Jego kroki odbiły się cichym echem od wysokich ścian obszernego warsztatu. Długie, pracownicze blaty uginały się pod ciężarem rozmontowanych silników, przypominających jakieś pokraczne istoty poległe wśród brudnych nakrętek i zmęczonych życiem cylindrów. Większość metalowych szafek nie domknięto poprawnie albo po prostu zostawiono je tak, skoro mechanicy nieustannie czegoś potrzebowali z ich zagraconego wnętrza. Zamontowane pod sufitem lampy jak ci wytrwali wartownicy pilnowały każdego zakamarka swoim ostrym, białym światłem. Smar zdawał się wciśnięty w samą warstwę powietrza, wraz z olejem napędowym nadając temu miejscu unikalnego zapachu. Tristan nie starał się skradać, a jednak jedyna osoba obecna w warsztacie poza nim była zbyt pochłonięta swoim zajęciem, by zauważyć przybycie nowego gościa. Miarowy odgłos pracującego klucza naprowadził go na postać wsuniętą do połowy pod podwozie szarego vana.
— Zastałem mechanika?
To wywołało reakcję. Klucz brzdęknął o ziemię, utytłane czarnym brudem dłonie chwyciły przedni zderzak, napięły się, wypychając ułożonego na leżance warsztatowej mężczyznę spod pojazdu. Ich spojrzenia się spotkały, brudnozielone oczy mechanika zawisły na nim dłużej, niż wydawało się to konieczne. Tristan uniósł brew, gdy cisza się przeciągała, podobnie jak odpowiedź na jego pytanie.
Nieznajomy poderwał się, tylko że za szybko. Zarył czołem w zderzak, zacisnął zęby, zanim jednak Tristan zdołał wyciągnąć do niego pomocną dłoń, mężczyzna pozbierał się niezgrabnie z leżanki, przetarł dłonią czoło, rozprowadzając po nim ciemne smugi.
— Tak. Arthur. — Wyciągnął dłoń. — W sensie jestem mechanikiem. Bardziej za pomoc robię, ale nadal. Mam na imię Arthur.
Chyba walnął się w głowę mocniej, niż na to wyglądało. Tristan przyjął nieskładne powitanie, uścisnął dłoń Arthura, nie przejmując się smarem przechodzącym na jego palce.
— Tristan. Potrzebuję pomocy z samochodem.
— Od tego tu jestem — zapewnił Arthur.
Pacjent czekał na podjeździe warsztatu, tuż przed bramą. Tristan poprowadził znalezionego mechanika do niego, lawirując między innymi zaparkowanymi w okolicy samochodami i uśmiechnął się lekko pod nosem, słysząc gwizdnięcie drugiego mężczyzny. Dodge Challenger, rocznik 70, zachowany w swym naturalnym, starym pięknie był jego małą dumą i dużym szczęściem, bo kto by nie chciał jeździć swoimi marzeniami każdego dnia.
— Nieprzyjemnie stuka mu z tyłu podczas jazdy — powiedział, przystając przed maską. — Wykluczyłbym pukanie od klocka hamulcowego, niedawno je poprawiałem, ale podwozie to co innego. W mojej ocenie tuleje zostały wybite z zawieszenia i powstał ewidentnie luz. Dla pewności oczywiście sprawdziłbym jeszcze… — Zerknął na Arthura, zawahał się, widząc jak skupiony na oglądaniu jego, a nie samochodu był mechanik. — Czy ty mnie słuchasz?
— Nie — odpowiedział z rozbrajającą szczerością i głupim uśmiechem.
Wybił go z rytmu. Tristan otworzył usta, jakby chciał kontynuować swój wywód, lecz Arthur nie przestawał się gapić i zdecydowanie nie zamierzał zacząć go słuchać. Jaki był jego problem?
— Zajmiesz się tym, żebym mógł jutro odebrać samochód? — zapytał w końcu, darując sobie dochodzenie, co dokładnie wydarzyło się po bliskim spotkaniu głowy mechanika z tym zderzakiem.
W zielonych oczach coś błysnęło, jasno i wyraźnie, niczym u człowieka, który właśnie dostał ofertę życia.
— Do zobaczenia jutro — odpowiedział mechanik, posyłając mu mrugnięcie.
Wrócił kolejnego dnia, dokładnie o szesnastej, co do minuty, tak jak podał mu Arthur. Z samochodu kolegi, który go podrzucił, wysiadał z ogromną ulgą, myśląc już tylko o powrocie za kierownicę swojego wiernego towarzysza. Brak niezależności nieprzyjemnie działał mu na nerwy.
Jakie było jego zdziwienie, a przy tym narastająca irytacja, gdy dwa razy obszedł parking przed warsztatem, tam, gdzie zaparkowano samochody do obioru i nie znalazł błysku czarnej karoserii swojego Dodge’a. Tristan chciał, żeby to była wyłącznie pomyłka, lecz własne myśli podsuwały mu inne wnioski. Takie odziane w brudną smarem bokserkę, śledzące go wzrokiem i rzucające swobodnie uśmiechy krzyczące na odległość o niesionych ze sobą problemach. Jeśli coś się wydarzyło, winowajca musiał być jeden.
Zaszedł do biura, zagadał starszego mężczyznę pochylającego się nad jakimiś papierami.
— Czy jest Arthur mechanik? Blondyn, z głupim uśmiechem? Podobno na dzisiaj miało być wszystko gotowe z moim samochodem. Dodge Challenger, rocznik 70.
Mężczyzna zmarszczył krzaczaste brwi, potarł siwiejący zarost na brodzie.
— Naprawdę? Bo mi Arthur powiedział, że radio jest do naprawy.
— Co… — mruknął bezwiednie Tristan, zanim wypadł z biura i pognał na tyły warsztatu. Kim ten mechanik myślał, że jest, pogrywając tak sobie z nim?
Przebił się przez pierwszy rząd pojazdów i znalazł – piękną, przyczajoną, znajomą bestię ulokowaną między jakimś jeepem z pękniętym reflektorem i poturbowaną osobówką. Z zewnątrz wszystko wydawało się być w porządku. Tristan zajrzał przez okno kierowcy i zamarł. Radio faktycznie wymontowano. Kabelki zwisały żałośnie z pustego miejsca. Przecież słowem nie wspomniał o radiu. Skąd mu się to wzięło…
— Tristan!
Poderwał głowę. W jego stronę kierowało się to czyste nieszczęście, które dziwnym trafem upodobało sobie drażnienie akurat go. Arthur zagryzał lekko wargę, nie odrywał wzroku od Tristana, wydawał się niecierpliwie czekać na jego słowa. Tristan westchnął.
— Dlaczego wyjąłeś radio z mojego samochodu? — zapytał, bo cóż innego mu pozostało, choć i tej odpowiedzi zaczynał się domyślać.
Arthur wzruszył ramionami, zdecydowanie nie wyglądając niewinnie z tym uśmiechem.
— Z podwoziem już wszystko w porządku, ale dla ostrożności sprawdziłem resztę, no i jakoś tak wyszło, że radio dziwnie skrzeczy.
Z radiem nic złego się nie działo. Ani z luterkami, siedzeniami czy zbiornikiem paliwa, jednak ewidentnie wyglądało na to, że ekspert w szukaniu problemów miał inne zdanie i swoje niewyjaśnione powody, przez które zaraz miało okazać się, że cały samochód wymaga ręki specjalisty.
— O czym ty mówisz?
— Samochód zostanie kolejny dzień, póki tego nie naprawię — rzucił w skrócie Arthur, uśmiechając się zdecydowanie zbyt szeroko.
Tristan wziął głęboki oddech, zastanawiając się, ile jeszcze będzie zmuszony oglądać tę promieniującą samozadowoleniem, nieznośną przy tym twarz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz