— Oddychaj, Cynk, oddychaj — mruknął do siebie.
Usłyszał cichy, głęboki śmiech.
— Oddychaj.
— Przepraszam! Oddycham, tak, oddycham.
Wykonał pełny wdech, poprawił czarny golf. Koniec ogona zatańczył z boku na kanapie.
Czy się stresował?
Nie, skądże, nigdy, tak, strasznie.
Czym się stresował?
Tak, dokładnie tak. Siedział w jednym pomieszczeniu z jedną z największych modowych gwiazd w całej Novendii, jeśli nie całym znanym Riftreach. Soren Acedia, ikona mody, wysoki, nieziemsko przystojny, z idealnymi wręcz proporcjami, należący do najbardziej stylowych osób, jakie Yangcynowi było dane poznać. Poznać – to określenie nabrało teraz zupełnie nowego znaczenia. Taki zwykły Cynk, po prostu lubiący się dobrze ubierać, o niebrzydkiej buzi, dostał okazję spotkania się twarzą w twarz z Sorenem Acedią.
Jak do tego doszło? Sam nie był pewien. Fakt, miał parę krótkich wymian komentarzy na socialach z modelem, fakt, Soren coś tam mu niby chciał pomóc ze strojem na Halloween, ale od kiedy nagle mieli się spotkać? Yangcyn spodziewał się, że otrzyma po prostu parę inspiracji czy coś, był na to gotowy, był nawet gotowy na to, że ostatecznie i tak nie będzie mógł się przebrać, bo te inspiracje będą tak bogate i szczegółowe, że on nigdzie w życiu czegoś takiego nie znajdzie za niską cenę. Ale wtedy Soren napisał do niego w prywatnych wiadomościach, że mógłby podrzucić jakiś ciuch, który udało mu się znaleźć. Ciuch. Od Sorena. Sorena Acedii.
Cynk nie dostał zawału tylko dlatego, że Fienny nie było w domu, a Tost niestety nie umiał udzielić pierwszej pomocy.
Spotkanie z Sorenem? W budynku jego agencji? Czemu nie mogło to być chociaż w jakiejś kawiarni czy coś, mniej by się wtedy stresował! W sumie miało sens, Soren cenił sobie prywatność, a takie spotkanie z Yangcynem w miejscu publicznym mogłoby wywołać mieszane reakcje. Tego demon na pewno nie chciał na niego zrzucić, o nie, nigdy by sobie nie wybaczył. Teoretycznie była też opcja spotkania się u Sorena, ale Cynk totalnie się na to nie zgodził. Nie zasługiwał. Padło zatem na budynek agencji, a dokładniej jeden z pokoi socjalnych.
Jak tylko przyszedł, to prawie umarł. Soren już na niego czekał. Siedział w fotelu, niby nie po sesji zdjęciowej, ale wyglądał, jakby właśnie z takowej wrócił, bez przebierania się czy cokolwiek. Gradientowa koszula przechodząca od góry z cytryny w śmietankę włożona była w białe spodnie, rozpięta niemal do połowy, odsłaniając dobrze umięśniony dekolt przyozdobiony złotym łańcuszkiem. Śnieżne włosy luźnymi falami opadały na ramiona; część była zagarnięta za ucho, ukazując długie kolczyki, padające niczym promienie słoneczne. Złote bransoletki lśniły w świecie sufitowej lampy, podobnie jak okute złotem noski śnieżnobiałych butów.
Cały ubiór w połączeniu z włosami i oczami sprawiał, że Soren wyglądał jak współczesny bóg światła albo lata. Patrząc na niego, można było zapomnieć, że trwał październik, do tego momentami dość chłodny. Yangcynowi aż zrobiło się ciepło; przez myśl przeszło mu, że nieodpowiednio się ubrał. Sam również chciał się postarać z wyglądem, nawet włosy zaczesał bardziej do tyłu, ale zdał sobie sprawę, że nie miał w szafie tyle ubrań, ile chciał. Brakowało mu trochę takich bardziej wyrafinowanych ciuchów, odpowiednich na właśnie takie okazje. Bo musiał być dobrze ubrany, ale też nie mógł zbytnio przesadzać, jeszcze Soren pomyślałby, że ten chce z nim konkurować, a demon przecież nie miał najmniejszych szans.
Wdech, pauza, wydech.
— Bardzo dziękuję, że mnie pan zaprosił na spotkanie — powiedział nieśmiało. — Naprawdę doceniam, że zrobił pan miejsce w grafiku dla mnie. I doceniam, że chce mi pan pomóc. I ogólnie doceniam za wszystko, co pan robi.
Spuścił nieco głowę, zwilżył językiem usta, ogon prześlizgnął się kawałek po skórzanym obiciu kanapy. Musiał się uspokoić. Gadał głupoty. Ale jak miał się uspokoić, kiedy przed nim siedział jego idol? Autorytet? Ktoś, kim sam chciałby kiedyś zostać w przyszłości?
Słysząc jego słowa, Soren się zaśmiał. Głos miał niczym ciepłe promienie słoneczne grzejące solmarijską plażę.
— Jesteś uroczy, wiesz? — rzucił lekko.
— Oczyw... to znaczy, dziękuję bardzo! — Skinął głową, przygryzając lekko kłami dolną wargę.
— Naprawdę nie planujesz zostać modelem?
Na to pytanie spojrzał w stronę mężczyzny, uniósł nieco brwi.
— Słucham?
— Masz ładną buzię i bardzo dobre proporcje.
Ruchem głowy wskazał na całą sylwetkę chłopaka. Cynk wcześniej zdjął fioletową marynarkę w czarną winorośl, teraz siedział w przylegającym swetrze z golfem i eleganckich, luźnych spodniach, które, mimo szerokości materiału, nie ukrywały w pełni faktu, że nogi były szczupłe, długie. Poprawił swoją pozycję, cicho odchrząknął.
Czy chciał zostać modelem? Marzył o tym. To było jedno z jego największych pragnień. Nawet jeśli nie pojawiałby się na wybiegu, a jedynie brałby udział w sesjach zdjęciowych, byłby w pełni zadowolony. Nie wymagał od życia zbyt wiele.
— Ach, to nie dla mnie — odparł nieśmiało, przy czym machnął niezgrabnie ręką.
Soren przyjrzał mu się uważnie. Widać było, że chwilę nad czymś się zastanawiał, ale ostatecznie pokiwał głową, mówiąc:
— Jakbyś zmienił plany, to wiesz, do kogo pisać. Z chęcią cię wprowadzę do pełnego świata mody — dodał z uśmiechem.
W odpowiedzi oczy Yangcyna zalśniły. Naprawdę Soren by to zrobił? Pomógłby takiemu zwykłemu chłopakowi znikąd? Zwykłemu, bo Yangcyn nigdy by nie wyjawił, że jest demonem, przecież demony były złe i według ludzi zasługiwały na więzienie bądź śmierć... Mniejsza.
Podziękował, niewiele brakowało, by padł na kolana.
Wreszcie przeszli do właściwej części spotkania. Soren zagarnął do przodu dotychczas spoczywającą z boku fotela torbę, podał ją Cynkowi. Demon wstał, przyjął prezent w obie ręce. Ledwo usiadł z powrotem, jak zajrzał do środka. Otworzył szeroko oczy, zachłysnął się powietrzem, dłonią zasłonił usta. Dopiero po chwili wyciągnął zawartość torby.
W rękach trzymał długi płaszcz. Czarny jak noc, z niewielkimi bufami na szczycie rękawów, lecz najbardziej rzucające się w oczy były starannie przyszyte srebrne nici układające się w pajęczyny. Przyjrzał się doczepionym pajączkom, potem zajrzał głębiej do torby, żeby jeszcze wybrać sweter ze sznurami srebrnych koralików imitującymi żebra.
Do oczu napłynęły łzy.
To była najcudowniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek otrzymał.
— To jest przepiękne — powiedział. — Aż głupio mi pożyczać, co, jeśli coś zepsuję albo...?
— Pożyczać? — Model uniósł brew wyraźnie zdziwiony. — To jest dla ciebie.
Słysząc to, Cynk otworzył szeroko oczy. Normalnie wąskie źrenice stały się niemal okrągłe.
— Nie.
— Tak. — Pokiwał głową.
— Naprawdę?
— Naprawdę.
— Tak na serio?
— Na serio.
— Na sto procent?
— Nawet sto jeden.
Yangcyn spuścił wzrok na ubrania. Ogon zaczął niekontrolowanie podskakiwać na kanapie.
Dostał prezent! Od Sorena! Od Sorena Acedii! Dostał cudowny strój na Halloween! Dostał coś, w czym normalnie chodzili modele po wybiegach! Dostał on, biedny demon! Nawet na urodziny nie spotykało go takie szczęście, co teraz, w tej chwili. Czy śnił? Może powinien się uszczypnąć? Ale co, jeśli to był sen i się zaraz obudzi w szarej rzeczywistości?
Nie, to nie był sen. To się działo naprawdę.
Przecież będzie najbardziej serwował ze wszystkich w noc Halloween! Jeszcze miał takie super buty, idealnie pasujące. O, i mógłby ogarnąć również rękawiczki do kompletu, jedne specjalnie przerobi na tę okazję. Do tego machnie sobie zajebisty makijaż. Może spróbuje czegoś w stylu trad goth? Ach, już siebie wyobrażał w gotowym przebraniu!
— Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo dziękuję! — zawołał, próbując powstrzymać łzy.
Gdyby mógł, w tym momencie przytuliłby Sorena, ale nie chciał naruszać jego przestrzeni osobistej. W domu przytuli do siebie ciuchy.
— To drobiazg. — Soren posłał ciepły uśmiech. — Chętnie pomagam tym, co również mają świetny gust. Musisz tylko jedną rzecz mi obiecać.
Ogon zastygł w kompletnym bezruchu, Yangcyn wbił swoje czerwone oczy w postać modela, gotowy na wszystko. Gdyby kazano mu odciąć sobie palca, zrobiłby to bez wahania.
Soren przyglądał mu się, niemal niesłyszalnie parsknął. Poprawił swoją pozycję.
— Obiecaj, że któregoś dnia w końcu zostaniesz modelem — powiedział. — Wiem, że to twoje marzenie.
Cynk spoglądał na niego, oczy wielkie, ogon z powrotem podskakujący. Swoją postawą przypominał psa, który po wykonaniu sztuczki czekał na smaczka lub głaski. Wreszcie, ogarnąwszy się trochę, pokiwał głową.
— Obiecuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz