Pałacowa biblioteka pachniała starym papierem, atramentem i świeżymi kwiatami ustawionymi w kryształowych wazonach na lśniących lakierem stolikach z jasnego drewna, stojących pomiędzy miękkimi, wygodnymi fotelami. Nie mogło pachnieć kurzem – nie w chwili, gdy stary bibliotekarz dzielnie walczył z nim kolorową miotełką w przerwach od archiwizacji kolejnych pozycji. Delikatne jak pajęczyna firanki powiewały w ciepłym wietrze wpadającym przez otwarte okna, a śpiew ptaków z pałacowych ogrodów był jedynym dźwiękiem kalającym świętą ciszę tego przybytku.
Maeve drgnęła, słysząc pełne potępienia chrząknięcie bibliotekarza. Książka, do tej pory spoczywała na jej kolanach, spadła na marmurową podłogę. Odgłos, który wydała, w tej wszechobecnej ciszy przypominał bardziej huk lawiny kamieni, a nie kilkuset kartek w grubej oprawie.
– Niezbyt ciekawa lektura, księżniczko? – Mężczyzna spojrzał na nią znad swoich szmaragdowych okularów w cienkiej, drucianej oprawce. Światło padające na jego twarz sprawiało, że na jego bladych, gładko ogolonych policzkach pojawiły się zielone plamy. Szpakowate włosy jak zwykle były ułożone w nienaganną fryzurę, a na białej koszuli nie było ani jednej zmarszczki. Skrzydła wróża, kojarzące się nieco ze skrzydłami ćmy, drgnęły nieznacznie, choć jego twarz pozostała niewzruszona.
– Nie, skąd – Maeve stłumiła ziewnięcie i natychmiast podniosła książkę. Odgarnęła włosy z twarzy i uśmiechnęła się ze szczerą skruchą. – Po prostu…
Bibliotekarz wyjął książkę z jej dłoni i zerknął przez okulary na okładkę. Na jego wąskich ustach pojawił się w końcu uśmiech.
– Ach, Aengus Gardevoir. – Pokręcił głową – Jeden z ulubionych autorów jego wysokości. Jednak, jeśli mam być szczery, jego styl bywa, jakby to ująć… toporem rąbany – skrzywił się nieco. Najwyraźniej to nie było do końca to, co chciał powiedzieć, jednak w końcu wzruszył ramionami. Może i to określenie było dość toporne, jednak jakże trafne. – Jeśli miałbym polecić księżniczce coś z historii, to na pewno nie to. – Nie czekając, ruszył w stronę labiryntu regałów będących prawdziwą skarbnicą wiedzy zarówno użytecznej, jak i tej całkowicie nie. Maeve zerwała się i ruszyła za bibliotekarzem, splatając dłonie za plecami.
– A jednak Gardevoir jest jednym z nielicznych badaczy, który wspomina o kopii Księgi Wszystkich Imion, prawda? – zapytała, przerywając ciszę, która zapadła między nimi. Mężczyzna zatrzymał się i obejrzał przez ramię.
– Cóż, jest to kolejny powód, dla którego wolę innych historyków. Gardevoir za bardzo daje się ponieść fantazji, zamiast trzymać się faktów – westchnął. Ruszył dalej i odłożył książkę na miejsce, dbając o to, by stała w nienagannie równym szeregu z całą resztą. – To tylko mit, księżniczko. Księga jest pilnie strzeżona, chroni ją prastara, potężna magia. Niemożliwe jest, aby trafiła w niepowołane ręce, a co dopiero by powstała jej kopia. To mit. Mrożący krew w żyłach, przez co tym bardziej interesujący, ale to tylko bajka.
– Więc to niemożliwe, żeby istniała jej kopia?
– Gdyby istniała, księżniczko – Bibliotekarz odwrócił się w jej stronę. Spojrzał jej w oczy z poważną miną. – Wierz mi, wiedzielibyśmy o tym. W najgorszy możliwy sposób.
Drgnęła, wyrwana ze snu donośnym szczekaniem. Niewielki kundelek kręcił się przy fotelu, podskakując na trzech nogach i domagając się jej uwagi. Książka, którą trzymała na kolanach, spadła na podłogę. Maeve sapnęła cicho i przetarła oczy palcami. Podniosła z podłogi Niesamowite przygody Herlocka Sholmesa i odłożyła na stolik.
– No chodź, idziemy na spacer – powiedziała do pieska. Chwilę później przypięła mu smycz i zamknęła na klucz drzwi swojego mieszkania skrytego pod rozłożystymi gałęziami drzewa, teraz sypiącego obficie barwnymi liśćmi. Roześmiała się, widząc, jak jej podopieczny podskakuje, próbując pochwycić jeden z nich. Chłodny powiew wiatru wywiał resztki snu z jej głowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz