11 listopada 2025

Od Seymoura – Linia

Seymour nadal przyzwyczajał się do tego, jak funkcjonowała rodzina Virgila – jak normalnym było dla nich spędzanie razem czasu, regularne rozmowy, wspólne wyjścia i w ogóle utrzymywanie ich rodzinnej więzi żywą i wciąż aktywną. On sam nigdy nie nauczył się tego w domu – gdy wyjechał na studia, kontakt z ojcem prawie mu się urwał, rozmawiali tylko przy okazji egzaminów, a jeśli chodziło o Nicholasa, to jego młodszy brat sam go zaczepiał, regularnie dopytywał się o to, ja mu idzie nauka, jak dogaduje się ze znajomymi… Kontakt ten przez długi czas utrzymywał go względnie na powierzchni, dopóki nie rozluźnił się z winy Seymoura, to jednak była opowieść na inny czas.
Muzyk cieszył się właśnie popołudniowym spacerem po parku, w otoczeniu grupy wilkołaków oraz trójki niesfornych, małych łobuzów, brykających wokół dorosłych, z zapałem ganiających jakąś piłkę. Po tym, jak Vi, Valerius, a nawet poważna pani dyrektor wodziła wzrokiem za latającą po parkowej ścieżce zabawką, Seymour doszedł do wniosku, że dla wilkołaków nie istniała żadna granica wieku, powyżej której turlająca się piłka przestaje być interesująca.
Spacer upływał wśród luźnych rozmów, okazjonalnego strofowania dzieci, dłuższych postojów przy placach zabaw i idealnie zaplanowanych historii opowiadanych przez Valeriusa, z Virgilem w roli głównej. W końcu jednak pora zrobiła się późna, w brzuchach zaburczało, a nogi zaczynały domagać się odpoczynku, toteż cała grupa niespiesznie skierowała się w stronę wyjścia. Dzieci niby trochę marudziły, lecz perspektywa deseru po obiedzie okazała się bardzo mocnym argumentem i z burczenia, że chcą jeszcze iść na zjeżdżalnię, przeszło do tego, jakie smaki lodów będą najlepsze i jak wielki pucharek każde z nich zje.
— Dobrze, a teraz piłka wraca do torby — odezwał się Dorian, wskazując turlającą się po ścieżce zabawkę.
— Ale nie wyszliśmy jeszcze z parku!
— Ale zaraz wyjdziemy.
— Ale jeszcze nie wyszliśmy! — upierała się Bonifacja.
Bertolfo kopnął piłkę, Basileo poleciał kawałek za nią. Ojciec pozostawał nieugięty.
— Już widać bramę.
— Ale jeszcze przy niej nie jesteśmy!
Dorian westchnął ciężko, wzrokiem poszukał wsparcia u męża. Aleandro odezwał się:
— Nie możecie kopać piłki na ulicy.
— Nie będziemy kopać piłki na ulicy. Cały czas jesteśmy w parku!
— Wy też tacy byliście? — spytał Seymour, z rozbawieniem obserwując bawiące się trojaczki i dwójkę ojców, bezskutecznie próbujących wymusić na nich posłuszeństwo. Brama parku była coraz bliżej.
— Ja na pewno nie — odparł Virgil. — To z Valeriusem zawsze były problemy.
— Mam ci przypomnieć, jak kiedyś w podstawówce…
— Oczywiście, że obaj tacy byli — odezwała się Magia. — Mam wam obu przypomnieć, jak kiedyś…
— Nie! — zgodzili się obaj bracia.
Seymour parsknął śmiechem. Cała grupa dotarła do bramy parku, a Dorian wraz z Aleandro podwoili swe wysiłki w odzyskaniu piłki. Na próżno. Dzieciaki dalej dokazywały, stwierdzając, że jak ojcowie chcą piłkę, to niech sami złapią, poleciało parę kopnięć, a potem rzeczy wymknęły się spod kontroli i piłka poleciała na zewnątrz, prosto w stronę ulicy.
Bertolfo wyrwał za nią, śmiejąc się, niepomny na spanikowane „Stój!” Doriana, pobiegł ku jezdni, ku pasom, za nic mając czerwone światło, widząc jedynie kolorową piłeczkę, jak ucieka.
Lata zapierdalania na miotle wyrobiły mu refleks. Seymour rzucił się do szaleńczego biegu, dopadł Bertolfo w ostatniej chwili, złapał dzieciaka, w okamgnieniu zgarnął z jezdni. Samochód minął ich o włos, klakson prawie ogłuszył, nie zagłuszył jednak krzyku muzyka.
— Jak jedziesz, jebany palancie! — ryknął za nim, ile fabryka dała.
Vi był przy nich ledwie moment później.
— Seymour!
Ten odwrócił się, gniewnym gestem wskazał w stronę znikającego za zakrętem samochodu.
— Widziałeś skurwysyna? Nogi z dupy powyrywać…
— Seymour…
— Pierdolony złamas… Zapamiętałeś rejestrację? Zrobię mu z dupy jesień średniowiecza…
— Seymour!
Pojawił się i Dorian wraz z resztą rodziny, Seymour zaś dopiero teraz zerknął na wciąż trzymanego przez niego Bertolfo. Chłopiec wpatrywał się w niego okrągłymi podziwem oczami.
— Wow…
Kolejne inwektywy pod adresem kierowcy uwięzły w gardle, Seymour poczuł, jak nawet uszy robią się mu czerwone, a usta mimowolnie ułożyły się w jedno słowo.
Kurwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz