalej się trzymały.
— Dzień dobry — rzekła; głos miała spokojny, choć wskazywał, że wolałaby, żeby to jej pierwszej powiedziano te słowa.
Jasnowidz podniósł głowę znad stolika, dopiero wtedy kobieta mogła się przyjrzeć jego twarzy. Widząc delikatne rysy, uniosła wyraźnie brwi.
— Dzieciak? — rzuciła do siebie pod nosem.
— Dla pani Jasnowidz Moon — odpowiedział tamten, biorąc do rąk karty tarota i zaczynając je tasować.
Klientka dalej mierzyła go nieprzekonanym wzrokiem. Przygryzła dolną wargę, szybko ją puściła, gdy zdała sobie sprawę, że ryzykuje zdarciem krwistoczerwonej szminki. Wzięła głęboki wdech.
— Myślałam, że jesteś stażystą Jasnowidza Moona — naprawdę nie mogła się powstrzymać od tego komentarza. — A może jesteś jego synem?
Chłopak spojrzał prosto w jej oczy, ukazując w pełni swoje dwukolorowe tęczówki. Widząc je, kobieta odchrząknęła cicho. Niektórzy mówili trochę o Jasnowidzu Moonie, dokładniej, że jego prawe, brązowe oko czytało ciało, zaś lewe najgłębsze zakamarki duszy.
Cheoryeon to tam nie wiedział, skąd ludzie coś takiego wymyślili.
Powrócił wzrokiem na karty, które wciąż tasował.
— Sprawy rodzinne, hm? — rzucił trochę od niechcenia.
Kobieta na te słowa uniosła brwi, lecz jeszcze się nie dała złapać.
— Widzę, że wiele osób z tym tu przychodzi — powiedziała nieprzejętym tonem.
— Jest pani czarodziejką.
Otworzyła na sekundę szerzej oczy. Przyjrzała się dokładnie jasnowidzowi.
— Nieraz słyszę, że mam w sobie spory potencjał magiczny.
— Zjazd rodzinny za trzy dni.
I tu ją miał.
Zastygła w kompletnym bezruchu, dopóki nie zacisnęła mocniej dłoni na uchach torebki.
— Skąd wiesz?
— Jestem jasnowidzem, nie?
Serio nie lubił, jak trafiały mu się takie osoby, co nie potrafiły po prostu przyjąć do wiadomości, że tak, siedzący przed nimi chłopak miał zdolności jasnowidzące, nie bez powodu prowadził ten cholerny biznes, nie był jednym z tych oszustów, którzy udawali, że widzieli przyszłość, a w rzeczywistości potrzebowali okularów, żeby cokolwiek widzieć.
Zmrużył oczy, by dostrzec mały napis na torebce kobiety.
Okej, spróbuje coś od niej wyciągnąć.
— Dobrze, uwierzę — odezwała się w końcu klientka.
O matko, jakże wdzięczny był Cheoryeon!
— Ale to, co tu powiem, nie może wyjść z tego pokoju — powiedziała w pełni poważnie.
— Proszę się nie martwić, chroni panią tajemnica zawodowa — zapewnił ją trochę mało entuzjastycznie Jasnowidz Moon. — Poza tym nie znam pani.
Tamta posłała mu wiele oburzone spojrzenie, otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz tu niespodzianka, chyba się rozmyśliła, bo ostatecznie siedziała cicho. I kij jej w...
— Dobrze, w jakiej sprawie do mnie? — zapytał Cheoryeon, wciąż tasując karty.
Klientka poprawiła swoją pozycję na poduszce, znów odchrząknęła.
— Szykuję zjazd rodzinny i muszę wiedzieć, jak się potoczy i na co uważać — zaczęła. — Nie mogę pozwolić, by co niektóre osoby doprowadziły do katastrofy.
— Mhm, mhm, rozumiem. No, dobrze.
Przestał tasować, odłożył całą talię na bok. Do niczego się one mu nie przydadzą. Żeby chociaż pamiętał, jak się czyta z tarota.
— Proszę dać rękę.
Klientka niepotrzebnie długo się wahała, jednakże ostatecznie z jeszcze bardziej niepotrzebną niechęcią wykonała polecenie. Powoli wystawiła przed siebie dłoń, ukazując swoje długie, szkarłatne niczym szminka tipsy. Cheoryeon położył na niej obie ręce, usiadł prosto, zamknął oczy.
Płomienie świec gwałtownie zaczęły drgać, a kilka sekund później wszystkie zgasły jak na zawołanie. Rolę źródła światła przejęły kryształy, które rozbłysły na kolorowo, całkowicie zmieniając aurę całego pomieszczenia. Kobieta rozejrzała się pospiesznie, po jej minie było widać, że próbowała odgadnąć, jaka magia maczała w tym palce.
Krótką chwilę siedzieli tak bez ruchu, aż kryształy z powrotem ustąpiły świecom, powróciła zwyczajnie mistyczna atmosfera. Klientka spojrzała na jasnowidza. Chłopak w końcu otworzył oczy, w dwukolorowych tęczówkach przez dosłownie sekundę było widać coś na wzór złotych drobinek.
— Nie dziwię się, czemu pani w ogóle tu przyszła — rzucił nieprzejęty. — Naprawdę dojdzie do katastrofy.
Słowa jasnowidza wcale nie rozweseliły klientki. Drgnęła, jak gdyby prąd ją popieścił, odruchowo przysunęła się odrobinę bliżej stolika.
— Jakiej katastrofy? — spytała głosem pełnym obawy. — Co się stanie?
— Dojdzie do sporej kłótni, której wynikiem będzie gorzkie zakończenie zjazdu. W szczególności zdenerwuje się pani syn.
— Mój syn? — z każdą sekundą wydawała się coraz mniej mu wierzyć. — Jak to? Rozumiem innych, ale on?
— Nawet największa szklanka kiedyś osiągnie swój limit i woda w niej się przeleje.
Klientka potrzebowała trochę czasu, by się zastanowić i przetrawić słowa jasnowidza. Błądziła wzrokiem po całym pomieszczeniu, kompletnie zignorowała opierający się o ścianę koło monstery szkieletowy miecz.
Tymczasem Cheoryeon chciał iść do domu.
A nie, technicznie był w nim.
Sięgnął ręką pod stolik, wyciągnął lodowego cukierka, bez ogródek rozwinął z papierka i włożył do ust.
— Co powinnam zrobić? — usłyszał.
— Być milsza? — Przesunął językiem cukierek do drugiego policzka.
— Słucham?
— No niefajnie się pani zachowuje, no. Co prawda, to ciotka jest motorem napędowym czy jak to się mówi, ale pani dolewa oliwy do ognia, a potem ogląda pożar przez rzekę.
Oj, nie spodobały się te słowa kobiecie.
— Co ty wygadujesz?! — warknęła oburzona, uderzyła pięścią w stolik. — Przychodzę tu po radę, a nie krytykę!
— Nie, ale serio musi pani przystopować.
— Ja, przystopować?! Uważaj, zniewieściały chłoptasiu, bo nawet nie wiesz, z kim zadzierasz!
— O, i właśnie dlatego dojdzie do kłótni! — Zacmokał. — Ja naprawdę się nie dziwię, że ten zjazd rodzinny to będzie jakaś porażka...
Kilka minut później kobiety już nie było. W Pokoju Jasnowidza panowała niezbyt miła cisza, zakłócana jedynie przez stłumione dźwięki z zewnątrz oraz grzebanie Kamyka w trocinach.
Cheoryeon siedział na swoim krzesełku, czując w gardle nieprzyjemne widmo cukierka, którego przypadkiem w całości połknął (cud, że się nie zadławił). Przełknął ślinę, poruszył ustami, skrzywił się nieco na nikły ból. Podniósł spod stolika swoją komórkę, popatrzył na widniejący w odbiciu na ekranie zaczerwieniony policzek.
Obok niego klęczała Suyeon, w ciszy maskowała zaklęciem ślad.
— Słyszałaś ją? — rzucił jasnowidz do siostry, gdy ta skończyła. — Przyszedł babsztyl i zaczyna pieprzyć mi tu o jakichś bzdetach! Normalnie nie mam siły do takich osób, niby tyle magii w tym świecie, a zawód jasnowidza jest traktowany jak gówno!
— Mogłeś chociaż nie dolewać oliwy do ognia — westchnęła dziewczyna, wstając.
Rodzeństwo wymieniło się spojrzeniami.
Nie pokłócili się tym razem.
— A, właśnie, coś tam widziałem istotnego — zaczął brat.
— Co takiego?
— Cóż, nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że była tam...
Nie dokończył, ponieważ przerwały mu dzwonki powiadamiające o otwarciu się drzwi, a chwilę później przez koraliki przedarła się niska dziewczyna w kurtce z ognistymi wzorami i pożyczonych w przedsionku kapciach z czaszkami. Suyeon w ostatniej chwili zniknęła za iluzjami, Cheoryeon zaś w mgnieniu oka wrócił do swojej taktycznej postawy, spuścił nieco głowę, by cień misternie zakrył mu połowę twarzy. Pospiesznie zaczął sprawdzać w przyszłości, z czym do niego przyszedł nowy klient.
— Dzień dobry — powiedziała niepewnie nieznajoma, podchodząc bliżej.
— Hm, ceny biletów na najbliższy koncert Vox Metallici, hm — rzucił zawodowym tonem Cheoryeon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz