Tristan przystanął na samej krawędzi dwudziestopiętrowego bloku. Wiatr szarpał go za włosy, bawił się materiałem koszuli. Smakował inaczej tu, na wysokości, skąd można było przyglądać się biegnącym po parkingu mrówkom. Życie toczyło się pod jego stopami, nieświadome jego spojrzenia i to dawało mu jakieś szczególne poczucie oderwania od całej reszty. Na chwilę wszystko traciło znaczenie – kwiaty wciąż stojące w korytarzu agencji, barki bolące od nowego ciężaru, dłonie próbujące trzymać z większą bezwzględnością broń. Na chwilę zostawał tylko on i przepaść, którą był w stanie pokonać.
— Marhalt? — rzucił Tristan, analizując te kilka metrów przestrzeni dzielącej blok, na którym stał, od drugiego znajdującego się najbliżej. — Co myślisz o tym?
Wczepiona pazurami w same pasma jego duszy ciemność zabulgotała, splunęła niczym pękający bąbel rozgrzanej ropy.
— Nie. Za daleko. Zapomnij. Nie skoczymy.
Tristan zmrużył oczy. Kilka ładnych metrów do pokonania jak nic.
— Bo nie możesz czy nie chcesz?
— Jak, kurwa, mówię, że nie skoczymy, to nie skoczymy — sarknął na niego byt.
Nic w pakcie z Marhaltem nie było podane na srebrnej tacy. Ten stał się jego nogami, prawda, lecz wszystkiego o swoich nowych kończynach Tristan musiał nauczyć się sam do wtóru kpiącego rechotania Marhalta. Zmasakrował kilkadziesiąt krzeseł – umyślnie oraz nie – zanim nauczył się wymierzać siłę tak, by świadomie roztrzaskać mebel o przeciwległą ścianę i nie uszkodzić drewnianych nóg przy gwałtownym wstawaniu. Zrozumiał, że jest w stanie zatrzymać jadący na niego samochód, bo nie miał wystarczająco czasu, żeby uciec przed kołami przerażonego wizją zniewolenia zbiega. Przypominało mu to przeciąganie liny, zaś Marhalt popuszczał nieco ze swojego końca za każdym razem, gdy Tristan zyskiwał więcej wiedzy o swoich zdolnościach.
Jeśli czegoś nauczył się po tych paru miesiącach z Marhaltem, to tego, że nie mógł sobie pozwolić na bezpieczne zagrywki. Marhalt był atutem, który Tristan potrzebował zrozumieć w pełni, by móc zamienić go w prawdziwą broń.
Detektyw poprawił podwinięte rękawy, ostatni raz zerknął na dzielącą budynki odległość, po czym zaczął się cofać.
— Co ty odpierdalasz? — fuknął na niego Marhalt.
— Zamierzam skoczyć — odpowiedział spokojnie Tristan, zatrzymując się tuż przy krawędzi za jego plecami. Rozstawił nieco nogi, pochylił się. Miał nadzieję, że Marhalt nie wsłuchiwał się w przyspieszający rytm jego serca.
— Przecież mówię, że jest za daleko!
— Słyszałem za pierwszym razem.
— Ambicja cię nosi? Chcesz stać się najbardziej rozpłaszczonym na chodniku detektywem?
Wiatr wzmógł się, jakby próbował go zatrzymać, lecz w jego życiu nie pozostał już nikt ani nic, co miało nad nim taką władzę.
— Nie — mruknął, myśląc o sprawach, których nie zamknął, bo nie traktował przestępców z tą samą brutalnością, z jaką oni się obnosili, o osobach, których nie uratował, o prawdzie, której nie chciał dostrzec, będąc zbyt naiwnym. Ciało zadrżało adrenaliną. Nigdy więcej. — Chcę stać się najbardziej niebezpiecznym.
Marhalt syknął, a Tristan zerwał się do biegu.
Widział cel. Widział zbliżającą się przepaść. Widział koniec dachu, na którym mógł jeszcze się zatrzymać. Rozpędził się w krótkim czasie do nieludzkiej prędkości i skoczył, porzucając to, z czego go stworzono i stając się czymś nowym.
W jego głowie trwało to mniej niż ułamek sekundy – chwila podzieliła się na instynktowną panikę, gdy jego nogi oderwały się od budynku, moment uniesienia w powietrzu i powracającą grozę przy wejściu w opadającą część łuku. Już godził się z tym, że nie doleci.
A wtedy jego stopa dotknęła dachu, rzucone rozpędem ciało przeturlało się po twardej nawierzchni, skóra zdarła się na przedramionach i dłoniach. Ból jednak był potwierdzeniem, że żyje, kotwicą ściągającą go do rzeczywistości i udowadniającą, że może wziąć kolejny oddech.
— Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś popierdolony? — zacharczał Marhalt.
— Skoczyłem… — sapnął Tristan, jakby demona wcale nie usłyszał. — Kurwa, skoczyłem…
— Ja skoczyłem, zaraz, kurwa, po tym, jak ci powiedziałem, że nie damy rady!
Marhalt rzucał się, pultał i warczał, co tylko było dowodem, jak wykorzystany się czuł, rozegrany wedle zasad, które mu się podobały. Tristan przegarnął dygoczącą dłonią włosy, leżąc na plecach, czekając, aż pełne czucie wleje się z powrotem z odrętwiałe nieoczekiwanym ryzykiem członki.
— Chujowo blefowałeś.
Tristan przemilczał to, że specjalnie wybrał ten wysoki blok w nadziei, że Marhaltowi się bardziej zachce ruszyć, by przypadkiem nie stracić swojego żywiciela. Przemilczał również to, że jeszcze przed skokiem sam szczerze zwątpił w ten domniemany blef Marhalta. Tym milej oglądało się przepływające po błękicie nieba chmury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz