Zawartość niedomkniętego piórnika potoczyła się po szarych płytkach szkolnego korytarza, gdy różowy, płócienny przedmiot uderzył o podłogę. Chwilę później jego los podzielił zeszyt, podręcznik do biologii, chemii i matematyki. Cichutkie nie, nie nie… ginęło w pełnych zadowolenia chichotach uczniów stojących nad klęczącą na ziemi wróżką, która drżącymi z przejęcia dłońmi wyrzucała kolejne przedmioty ze swojego plecaka, niemal przewracając go na lewą stronę.
Aksamitne, zielone pudełeczko ze srebrną, cienką bransoletką zniknęło, chociaż z całą pewnością przed poprzednią lekcją jeszcze tutaj tu było. Prezent na szesnaste urodziny, który dostała od rodziców i rzadko kiedy zdejmowała z nadgarstka. Który może nie był niczym nadzwyczajnym dla innych – prosty łańcuszek z kilkoma zawieszkami, nic szczególnie drogiego, ale dla niej miał wartość wyjątkową, a teraz zniknął. Tak po prostu rozpłynął się w powietrzu, jakby nigdy go nie było.
Wszystko przez cholerny zameczek, który się poluzował. Maeve bała się, że zgubi bransoletkę, dlatego postanowiła odnieść ją po lekcjach do jubilera do naprawy. Plan był dobry, zdecydowanie lepszy niż noszenie bransoletki z zepsutym zamkiem i czekanie, aż w końcu ją zgubi, ale nie przewidziała jednego. I nie, wcale nie chodziło o to, że pudełeczko może wypaść jej z plecaka, bo dobrze wiedziała, że tak nie było.
– Zgubiłaś coś? – Chociaż pytanie miało brzmieć troskliwie, to jednak chłopak, który je zadał, nie był w stanie ukryć pobrzmiewającego w głosie rozbawienia. Zresztą, nie musiał się wysilać z udawaniem. Maeve wiedziała, że doskonale się bawi.
– Wiem, że ją zabrałeś. Oddaj! – Krzyknęła, podrywając się na nogi. Zaciśnięte w pięści dłonie drżały, na policzki wpełzł rumieniec, a oczy lśniły od powstrzymywanych łez. Towarzysząca chłopakowi grupka roześmiała się na ten widok. Bezsilna wściekłość ściskała jej gardło, gdy na nich patrzyła. Nie chciała płakać. Nie chciała dawać im jeszcze więcej satysfakcji. Z trudem rozwarła palce dłoni i wyciągnęła ją przed siebie. – Mówię poważnie, oddaj ją.
Nigel był kapitanem szkolnej drużyny. Bożyszcze wszystkich dziewczyn, z tymi swoimi idealnymi rysami twarzy, poczochraną, ciemną grzywką opadającą na czoło i błękitnymi, hipnotyzującymi oczami. Regularne ćwiczenia wyrobiły mu mięśnie, jednak wielka szkoda, że zaniedbywał ćwiczenia tego najważniejszego mięśnia, jakim był mózg. Ten zdobywca pucharów i duma szkoły we wszelkich zawodach uwielbiał wręcz gnębienie innych uczniów. A Maeve była wręcz idealnym celem.
Chłopak uniósł obie ręce w obronnym geście, robiąc zaskoczoną minę.
– Ale przecież sama mi ją dałaś – powiedział, perfekcyjnie grając zdziwienie. Wyciągnął z kieszeni sportowej kurtki zielone pudełeczko. – Ojej… NIE PAMIĘTASZ? – Zapytał, podkreślając wyraźnie ostatnie słowa, które niemal utonęły w wybuchu śmiechu otaczających ich uczniów.
Czuła wyraźnie, jak bawi ich ten teatrzyk, ta komedia urządzona jej kosztem. Jak przyglądają jej się z zaciekawieniem, co teraz zrobi: rozpłacze się, zacznie krzyczeć, czy ucieknie? Czuła też niesmak tych, którzy trzymali się z tyłu. Odwracali wzrok, udając, że niczego nie widzą, nie reagują, aby nie ściągnąć na siebie uwagi szkolnych żartownisiów.
– Nie kłam! Ukradłeś mi ją! – krzyknęła, co było błędem. Śmiechy zmieszały się z teatralnymi westchnieniami oburzenia. – Oddawaj! – Nie panując nad sobą, doskoczyła do chłopaka, próbując wyrwać mu pudełeczko z ręki. Nigel roześmiał się, unosząc rękę tak, by Maeve nie mogła sięgnąć. W żyłach wróżki zapłonęła czysta furia. Nie, nie mogło kolejny raz ujść mu to płazem. Kim on był, żeby uważać się za króla szkoły?
Nigel krzyknął głośno, w jego głosie ból zmieszał się z zaskoczeniem. Upuścił pudełko, gdy skulił się, przyciskając dłonie do krocza, w które kopnęła go wróżka. Maeve nie czekała, aż reszta otrząśnie się z szoku. Chwyciła z ziemi pudełko z bransoletką, swój plecak i uciekła, przeciskając się przez zwarte kółeczko uczniów.
– Co tu się dzieje?! – Usłyszała za plecami podniesiony głos pani Pince, nauczycielki matematyki, jednak nie zwolniła kroku. Biegła ile sił w płucach, wciąż nie zastanawiając się nad tym, dokąd niosą ją nogi.
Ciemność sali teatralnej była najbardziej przyjazną, otulającą miękko jak ciepły, puchaty koc. Rozświetlona scena, gdzie aktorzy właśnie ćwiczyli swoje kwestie, odbijała się w zaczerwienionych od płaczu oczach wróżki, zwiniętej w jednym z miękkich foteli na tyłach pomieszczenia. Nie zauważyli nawet, jak zakradła się do środka i zajęła miejsce, kryjąc się tutaj przed całym światem.
Kochała teatr, wraz z jego wszystkimi tajemniczymi zakamarkami i zamkniętymi na klucz pokojami. Był miejscem pełnym cudów i niezwykłych opowieści pozwalających zapomnieć o tym, co zostawiała za sobą. W tych bezpiecznych murach mogłaby być kim tylko chciała. Odgrywać rolę inną od tej, którą grała każdego dnia, nieustannie zadając sobie pytanie, czy jest prawdziwa, czy też jedynie kopią tej siebie, której nie pamiętała. Na oświetlonych reflektorami deskach teatru nie była chora. Nie miała zaników pamięci, a śmiech Nigela nie dźwięczał jej w uszach, wyciskając z oczu kolejne łzy.
Dyskretnie otarła nos chusteczką. Na rzęsach wciąż jeszcze błyszczały pojedyncze krople, których nie była w stanie osuszyć satysfakcja z wykrzywionej bólem twarzy chłopaka, gdy dostał to, na co zasłużył. Wiedziała, że będzie miała z tego powodu kłopoty. Ale to później, kiedy opuści teatr i na nowo będzie musiała się zdefiniować jako Maeve Everett: przybłęda nie wiadomo skąd z amnezją.
Drzwi zaskrzypiały cicho, a blask światła z korytarza rozproszył na krótką chwilę ciemność. Maeve szybko otarła oczy, zanim obok niej usiadła Elaine.
– Tak myślałam, że cię tu znajdę – powiedziała cicho, przyglądając się uważnie córce. Maeve nie lubiła, gdy matka patrzyła na nią w ten sposób. Zupełnie tak, jakby widziała wszystkie przewinienia, choć żadne z nich nie zostało wypowiedziane na głos. – Dzwonił do mnie dyrektor. Masz mi coś do powiedzenia? – zapytała spokojnie. W jej głosie nie było osądu, co było chyba jeszcze bardziej irytujące. Wróżka utkwiła wzrok w scenie, milcząc.
– Podobno kogoś kopnęłaś, a później uciekłaś ze szkoły. Co się dzieje, Maeve? Jeśli mam jakoś zareagować, musisz mi powiedzieć, co się stało. – Dłoń kobiety spoczęła na ramieniu dziewczyny. – Córcia, spójrz na mnie – poprosiła łagodnie.
Maeve westchnęła cicho. Z trudem przełknęła gulę w gardle, która pojawiła się niewiadomo skąd.
– Nigel ukradł mi bransoletkę. Tę, którą dostałam od ciebie i taty… próbował mi wmówić, że mu ją dałam – powiedziała cicho. Elaine uniosła brwi, zaskoczona, jednak nic nie powiedziała. – Nie chciał mi jej oddać, więc…
Zapadła cisza.
– Więc go kopnęłaś, a później uciekłaś, tak? – zapytała Elaine, gdy Mave uparcie milczała. Dziewczyna skinęła głową. – To był pierwszy raz, gdy ci dokuczał?
Maeve pokręciła przecząco głową.
Maeve pokręciła przecząco głową.
– Wiesz dobrze, że nie powinnaś tak reagować. Mogłaś do mnie przyjść, powiedzieć mi o wszystkim.
Oczywiście, że mogła to zrobić. Mogła przyjść ze skargą do rodziców, powiedzieć im, że znów ma kłopoty przez cholerną amnezję, która trzymała ją w garści i nie pozwalała na samodzielność. Znów mogła na nich polegać, tak jak zwykle. Znów okazywało się, że sama nie mogła zrobić nic.
– Porozmawiam z dyrektorem – powiedziała Elaine, gdy cisza znów zaczęła się przedłużać. – A co do twojego zachowania… cóż, o tym porozmawiamy później. A teraz chodź. Wracamy do domu.
Ociągając się, Maeve wzięła plecak i wstała z miejsca. Poszła za mamą, a gdy stanęła w drzwiach, obejrzała się jeszcze, by ostatni raz zerknąć na scenę, gdzie grupa roześmianych aktorów właśnie kończyła próbę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz