Radiowóz zwolnił, Andrea zaparkowała w wąskiej, cichej uliczce jednego z sennych, stellairskich osiedli. Kliknęły pasy, trzasnęły drzwi i trójka osób, pod przewodnictwem komisarza Szarika, skierowała się w stronę jednego z domów. Dzwonek do drzwi, buty i płaszcze w przedpokoju, nie wiedzieć kiedy wszyscy zasiedli w przestronnym salonie. Miękkie kanapy, niski stolik, stworzony do tego, by gościć na swym blacie słodkości, pastelowa barwa ścian, niewielkie obrazki w prostych ramach, obowiązkowa półka z książkami, kinkiety z nieznacznie zakurzonymi abażurami i oczywiście dywan, po którym wygodnie można było chodzić boso. To był miękki salon, stworzony do leniwych poranków i cichych wieczorów, do milczącego siedzenia z książką i rozmów od serca w wąskim gronie najbliższych przyjaciół.
Andrea pozwoliła swemu spojrzeniu prześlizgnąć się po wystroju, zatrzymać na jednej z półek, akurat takiej, by wystawić na niej chaos sentymentalnych bibelotów. Teraz jednak zakrywał ją materiał, kształtem ukazujący prostokątne obrysy ramek, a policjantka nie musiała zastanawiać się nad tym, co w nich było. Obraz szczęścia obróconego we wspomnienie, zniszczonego w jednej chwili morderczą kulą pistoletu. Serce Andrei, choć od dekady martwe, ścisnęło się mimowolnie.
— Upiekłem szarlotkę — odezwał się Cornelius, odwracając się od urządzonego z rozmachem aneksu kuchennego. — Pomyślałem, że może chcieliby się państwo poczęstować.
Tristan nabierał już tchu, twarz zdradzała rozdrażnienie, lecz wtem…
— Z chęcią — odparł łagodnie Arthur. — Jeśli tylko nie byłoby to dla pana problemem.
Cornelius pokręcił głową, zakrzątał się, dźwięknęła porcelana. Andrea wodziła wzrokiem za mężczyzną. Przez czas, który upłynął od śmierci Aleydisa, żałoba Corneliusa okrzepła i zastygła, niczym farba, z początku lśniąca i mokra łzami rozpaczy i niezgody, wrażliwa na najmniejszy dotyk, każący jej wyjść za linię. Nie, ten smutek stał się twardą skorupą, szorstką i sztywną, krępującą ruchy, lecz jednocześnie pozwalającą nadal działać i funkcjonować, niczym gorset utrzymującą w ryzach roztrzaskane serce. Policjantka splotła dłonie. W takich chwilach zawsze zastanawiała się, co zrobi, gdy Radagasta już przy niej nie będzie.
— Zrobiłem jeszcze herbatę. Mam nadzieję, że wszyscy lubią jaśminową — powiedział Cornelius, stawiając tacę z czajnikiem i ciastem na stoliku.
— Najlepiej komponuje się z szarlotką — wtrącił Arthur.
— Tak, Aleydis też tak sądził.
Ciężką ciszę przerwało stukanie łyżeczek i talerzyków, uprzejme „Proszę” i „Dziękuję”. Cornelius popatrzył na Szarika.
— Przykro mi, ale dla ciebie niczego niestety nie mam.
Odpowiedziało mu wyrozumiałe spojrzenie psa, który wiedział, że na komisariacie ma cały słoik swych widmowych smaczków, nim Szarik ułożył się na dywanie, płowy łeb spoczął na wyciągniętych łapach.
— Panie Vermeer, chcielibyśmy zadać panu kilka pytań o pana męża.
— Proszę pytać — odparł, wbijając widelec w ciasto.
— Chcielibyśmy skupić się na jego karierze zawodowej i ekspertyzie.
— Jego kariera zawodowa nie jest tajemnicą. — Cornelius rozgrzebał kruszonkę. — Pracował w firmie ubezpieczeniowej, potem przeniósł się na uczelnię, nim zajął się freelancingiem.
Andrea obróciła w palcach filiżankę. Zdobiona porcelana dziwnie wyglądała w jej pobladłych dłoniach.
— Chcielibyśmy wiedzieć, co skłoniło go do tych decyzji.
Cornelius skinął sztywno głową, mechanicznie zamieszał herbatę, do której nie wsypał cukru.
— Tak, kiedy się poznaliśmy, dokonywał wyceny oraz oceny autentyczności obrazów dla firmy ubezpieczeniowej. To było odpowiedzialne i wymagające zadanie, Aleydis poważnie do niego podchodził i naprawdę się przykładał. Widzą państwo — odłożył łyżeczkę — firmy ubezpieczeniowe są niebywale wyczulone na to, czy ubezpieczają oryginał czy też reprodukcję. Wiadomo, jeśli oryginalne dzieło ulegnie zniszczeniu, konieczne do wypłacenia odszkodowanie jest nieporównywalnie wyższe, niż gdyby chodziło o reprodukcję, więc wiele osób wpada na pomysł, by spróbować ubezpieczyć reprodukcję jako oryginał, doprowadzić do wypadku i zainkasować kwotę ubezpieczenia.
— Klasyka — burknął Tristan.
— Aleydis poddawał każdy z przekazanych mu obrazów wnikliwej analizie i po pewnym czasie wyrobił w sobie wręcz zmysł do odróżniania prawdy od fałszu.
— W takim razie co skłoniło go do zmiany pracy?
Cornelius spuścił wzrok, wrócił uwagą do ciasta, pogmerał tym razem w jabłkach.
— Pomylił się. Ten jeden raz fałszerze okazali się sprytniejsi i firma ubezpieczeniowa wypłaciła odszkodowanie za obraz, który okazał się niebywale udaną reprodukcją.
— Nie dało się tego jakoś naprawić? — spytał Arthur.
Pan domu pokręcił głową.
— Niestety, trafili na naprawdę sprytnych ludzi – zniknęli, gdy tylko pieniądze trafiły na konto i ślad po nich zaginął. A Aleydis… To był jeden, jedyny błąd, ale przytłaczających rozmiarów, mówimy tu o milionowych stratach. Firma postanowiła zwolnić go w trybie natychmiastowym, a wpisu w papierach nie dostał chyba tylko dlatego, że sami chcieli zachować twarz. Jak się państwo pewnie domyślają, Aleydis był zdruzgotany i nie potrafił sobie wybaczyć tej pomyłki.
— Ani utraty pracy.
Cornelius znów zaprzeczył.
— Nie, tu nie chodziło konkretnie o pracę. Aleydis kochał sztukę, obrazy zaś postrzegał w sposób niedostępny nawet dla artystów – doceniał wszystkie elementy składowe, widział drogę, jaką dany obraz przeszedł, widział historię, którą ze sobą niósł. To było… — Widelec zawisł w powietrzu. — Znawcy historii sztuki najczęściej widzą tło społeczne i kulturowe, które przefiltrowane wrażliwością artysty doprowadziło do powstania dzieła. On widział również warstwę techniczną, z najdrobniejszymi szczegółami. Był ekspertem w każdym tego słowa znaczeniu. A ta jedna pomyłka… To go po prostu złamało.
— Skąd w takim razie pomysł z uczelnią? — odezwała się Andrea.
— To ja mu to podsunąłem. — Cornelius wbił widelec w twardy spód szarlotki. — Aleydis zwątpił we własną wiedzę, więc pomyślałem, że gdyby zatrudnił się w miejscu, gdzie musi się nią dzielić i gdzie jego doświadczenie nie jest po prostu narzędziem w rękach firmy, ale czymś o wiele cenniejszym, to mu pomoże i zaleczy tę głęboką ranę.
— I pomogło?
Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie.
— Tak, bardzo. Aleydis szybko stanął na nogi, naprawdę zapalił się do nauki i widziałem, że uczenie innych to jego nowa pasja. Zawsze dużo opowiadał o tym, jak minął mu dzień, był tym podekscytowany, ale w taki dobry sposób. Uczył historii sztuki, ale nie jestem pewien, którego konkretnie fragmentu… — Cornelius zamyślił się. — Prowadził kilka kursów dla różnych kierunków, jego opowieści zawsze były miszmaszem tego, co się gdzie wydarzyło, poza tym też te epoki zmieniały się co semestr… Mógł się wykazać.
— A jednak postanowił zrezygnować z tej posady.
— Tak, to prawda. — Ciężkie westchnienie, cień uśmiechu zniknął tak, jakby nigdy go nie było. — Odradzałem mu, ale tym razem mnie nie posłuchał.
— Dlaczego rzucił pracę, która mu się podobała? — Andrea zmarszczyła brwi.
— Chodziło o finanse — odparł Cornelius. — Pensja akademika jest śmieszna w porównaniu do pensji eksperta w firmie ubezpieczeniowej i, co tu dużo mówić, gdy Aleydis pracował na uczelni, jego serce rosło, a nasze oszczędności zwyczajnie topniały. Mówiłem mu, że możemy po prostu żyć skromniej, ale Aleydis nie chciał nawet o tym słyszeć. To była dla niego kwestia honoru, nic do niego nie docierało, więc w końcu pożegnał się z uczelnią i zaczął szukać innej pracy, lecz tym razem na własnych zasadach. I tak został freelancerem.
— Czy wiodło mu się z taką pracą?
— Powiedziałbym, że tak. Biznes szybko się rozkręcił – Aleydis miał tak naprawdę bardzo dobre referencje. Długi staż w profesjonalnej firmie, potem prestiżowa, choć słabo płatna pozycja wykładowcy… Nikogo nie trzeba było przekonywać, by zaufał jego ekspertyzie. Działał od kontraktu do kontraktu, więc nasze przychody były bardzo nieregularne, ale kwoty to rekompensowały — Cornelius poświęcił moment na refleksję. — Mam wrażenie, że chyba zarabiał nawet więcej, niż w tej firmie na początku, ale może coś mi się miesza, gdy porównać to z pensją z uczelni…
Andrea i Tristan wymienili spojrzenia.
— Skoro pana mąż prowadził firmę i przyjmował zlecenia, to powinien przechowywać również faktury za owe zlecenia.
— Tak, miał tego całe segregatory.
— Czy moglibyśmy je przejrzeć?
Cornelius westchnął.
— Chyba nie mam możliwości odmówić.
Andrea strategicznie nastąpiła Tristanowi na stopę, nim zdążył wtrącić coś o tym, czy pan Vermeer ma w ogóle ku temu powód, a potem miejsce szarlotki i herbaty zajęły rzeczone segregatory.
— Wszystko uporządkowane — powiedziała Andrea, przeglądając starannie wydrukowane i spięte faktury.
Tristan zerkał przez jedno jej ramię, Arthur przez drugie, Szarik zaś, niezainteresowany rzędami cyferek, popatrywał swym psim wzrokiem na pana domu, niezobowiązująco merdał ogonem i kładł uszy na boki, zapraszając do pogłaskania widmowego łba.
— Czekaj, daj mi spojrzeć na ten wyciąg — odezwał się nagle Arthur, wstrzymując dłoń Andrei.
— Za szybko dla jaśnie pana?
Arthur posłał Tristanowi uśmiech, za który nie można było go posądzać o żadne złe intencje.
— Ze względu na swą pracę, faktury i wyciągi widzę codziennie. Nietrudno mi wypatrzyć drobne nieścisłości — odezwał się, wyciągnąwszy dłoń, by wskazać konkretne miejsce. — Tutaj chociażby widzę, że mamy fakturę na trzynastego października na okrągłe dwadzieścia tysięcy funtów, zaś jeśli porównamy sobie tę wartość z wyciągiem z konta, kwota wynosi nagle trzydzieści pięć tysięcy. Interesujące, prawda?
— Myślałam, żeby przekazać to naszym specjalistom od analizy.
— Nie śmiałbym ich zastępować — Arthur znów olśnił ich kolejnym uśmiechem ze swego bogatego repertuaru — lecz teraz będą wiedzieli, czego szukać. Intuicja podpowiada mi, że faktury o zaniżonej kwocie mogą się tu często pojawiać…
Dwójka funkcjonariuszy znów popatrzyła po sobie. Nie musieli nic mówić, fakty były jasne i wskazywały na to, że pan Vermeer otrzymywał wynagrodzenie za jakąś dodatkową usługę, którą wykonywał. Albo za to, by czegoś nie robił.
— Czy coś się nie zgadza w tych papierach? — spytał Cornelius.
— Sporo.
Glan wbił się w wielokrotnie deptanego buta.
— Chcielibyśmy się temu dokładniej przyjrzeć — wyjaśniła szybko Andrea.
— Aleydis zawsze miał porządek w swoich rzeczach, może brakujące kwoty są po prostu w innym miejscu? Może podzielił je według tego, od kogo pochodziły – firmy, osoby prywatne…
Andrea pokręciła głową uspokajająco.
— Proszę się tym nie martwić, zajmiemy się wyjaśnieniem wszelkich nieścisłości — powiedziała, zamykając segregator. — A to… to pozwolimy sobie zabrać na komisariat jako nowy materiał dowodowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz