08 listopada 2023

Od Virgila – Statek [AU]

Naturalnym było, że po udanym abordażu jednogłośnie zadecydowano o zejściu na ląd (inicjatorem pomysłu był nie kto inny, a Ignis), upiciu się sukcesem, ale przede wszystkim tym drogim rumem, który miast wypełniać szklanki zamorskiej szlachty, spoczywał w ładowniach zakotwiczonego na horyzoncie statku, ich dumnej bestii nawet niezadraśniętej poważnie w potyczce. Część skrzynek ustawiono na plaży, pierwsze stuknięcia o siebie pustych butelek mieszały się ze śmiechami kompanii, strzelaniem wysokiego ogniska będącego wynikiem założenia się Ignisa i Dantego o to, kto znajdzie okazalszą kłodę i da radę ją przytaszczyć. Virgil zgarnął trochę trunku dla siebie, stuknął się z załogą, po czym przysiadł na pieńku, z lekkim uśmiechem zdobiącym wargi kiwając się do żywego rytmu muzyki.
Dante porywał wszystkich do tańca i śpiewu. Gdy tylko gitara genashiego odzywała się pierwszymi akordami kolejnej szanty, syren dołączał się do ognistej melodii, a po nim reszta ekipy nie mogła długo opierać się radosnemu charakterowi przyjęcia, nogami rozrzucając kolejne górki piasku, pocąc się od szaleńczego tempa wybryków, głosami skutecznie nie dając zatoce pogrążyć się ciszy wieczornej pory. Znał je wszystkie – wyczulony słuch rozpoznawał głębokie, profesjonalne tony Bashara, donośne okrzyki Raama, czy nieco ginące pośród reszty wtrącenia Arietha, dźwięki nieprzerwanie towarzyszące mu w czasie żeglugi. Wilczy uśmiech poszerzył się, gdy zobaczył, jak syren organizuje skoczny taniec w parach i przy tym dziwnym przypadkiem ląduje u boku Bashara, spycha biodrem Norberta, by znalazł sobie innego partnera. Ignis wziął głęboki wdech, Vi miał wrażenie, że dostrzegł drobne iskry spadające ze strun, może po prostu zmylił go żar ogniska. Przyglądał się przyjaciołom chwilę, aż w końcu zrozumiał, czego, a raczej kogo, pośród nich brakowało. Zerknął w bok.
Płomienie pełgały w szafirowych oczach, niby oglądających przyjęcie, lecz mimo to nieobecnych. Smukłe dłonie, na co dzień pewnie pracujące przy kolejnych wzmocnieniach statku, trzymały luźno szyjkę butelki z ulubionym, ciemnym piwem, zataczały szkłem niewielkie kółka. Jego wzrok przesunął się wyżej, przemknął po konturach żył, spoczął na tatuażach walczących z ogniem o wyrazistość swego blasku, reszta znacząca ramiona przebijała się delikatnie przez materiał luźnej koszuli. Seymour siedział przy ognisku, jednak był w nim jakiś rodzaj rezerwy, ona zaś wywoływała poczucie, że gdyby nie otulające wszystkich światło, czarodziej wycofałby się i zniknął całkowicie w mroku, poświata szafiru będąca jedynym dowodem jego obecności. Virgil patrzył jeszcze przez moment, nim podjął decyzję, jak sobie tłumaczył, całkowicie podyktowaną zbliżającą się pełnią i wypitym alkoholem. Świat zawirował tylko odrobinę, gdy wstawał.
— Siedzisz tak cały wieczór — zagadnął, dopijając zawartość własnej butelki. — Nie bawisz się dobrze?
Seymour uniósł głowę, cień okrył połowę jego twarzy, po drugiej ogień obrysowywał jej ostre rysy, dowód pochodzenia pirata.
— Nic z tych rzeczy — odparł, wzruszył ramionami. — Ja z reguły przesiaduję takie zabawy.
Vi wydął wargi, przekrzywił głowę, zastanawiając się nad słowami mężczyzny.
— No to masz dwa wyjścia — podjął, usta mimowolnie wygięły się w uśmiechu, widząc przelotne niezrozumienie w szafirze, to delikatne zmarszczenie brwi. — Albo pójdziesz teraz ze mną z własnej, nieprzymuszonej woli i pobawimy się trochę, albo zaraz Dante przerzuci cię przez ramię i siłą tam zaciągnie.
Seymour prychnął, upił łyk piwa.
— Spróbowałby.
— Spróbuje — zapewnił go. Butelka po rumie poleciała w piach, Virgil wytrzymał złączenie się spojrzeń, wyczekując odpowiedzi. — To jak będzie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz