Merlin nauczył się rozpoznawać dźwięki swojego domu tak dobrze, jak inni ludzie rozpoznawali twarze. Wiedział, że ciężkie kroki na schodach to Melpomene wracająca z kolejnej dramatycznej wyprawy do szkoły, że ciche trzaśnięcie drzwiami to Urania zamykająca się w swoim astronomicznym królestwie na strychu, że staccato śmiechu dobiegające z salonu to Talia opowiadająca kolejny żart, a miękkie mruczenie to Salem komentujący świat z perspektywy dystyngowanego kota.
Wiedział też, że flet Euterpe brzmiał jasno i pewnie, nucąc melodie, przerabiane przez jego siostrę w szkole albo które akurat Euterpe przygotowywała na kolejny koncert. Codziennie o szesnastej trzydzieści, jak w zegarku, dochodziły go dźwięki gam i etiud, a potem fragmenty przeróżnych utworów. Mama zawsze mówiła, że Euterpe ma dar od bogów, że jej palce tańczą po tym flecie jak motyle nad kwiatami.
Lecz ten dźwięk znacząco się różnił.
Dobiegał gdzieś z odległej części domu, o trzeciej nad ranem, gdy Merlin akurat wciągnął się w oglądanie nowego sezonu anime, przez co popełniał właśnie krytyczny błąd zarywania nocy, ale czego się nie robi dla ukochanej fabuły, prawda? Główny bohater właśnie miał odkryć prawdę o swoim pochodzeniu, a Merlin nie mógł się oderwać od ekranu. Dopiero gdy żołądek przypomniał o sobie dotkliwym burczeniem, chłopak w końcu nacisnął pauzę i postanowił udać się na nocny rajd po kuchni.
Skradał się właśnie po korytarzu w poszukiwaniu jakiejś przekąski – mama upiekła wczoraj te niesamowite ciastka z czekoladą i kardamonem – gdy usłyszany dźwięk sprawił, że zatrzymał się na środku schodów, nasłuchując.
— Pianino jakieś? — mruknął pod nosem.
Nie no, w domu mieli dużo rzeczy, ale na pewno nie było w nim żadnego pianina. Czyli że to musiało być coś podobnego, ale innego. Syntezator jakiś? Keyboard? Dźwięk był stłumiony, ale nie z głośnika, tyle to Merlin był w stanie ogarnąć. Ktoś grał, ale starał się, żeby go nie było słychać. Melodia była prosta, powtarzalna, ale miała w sobie coś hipnotyzującego.
Zawahał się. Powinien iść dalej, do kuchni, ogarnąć te ciastka i wrócić do łóżka, by dokończyć sezon. Najście tajemniczego muzyka, niechybnie jednej z jego sióstr, mogło skończyć się jedynie rozwałką. Znał swoje siostry – każda miała swoje terytorium, swoje sekrety, swoje przestrzenie, których nie należało naruszać bez zaproszenia. Melpomene wpadała w furię, gdy ktoś wchodził do jej pokoju bez pukania. Urania nie odpuszczała przez tydzień, jeśli ktoś niefrasobliwie zakręcił gałką jej bezcennego teleskopu.
Ale z drugiej strony ta melodia była naprawdę sztos. Taka smutna, melancholijna, pełna czegoś, czego Merlin ze swym niezbyt bogatym słownictwem i brakiem kreatywności w budowaniu zdań nie potrafił nazwać, jednak im dłużej stał i słuchał, tym bardziej był przekonany, że serio nie może tego tak zostawić. To było jak z tym anime – czasami trzeba było nacisnąć pauzę w zwykłym życiu i pójść za tym, co cię intryguje.
Ruszył w kierunku dźwięku, starając się stawiać stopy ostrożnie na starych deskach podłogi, które znały tysiąc sposobów na zdradę nocnego wędrowca.
Pomieszczenie było kiedyś pralnią, zanim rodzice nie przenieśli pralki do piwnicy, teraz zaś służyło za kolejny składzik na rzeczy, które przydawały się w innym sezonie – w pudłach siedziały zamknięte dekoracje na ich drzewko na Yule, były też kartony ze starymi zabawkami, z którymi żadna z sióstr nie chciała się pod żadnym pozorem rozstać, trochę rupieci po dziadkach i jakieś nietrafione prezenty. Merlin pamiętał, jak kiedyś, może ze trzy lata temu, wszystkie siostry spędziły tu cały weekend, sortując swoje skarby i kłócąc się o to, co można wyrzucić, a co koniecznie trzeba zachować. W końcu nic nie wyrzuciły.
Drzwi były uchylone, przez szparę sączyło się blade światło. Merlin zajrzał do środka, starając się nie oddychać zbyt głośno.
Polihymnia siedziała na jakimś krześle, a z resztek zepsutej deski do prasowania zmontowała sobie regulowaną podstawkę pod keyboard, na którym zapamiętale grała. Piżama w misie, do tego rozpuszczone włosy i stopy w puchatych kapciach, dyndające trochę nad podłogą, jednak twarz pozostawała skupiona – widok który Merlin rzadko u niej widywał, wiecznie błądzącej gdzieś wzrokiem i z głową w chmurach.
Palce Polihymnii poruszały się po klawiszach z pewnością i zdecydowaniem, jakby robiły to od lat. Nie było w tym wahania, nie było niepewności – tylko czysty, skupiony wyraz tego, co miała w głowie i sercu. Merlin nie znał się na muzyce, ale widział tę samą pewność u Euterpe, gdy ta grała na flecie podczas koncertów szkolnych. Różnica była taka, że Euterpe grała dla publiczności, podczas gdy Polihymnia grała... dla siebie? Dla pustego pokoju? Dla domowych skrzatów?
Tyle obejrzanych odcinków anime z shinobi w roli głównej, ale Merlinowi daleko było do gracji z jaką ci się poruszali. Oczywiście, że zasłuchał się na tyle, że oparł się w końcu o skrzydło drzwi, te zaś zaskrzypiały jak najgorszy kapuś, momentalnie zdradzając jego obecność.
— No kurka — burknął, marszcząc brwi.
— Merlin?
Melodia urwała się w pół taktu, Polihymnia już się do niego odwróciła, na jej twarzy pojawił się wyraz paniki. Ręce zamarły nad klawiszami, a oczy rozszerzyły się jak u przestraszonego zwierzęcia.
— Sorka — wykrztusił szybko Merlin, unosząc ręce w geście pokoju. — Nie chciałem ci przeszkadzać, czy cokolwiek... Po prostu usłyszałem muzykę i… tak jakoś wyszło? Nie wiedziałem, że to ty. Myślałem, że może Euterpe ćwiczy albo coś? — spróbował się ratować słabym kłamstwem.
Polihymnia niemal wyrwała zasilanie z keyboardu, zaraz zabrała się za zwijanie kabla, chowanie samej klawiatury, zupełnie tak, jakby złapano ją na gorącym uczynku. Jej ruchy były nerwowe, chaotyczne, tak odmienne od pewności, z jaką przed chwilą grała.
— Nie, czekaj — powiedział Merlin, robiąc krok do przodu i zamykając za sobą drzwi. — To było... naprawdę ładne, powaga. Co to było? Jakiś utwór z lekcji muzyki? Czy coś z AllTube'a?
Polihymnia spojrzała na niego, a jej twarz była nieprzenikniona. Przez chwilę wyglądało na to, że nie odpowie. Potem westchnęła i powiedziała cicho:
— Moje.
— Twoje? — Merlin przechylił głowę, nie będąc pewnym, czy dobrze zrozumiał. — Jak to twoje?
— Sama skomponowałam — powiedziała jeszcze ciszej, jakby przyznawała się do jakiejś zbrodni.
Merlin wytrzeszczył oczy. Przez moment tylko patrzył na siostrę, próbując przetworzyć tę informację.
— Serio? Wow. Masz w takim razie mega talent.
Jak wszyscy w jego rodzinie, oprócz niego samego, co nie? Każda z jego sióstr miała swój dar – Melpomene mogła płakać na zawołanie i jej monologi były tak przekonujące, że nauczycielka teatru płakała ze wzruszenia. Terpsychora hipnotyzowała swoim tańcem, Talia wymyślała żarty, które rozśmieszały nawet najbardziej ponurych nauczycieli. Kaliope wiedziała wszystko o wszystkich, a Euterpe była gwiazdą każdego koncertu szkolnego.
Polihymnia zarumieniła się, spojrzała w bok.
— To... nic takiego. Po prostu... bawiłam się.
— Nie, serio. — Merlin wszedł w końcu do pokoju, zamknął drzwi, usiadł na jednym z pudeł, ignorując kurz, który natychmiast uniósł się w powietrze. — Skąd... jak długo komponujesz?
Polihymnia milczała przez moment, bawiąc się brzegiem piżamy. Merlin widział, jak walczy sama ze sobą, czy powiedzieć prawdę, czy wymyślić jakąś wymówkę.
— Od jakiegoś czasu — przyznała w końcu. — Rok? Może dłużej. Nie pamiętam dokładnie.
— I nikt nie wie?
Pokręciła głową, a jej włosy opadły jej na twarz.
— Dlaczego?
Polihymnia wzruszyła ramionami, ale Merlin zobaczył coś w jej oczach – strach, niepewność, coś co sprawiało, że jego serce się ścisnęło.
— Bo... Euterpe jest tą muzyczną w rodzinie — powiedziała w końcu, a jej głos był cichy i drżący. — Ona gra na flecie, ma koncerty, wszyscy mówią, jaka jest utalentowana. A ja... ja jestem tylko w chórze. Śpiewam to, co inni napisali. I nikt nie... nikt nie oczekuje, że ja coś... tworzę.
— Ale dlaczego miałoby to być złe? — zapytał Merlin, naprawdę nie rozumiejąc. — Przecież możecie obie być muzyczne. To nie jest jakiś konkurs.
— Bo jeśli im pokażę, to będą porównywać. Do Euterpe. Do tego, co ona robi. I... co jeśli to, co ja robię, jest gorsze? Co jeśli będą rozczarowani? Co jeśli powiedzą, że to ładne, ale tak naprawdę będą myśleć, że nie dorasta do tego, co robi Euterpe?
Merlin patrzył na nią przez dłuższą chwilę. W świetle pojedynczej lampki Polihymnia wyglądała bardzo małą, jakby chciała się skurczyć i zniknąć między tymi wszystkimi pudłami i kartonami.
— Posłuchaj — zaczął powoli, dobierając słowa ostrożnie. — Wiem, że no… ze mnie żaden ekspert od muzyki. Taki tam, average Songtify enjoyer. Wiem, co znaczy słowo „metrum”, bo Euterpe mnie tego nauczyła, kiedy próbowałem się z nią kłócić o to, dlaczego muzyka pop jest lepsza od klasycznej. Ale to, co przed chwilą usłyszałem... To nie jest tak, że gorsze, lepsze czy cokolwiek. To było po prostu inne. I wcale nie znaczy, że nie było piękne.
Polihymnia spojrzała na niego, a w jej oczach pojawiła się niepewna nadzieja.
— Serio tak myślisz?
— Serio. — Skinął głową z przekonaniem. — I wiesz co? Myślę, że ktoś powinien to usłyszeć. Nie żeby cię zmuszać, sam nie lubię, jak mnie ktoś zmusza, ale... byłaby szkoda, gdyby ta muzyka została tylko tutaj, w tym pokoju, między starymi zabawkami i dekoracjami na Yule.
— Ja... nie wiem — wyszeptała Polihymnia. — Boję się. Boję się, że jak im powiem, to się zawiodą. Albo co gorsza – będą udawać, że im się podoba, bo nie chcą mnie zranić.
— No jak każdy na twoim miejscu by się bał, także luzik. Ale może... może nie musisz pokazać od razu wszystkim? Może wystarczy jedna osoba na początek? Ktoś, komu ufasz?
Polihymnia zastanawiała się przez dłuższą chwilę. Merlin widział, jak różne emocje przemykają po jej twarzy – strach, nadzieja, wahanie.
— A może... może ty byś posłuchał? — zapytała w końcu, jej głos był tak cichy, że Merlin ledwo go usłyszał. — Całości? Mam kilka utworów... Może z pięć? Niektóre są krótkie, inne dłuższe. Jeden jest nawet trochę weselszy, nie wszystkie są takie smutne jak ten, który słyszałeś.
Merlin wyszczerzył zęby, czując, jak w środku rozgrzewa się coś przyjemnego.
— Jasne. Koncert tylko dla mnie? Dajesz!
Polihymnia uśmiechnęła się nieśmiało, po raz pierwszy odkąd Merlin wszedł do pokoju, i włączyła ponownie keyboard. Gdy jej palce dotknęły klawiszy, cała jej postawa się zmieniła – przestała być tą niepewną, przestraszoną dziewczyną. Stała się muzykiem.
A Merlin usiadł wygodniej na swoim pudełku i słuchał, jak jego siostra dzieli się z nim swoim sekretnym światem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz