W Saloonie wszystko wzdychało, parskało, płakało – ten jeden załamany gość przy barze czekał kolejną godzinę na zbawienie od udręczenia, zakatarzony gnom próbował czytać gazetę, a ta jedna panienka wylewała wszystkie łzy z siebie nad drugim kieliszkiem martini. Miejsce nie było brzydkie, co najwyżej potrzebowało dodatkowego grosza i paru drobiazgów, lecz jego dusza w piątek wieczór zdecydowanie miała ochotę położyć się spać równie mocno, co stojące za barem Aiolyt, kręcące sterem tego ziewającego statku. Na szczęście heavymetalowe miauczki i ich wyjątkowe plus dwa upatrzyło sobie Saloon na swoją popijawę, wlewając w siebie zastanawiające ilości alkoholu, a w lokal niesłychaną atmosferę.
— Booooo gumisie skaczą tam i siam…! — zaśpiewał czysto z przepony Zapałka do ich prowizorycznego mikrofonu (pustej butelki po piwie) i ekranu z karaoke (telefonu Seymoura odtwarzającego dźwięk na pojebanych decybelach). Dante zakrztusił się ostatnim shotem, klepnął brykieta w ramię i spierdolił do baru, zanim do reszty by się opluł przy wszystkich.
Klepnął dłońmi w blat, Aiolyt aż podskoczyło.
— Szefu! Dolewkę tego samego poprosimy!
Dostał w odpowiedzi nieco zmęczone spojrzenie, lekkie skinienie głową, a potem kieliszki zadźwięczały na tacy i kolory zmieszały się na oczach Dantego w piękną mieszankę wybuchową.
— Wy tak… — zaczęło Aiolyt, nie przestając polewać — długo jeszcze będziecie?
— Do białego rana pewnie — odparł całkiem szczerze.
— A dałoby się wcześniej wyjść…?
Dante parsknął głośno, czknął jeszcze głośniej.
— O nie, kurwa, zapomnij. Zapałka właśnie wszedł w tryb orkiestry i jedyne, co go może powstrzymać, to gong od Raama!
Nie spotkało się to ze szczególną aprobatą. I chociaż Dante mówił, co mówił o Zapałce, to czuł się zobowiązany naprostować choć troszkę jego wizerunek. Naprawdę, co by ta przepalona żarówka bez niego zrobiła. Dante zagarnął z miejsca kolejnego shota, z uśmiechem przyjął ciepło spływające w dół gardła, po czym pochylił się ku Aiolyt.
— Słuchaj, ja wiem, że on wygląda jak ujebane gównem pół dupy zza krzaka, ale śpiewać, debil, potrafi. — Aiolyt wzruszyło ramionami, ale nie zaprzeczyło. — My ci reklamę zrobimy tym naszym występem dzisiaj. Saloon stanie się punktem kultury na mapie Stellaire.
— Nie potrzebuję reklamy…
— Już nie! — zawołał Dante, pokazując kły w uśmiechu. — Bo my ci ją właśnie załatwiliśmy!
Aiolyt skrzywiło się mocno, nie znajdując się ani trochę bliżej podziękowania za pijackie starania jedynych w swoim rodzaju degeneratów. Ciężki przypadek, ale Dante już trudniejsze widział i przekonywał do swej racji. W końcu nie przypisywano mu syreniego uroku i wygadanej gęby bez powodu. Wziął głęboki wdech, skupił myśli, żeby nie pomylić po pijanemu żadnych literek.
— Dobra, dogadajmy się inaczej — zaproponował, a jego charakterystyczny półuśmiech nie zwiastował niczego dobrego. — Wrócimy z chłopakami za tydzień. Jeśli przez ten tydzień nie zobaczysz wzrostu zysków, to będziemy kelnerować przez cały wieczór. A jeśli zobaczysz — zamruczał, a pomruk ten był przyjemny niczym szum fal południowego morza — postawisz mi pięć drinków za przyprowadzenie ekipy marketingowej.
— Dwa — odpowiedziało Aiolyt po chwili zastanowienia.
— Trzy — odbił Dante, wyciągając dłoń.
Aiolyt westchnęło, przyjęło umowę.
— Niech będzie.
Różowe szkiełka błysnęły zawadiacko.
W Saloonie wszystko wrzało, mruczało, chichotało – jeden ponurak wciąż czekał na lepsze czasy, płaczka piła martini, gnom smarkał, ale poza tym stoliki wypełniły się zakochanymi parami, znajomymi wyśmiewającymi wykładowców nad piwem i wieloma więcej osobistościami stolicy. Może nawet aż zbyt wieloma, bo Dante przy robieniu zakładu z Aiolyt jakoś tak pominął fakt, że jego znajomi to muzyczne gwiazdy, które zadbają o to, że właściciel lokalu przestanie się wyrabiać z zamówieniami.
Dante, rozparty na stoliku przy barze, cmoknął z zadowoleniem.
— Aiolyt. — Uśmiechnął się zaczepnie, zamachał szklanką w dłoni. — Coś za mało wódki w tym jednym jest.
Aiolyt, a raczej to, co z jeno zostało – kłębek zszarpanych nerwów – wydusiło coś z siebie niezrozumiałego, siedząc zwinięte za barem w nadziei, że ta noc kiedyś się skończy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz