— Moją największą ambicją jest zostać policjantem. To znaczy, bardzo chciałbym też pójść w modeling, ponieważ kocham ubrania, w sumie trochę się interesuję modą i chciałbym móc promować różne marki. Niestety zdaję sobie sprawę, że jest to marzenie trochę ponad mój zasięg, więc postanowiłem oddać się w pełni planowi B: policja. Aspiruję o posadę aspiranta – ha, taki żarcik mi się nasunął. — Zaśmiał się lekko. — Ale wracając, pragnę służyć prawu. Czuję, że nadaję się do tego świetnie. Jestem bardzo dobry w polowaniu, to znaczy, łapaniu przestępców. Cechuję się w tym polu ogromną determinacją. Mogę godzinami ścigać, aż w końcu zacisnę zęby, nie, kajdanki na nadgarstkach zbira! Może na pierwszy rzut oka nie wyglądam na takiego, ale mam pewne doświadczenie w walce; Andrea może potwierdzić. Ponadto jestem sprytny, pomysłowy, dobrze tropię i łatwo znajduję poszlaki — wyliczał na palcach. — Dlatego właśnie wierzę, że ścieżka stróża prawa jest mi pisana.
Stanął wyprostowany, uśmiechnął się szeroko.
W całym pomieszczeniu jednego z zespołów Wydziału Kryminalnego zapadła cisza. Andrea siedziała przy swoim biurku i coś zapisywała w pliku Words, nie wyglądając na zainteresowaną szczególnie słowami demona (aczkolwiek przytaknęła, gdy została wspomniana). No tak, praca była bardzo ważna. Cynk uwielbiał Andreę, traktował ją jako autorytet, ale jej oddanie swoim obowiązkom czasami go aż... Brakowało mu określenia. Nie to, że negatywnie to widział, w końcu porządny policjant musiał mieć wszystkie cechy, którymi szczyciła się właśnie aspirantka, ale czasami przez to nie przymykała oka na niektóre kwestie. Tak jak wtedy, gdy chciał od niej poznać adres miejsca pracy Dantego, ale się nie zgodziła, bo nie można było takich danych wyjawiać cywilom. Kiedy on nie był cywilem! Dobra, był, ale był też konsultantem, miał specjalną przepustkę i ogólnie regularnie pomagał policji, więc chyba zasługiwał na tę drobną informację, prawda? Dobrze, że ostatecznie dowiedział się bezpośrednio od Dantego.
Wtem rozległo się głośne westchnięcie. Wszyscy obecni spojrzeli na zajmującego swoje biurko Tristana, który niezgrabnym ruchem rzucił wcześniej obracaną w palcach paczką papierosów gdzieś między monitorem komputera a kubkiem na długopisy. Oparł się łokciem o blat, potarł ręką kąciki oczu.
— I paplasz nam o tym, bo...? — Posłał ogoniastemu zmęczone spojrzenie.
— Pan o to zapytał? — Tamten przechylił głowę lekko na bok.
— Pytałem, po cholerę się kręcisz po tym komisariacie dzień w dzień, a nie jakie są twoje chmurki pragnień...
— Gra pan w Simusy? — Otworzył nieco szerzej oczy, kitka ogona zaczęła się rytmicznie wyginać na boki.
— Nie.
— Ach.
Spuścił głowę, ogon zastygł w bezruchu.
Już myślał, że jak opowie Tristanowi o swoich ambicjach, to tamten może doceni jego starania. Ale nie, nadal nie działało. Agent był niewzruszony na nic, nawet starania pana Arthura, który niekiedy zaglądał na komendę. Yangcyn wiedział, że zakumplowanie się z nim będzie zadaniem poziomu walki z bossem w grze, ale jeszcze nie chciał się poddawać. Miał zaprzyjaźnić się z każdym na komisariacie, więc zrobi, co w jego mocy! Plus posiadanie po swojej stronie agenta specjalnego tylko mu się przyda w niektórych kwestiach. Jeśli nawet Tristan dostrzeże w nim dobrą osobę, to już nikt nie udowodni, że chłopak był groźnym demonem, którego należało zamknąć lub pozbawić głowy.
— No i czemu jesteś taki sztywny dla młodego, nie widzisz, że się stara?
Słysząc te słowa, cała trójka (włącznie z Andreą), zerknęła w stronę krzesełka przed biurkiem aspirantki, które zajmował Dante. Blondyn siedział z nogą na nodze, dyndając otuloną kozakiem na szpilce stopą, o uda opierał dłonie, blisko siebie ze względu na ograniczające swobodę kajdanki.
— Słuchaj, Cynk, ja doceniam wszystko, co robisz — powiedział ciepło do ogoniastego. — Wierzę, że będziesz wyjątkowym policjantem.
— Naprawdę? — Wyprostował się, w oczach pojawił się błysk, zaś ogon ponownie zaczął się wyginać, tym razem nieco szybciej.
— Tak. Będziesz slayował jak nikt inny!
— Pod moim okiem, więc nie będzie cię szybciej wypuszczał z aresztu — wtrąciła się wtedy Andrea; głos miała zbyt łagodny jak na swoje słowa.
Posłała Dantemu lekki uśmiech, na co tamten nieznacznie się skrzywił. Poruszył głową, zdmuchnął na bok niesforny kosmyk włosów.
Yangcyn zmierzył wzrokiem blondyna. Znowu zaserwował – błyszczące czarne kozaki z różową podeszwą, przylegające ciemne spodnie, prześwitujący czarny sweterek z golfem i skóropodobna, różowa kurtka z ozdobnymi, mieniącymi się na różne kolory cekinami oraz białym futerkiem od wewnętrznej strony. No i oczywiście, słynne okulary. Już nie wspominając o mnogości złotych akcesoriów. Serio, demon tak zazdrościł pieniędzy i umiejętności. Czemu on musiał być biedny?
Koniecznie potrzebował nowej pracy. Ze sklepu odzieżowego się zwolnił, a wypłata z psiej kawiarni nie była najlepsza, mimo że nie mógł narzekać na samą robotę.
— Yangcyn?
— Tak? — Zamrugał parę razy.
Posłał Andrei pytające spojrzenie. Kobieta minimalnie pokręciła głową.
— Wreszcie — rzuciła niemal niesłyszalnie pod nosem. — Zrobiłeś to, o co cię wcześniej prosiłam?
— Hm? Ach, tak! — Sięgnął do kieszeni białej kurteczki. — Popytałem miejscowych i spisałem wszystko, co powiedzieli. Zaznaczyłem również zakreślaczem podobieństwa w ich zeznaniach.
Wyciągnął niewielki notesik, położył go na biurku. Andrea podziękowała.
— Jesteś wolny — oznajmiła.
— Tak jest!
Szybko zasalutował, następnie stanął wyprostowany. W pomieszczeniu nastała cisza. Chwilę później wszyscy popatrzyli na wciąż stojącego nieruchomo ogoniastego.
— Możesz iść — powiedziała Andrea.
— A czy mogę...? — zaczął nieśmiało chłopak, zbliżył do siebie palce wskazujące.
Dwójka wymieniała się spojrzeniami. Źrenice Andrei nie zmieniały się nawet w najmniejszym stopniu, podczas gdy te Yangcyna nabrały wielkości, stając się niemal okrągłe. Ogon trwał w absolutnym bezruchu, usta lekko się wydęły. Dante przyglądał mu się badawczo, w pewnym momencie pokiwał głową, jakby się zgadzał z własnymi myślami; nic jednak nie powiedział. Tristan z kolei pochwycił w dłoń swój kubek. Przechylił do ust, lecz ku zaskoczeniu nie znalazł w nim kawy. Odłożył go na miejsce, burknął coś do siebie.
— Tylko bez modowego zagadywania — aspirantka w końcu ustąpiła.
— Tajest! — Niemal podskoczył z ekscytacji.
Czym prędzej złapał za wolne krzesło i przysunął je bliżej. Zajął swoje miejsce, zawinął na uda ogon, którego koniec raz po raz wystawał ponad blat biurka. Wyprostował plecy, z szerokim uśmiechem popatrzył po reszcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz