12 listopada 2023

Od Dantego – Teatr

Chociaż pomysł Norberta opierał się na współpracy Zapałki i Dantego, nikt nie wygłosił żadnych obiekcji, gdy został on przez managera przedstawiony – charytatywne działania zawsze były czymś, na co zespół szybko się zgadzał i do czego wkładał całe serce. Zapałka co prawda wyrobił sobie w końcu na mecz kondycję lepszą od pacjentów ortopedii, lecz zdecydowanie gorszą od rezydentów domów spokojnej starości, i syren do teraz uważał ledwo dychającego na boisku genashiego za świetny materiał do żartów, ale goli parę nabił, to musiał mu przyznać. Tylko że tym razem nie kondycja miała być ćwiczona, a umiejętności aktorskie wszystkich muzyków, w tym krawca, mającego robić za czarny charakter.
Próby do przedstawienia w szpitalu dziecięcym były istnym chaosem oraz mordęgą, bo zamiast trzymać się kwestii, Dante musiał co drugie zdanie głośno wygłaszać swój sprzeciw, że dlaczego on musi być tym złym, a jeśli już musi być tym złym, to jakim cudem Zapałka niby ma z nim wygrać?
— To po prostu nie ma sensu! — Założył ramiona na piersi, obcas postukiwał gniewnie o podłogę studia.
— Przyznaj się, że się boisz, że jestem lepszym aktorem od ciebie i dlatego tyle pierdolisz. — Prychnął Ignis, przeczesał ręką włosy, jakby te przetłuszczone kłaki naprawdę dało się jakoś poprawić.
— W twoich zapijaczonych snach, Zapałka, może jesteś w czymś lepszy ode mnie — fuknął, przekartkował scenariusz. — Dobra, stawaj na pozycję, rycerzyku, zaraz cię rozjebię.


Sceneria była skromna, stroje uszyte trochę na szybko, bo syren nie mógł znaleźć dla nich za wiele czasu poza swoją normalną pracą, widownia jednak wydawała się zachwycona, w tej prostej robocie widząc teatralny klejnot. Błyszczące oczy dzieci z uwagą śledziły przebieg ostatniej sceny.
— Ach, czy to możliwe! — Dante uśmiechnął się krzywo, wyprostował, z pychą unosząc podbródek. — Czyżby mój największy wróg, Rycerz Płonącej Gitary, stanął w końcu ze mną na ubitej ziemi, gotów posmakować porażki?
— Płonne są twe nadzieje, Karpiu Niegodziwy — Zapałka wkroczył na prowizoryczną scenę w sali szpitala, peleryna z sesji zdjęciowej rozwiała się za nim dzięki odpowiednio ustawionemu wiatrakowi — bowiem przybyłem tutaj dziś, by położyć kres rybiej tyranii nad ziemiami moich przyjaciół!
— I czym tego dokonasz, tym suchcielem, niewartym nawet miana lutni? — Wskazał końcem plastikowej szpady na dzierżony przez muzyka instrument. Mandolina miała na sobie ślady użytkowania, lecz wciąż prezentował się ładnie, pomimo słów syrena. — Gdzież twoja sławna Płonąca Gitara?
— Nie zgrywaj błazna! — Mów za siebie, Zapałka. — Zdradzieckim podstępem wykradłeś mi ją w czasie balu urodzinowego księżniczki! — Był z siebie nadal dumny, że dał radę uszyć spódnicę pasującą na Raama. — Bez godności ten, co wykorzystuje tak podniosłą okazję do celów paskudnych.
Dante westchnął, uniósł wyżej swą wdzięczną broń.
— Za długo już rozmawiamy, Rycerzu, twoja honorowość przyprawia mnie o mdłości. Mam nadzieję, że będzie komu twoje kości zebrać, gdy z tobą skończę!
— Ja z pewnością ości nie będę wydłubywał z ziemi!
Zaszarżował na Ignisa, szpada odbiła się od mandoliny robiącej za tarczę, instrument zaś trafił w powietrze, gdy jej właściciel próbował się zamachnąć na krawca. Zasiadające na ziemi dzieci zaczęły kibicować, większość przychylniejsza była rycerzowi, lecz i karp miał swoich zwolenników. Niestety, scenariusz od góry zakładał jego porażkę. Dante nadal nie mógł się pogodzić z tą niesprawiedliwością.
Ignis odskoczył od niego, złapał lepiej mandolinę, musnął struny, wpierw delikatnie, jednak im bliżej syren był niego, tym mocniejsze dźwięki palce wyciągały z instrumentu. Jakże przekonująco zamarł w przestrachu, cofnął się o krok, słysząc pierwsze, proste nuty improwizowanej piosenki.
— Cóż to za paskudna melodia! — Tego akurat nie musiał się wysilać, żeby odpowiedni zagrać. Narzekanie na śpiew Zapałki weszło mu już w krew. — Przestań, mówię, słuch mi kaleczysz!
Dzieciarnia prędko podchwyciła muzykę, szczerzący się do nich Ignis tylko zachęcił je do wsparcia go w swych wysiłkach. Największą jednak motywację zapewniał fakt, że Dante wyraźnie kulił się pod ciężarem zmieszanych głosów, zgiął kolana, by zaraz paść całkowicie na ziemię, wyciągając rękę w górę w ostatnim, desperackim geście.
— Nie, nie pomagajcie mu! Nieeeeeee!
Pokonany, syren legł w bezruchu, zapewniając sfałszowane zwycięstwo swemu przeciwnikowi. Widownia obdarzyła gromkimi brawami bohatera, Zapałka pławił się w chwale, jaką przychylność dzieci zapewniała.
— Karp powinien był wygrać! — Krzyk jednego z rezydentów szpitala poniósł się ponad oklaskami.
Dante podnosił się właśnie z ziemi, zatrzymał się w pół ruchu.
— Polać mu! — Genashi zerknął na niego, pielęgniarki zamrugały z lekkim zaskoczeniem. — Soku pomarańczowego mu polać, oczywiście! — poprawił, dalej uśmiechając się szeroko, jakby nigdy nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz