Souel szedł niemiarowym krokiem, co pewien czas zwalniając, bowiem wtedy trochę za bardzo skupiał się na własnych myślach.
Kiedy któregoś dnia Merlin napomknął coś o tym, że ma własnego smoczego zwierzaka, genashi okazał dość spore zainteresowanie. W końcu nie każdy mógł się pochwalić takim pupilem, który był latającym i często plującym ogniem gadem, mogącym osiągać czasami niesamowite wręcz rozmiary. Na początku nawet się zdziwił, ponieważ nie przypuszczał, że do elitarnej grupy właścicieli smoków będzie należał tak niepozorny chłopak, jak Merlin. No, dobra, aż tak niepozorny to nie był, bo przy pierwszym spotkaniu dwójki swoją magią prawie zmiótł całą salę dydaktyczną w uniwersytecie. Ale nadal wieść o smoku była zaskakująca.
Jak tak w sumie się nad tym zastanowić, to trochę czasu już minęło, odkąd się poznali. I Souel musiał przyznać, że prywatne szkolenie czarodzieja przebiegało lepiej, niż się spodziewał. Licealista całkiem szybko załapał podstawy, a do tego w czasie ich treningów nie doszło do powtórki z ledwo okiełznanej rozrywki; genashi z początku obawiał się, że zostanie ponownie zmuszony do ratowania okolicy, a tu okazało się, że mógł spać spokojnie. Co prawda, była ta cała sytuacja z Lucianą, ale nie dotyczyła ona wcale magii.
Gdy Merlin zaproponował przedstawienie Souelowi swojego zwierzaka, Falkora, niebieskowłosy w duchu się podekscytował. Po raz pierwszy w swym życiu na własne oczy zobaczy najprawdziwszego smoka! Będzie miał czym się potem chwalić przyjaciołom!
Nieistniejąca popularność smoków jako zwierząt domowych nie była wcale nieuzasadniona. Znając je przede wszystkim z historii i opowiastek o niebezpiecznych, siejących postrach potworach, mimo tak rozwiniętego poziomu cywilizacyjnego ludzie dalej mieli niepewne nastawienie. Sporo osób twierdziło, że już prędzej przygarnęłoby lwa lub niedźwiedzia, a w świetle prawa trzeba było załatwić różne procedury, żeby posiadanie skrzydlatego gada nie skończyło się na kłopotach. Jak to niektórzy naukowcy mówili, proces udomawiania smoka nadal trwał.
Może nie powinien się spotykać z Falkorem? Co, jak tamten go nie polubi? Gdyby ugryzł genashiego i ktoś by to zobaczył, Merlin później miałby problemy.
Ach, jakoś to będzie. Czarodziej na pewno wiedział, co robić w razie, gdyby sytuacja przybrała nieodpowiedniego obrotu. W końcu to był jego smok, jego interes.
Dostrzegając czekającego na ścieżce chłopaka, pomachał mu. Zwolnił, w końcu się zatrzymał, ale po zapewnieniach tamtego, że nie dojdzie do ugryzienia, ostatecznie znalazł się tuż obok. Oboje zaczęli spacerowym krokiem iść w stronę lasu.
Studiując wypowiedzi Merlina, Souel zrozumiał, że Falkor był całkiem dobrze wychowanym smokiem i nie powodował problemów na każdym kroku. Co prawda, ze względów bezpieczeństwa niebieskowłosy wolałby nie być tym „pierwszym, prawilnie zapoznanym nieznajomym”, ale z drugiej strony tytuł, hm, nie brzmiał tak źle.
Jakiś czas szli w milczeniu, jak jeden mąż śledzili wzrokiem poczynania zwierzaka, który obwąchiwał po kolei drzewa, krzewy i inne punkty.
— Tak właściwie to jak wygląda chowanie takiego smoka? — zapytał z ciekawości Souel.
Merlin musiał poświęcić z dobre kilka sekund, żeby zastanowić się nad wypowiedzią.
— Cóż, mam go już od jakiegoś czasu — zaczął — i w tym czasie zauważyłem, że z niego to w sumie taki pies, tyle że wiesz, nie wygląda jak pies. Taki husky w sumie.
Genashi pokiwał głową.
— Czyli można pomagać sobie poradnikami na temat tresury psów.
— Czytam właśnie takie strony o zachowaniu psów i serio, sporo się pokrywa z Falkorem.
— Pewnie dałoby się też go nauczyć sztuczek.
Licealista przełożył smycz do drugiej ręki.
— No, sztuczek to on na razie, no, nie jest na nie jakoś tak specjalnie chętny, więc na razie to nie ma się tu czym chwalić za bardzo — przyznał. — Ale się w miarę słucha.
— Na pewno przynajmniej paru się nauczy.
Czarodziej podniósł na niego wzrok.
— Myślisz?
— Wierzę w to — odpowiedział. — Moi przyjaciele, to znaczy bliźniaki, których miałeś okazję poznać, mają szczura i oni nauczyli go wielu ciekawych sztuczek!
— Serio?
— Tak! Szczury to bardzo mądre zwierzaki i byś się zdziwił, gdybyś zobaczył, co ich potrafi!
Pamiętał dobrze, jak był w odwiedzinach u rodzeństwa Moon i osobiście poznał ukochanego pupila, Kamyka. Pierwsze dziesięć minut spędził na po prostu mizianiu niezwykle miłego w dotyku i przyjaznego futrzaka, a potem Cheoryeon zaprezentował mu całą gamę wyuczonych komend, wśród których „siad”, „baczność” i „łapa” były zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Souel to nawet z początku nie sądził, że szczura można aż tyle nauczyć, a teraz był gotów zaryzykować stwierdzeniem, że Kamyk był najmądrzejszym szczurem w całym Riftreach. W sumie bliźniaki mówiły, że już trochę czasu go miały. Ale nadal.
A jak się grzecznie gryzoń zachowywał! Nie gryzł, słuchał się opiekunów, do tego bez jakichkolwiek zmartwień można było go zabierać na spacery. Cheoryeon chwalił się, że czasami to nawet nie brał smyczy ani szelek i gdy w parku go puszczał, to ten nie uciekał. Tej akcji to akurat Souel nie miał okazji zobaczyć, ale wierzył chłopakowi. Mimo że wydawało się to być nierealne. Kamyk był po prostu najmądrzejszy.
— Z tego, co wiem, smoki również są mądre — ciągnął dalej.
Dokładnie w tym momencie Falkor, dotychczas obwąchujący jakiś ścięty pieniek, odwrócił łebek i popatrzył na genashiego. Souelowi wydawało się, że smok wzrokiem dziękował mu za komplement, ale nie dałby sobie ręki uciąć.
— Tak, już rozumie niektóre słowa — powiedział Merlin, przytakując. — Nawet potrafi się zachować, reaguje na swoje imię i takie tam.
— Czyli to tylko kwestia czasu, nim będzie mógł się chwalić znajomością wielu komend.
Jakiś czas szli w ciszy, napawając się naturą. Souel wziął głęboki wdech, napełnił płuca świeżym powietrzem. Podniósł głowę, spojrzał w niebo. Nie wyczuwał czającego się na nich w oddali deszczu, więc mogli spokojnie sobie spacerować.
— Właśnie, a jak duży urośnie? — zapytał.
Merlin popadł w zadumę, jakiś czas obserwował smoka.
— W sumie to nie wiem? Mam tylko nadzieję, że nie będzie za duży.
— Ale ciekawie by było, gdyby można było na nim latać.
— We, mnie samo latanie na miotle przerasta. — Machnął niezgrabnie wolną ręką.
Souel uniósł brew, uciekł wzrokiem na ścieżkę. Jakby tak się zastanowić, to ani razu nie widział Merlina na miotle, mimo że trenowali w miejscach, do których szybciej byłoby dolecieć niż dojechać komunikacją miejską. Aczkolwiek jakoś bardzo się nie dziwił. On był genashim powietrza, a sam też nie potrafił latać. Chociaż teraz bardzo chciałby.
— U mnie jest trochę podobnie — przyznał.
Czarodziej popatrzył na niego, posłał mu pytające spojrzenie.
— Gdy byłem jeszcze dzieciakiem, bałem się używania swojej magii do lotu — ciągnął dalej. — Nawet w trakcie nauki pod okiem najlepszego mentora. — Nie miałem lęku wysokości ani nic, ale obawiałem się, że nie utrzymam siebie własną mocą i spadnę. Bo widzisz, mam coś w stylu kompleksu niższości i, choć zdaję sobie z tego sprawę, nie umiem z nim walczyć. Tu akurat zazdroszczę Cheoryeonowi, który woła na prawo i lewo, jaki to on jest wspaniały, utalentowany, och, ach.
— E tam, skoro udało ci się ogarnąć wir, który wywołała moja magia, gdy straciłem nad nią kontrolę, to umiesz operować powietrzem, zresztą uczysz mnie kontroli i tak dalej.
— Ale latania dalej nie opanowałem...
Wtem przystanął, tą niespodziewaną akcją sprawił, że Merlin zrobił to samo, zatrzymując smyczą również Falkora. Smok popatrzył na ich dwójkę, pociągnął niemocno, pokazując tym, że chce iść dalej.
— Może mała obietnica? — zaproponował genashi. — Pewnego dnia razem przelecimy się nad ziemią: ty na Falkorze, ja na swoim wietrze. Hm?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz