17 listopada 2025

Od Dantego – Klucz

Uczucie przynależenia gdzieś, do kogoś uzależniało. Dante nie pytał już siebie, czy pojedzie po pracy do Bashara, po prostu jechał, traktując to jak coś zupełnie naturalnego. Nie zastanawiał się, czy ma prawo rozłożyć się na kanapie, po prostu zapadł się w poduszki i czekał, aż doktor wróci. Klucze podarowane mu jakiś czas temu przez Bashara słały jasny przekaz, plączący nieco słowa w jego zagubionym w miłości umyśle – był chciany, zaś Dante niczego bardziej przez całe życie nie pragnął.
Pozwoliło mu to odkryć parę ciekawych rzeczy. Jak na przykład to, że w rozpakowywaniu zmywarki tkwiło wiele przyjemności, jeśli robiło się to dla pana doktora, który wróci do braku domowych obowiązków. Albo że odkurzanie wcale nie musiało być takie wkurwiające, skoro potem można było przejść razem boso przez korytarz. No i obieranie granatu, kupowanego kiedyś przez Dantego w formie wyłuskanych ziarenek, wcale nie wydawało się takim złym pomysłem.
Syren złowił pięknie czerwoną skórkę pomiędzy innymi owocami wylegującymi się w misie. Ostatni raz obierał granat może kilka lat temu, właściwie to nie pamiętał, jak to zrobił, ale przecież nie było rzeczy, z którą jego upór by sobie nie poradził. To Bashar regularnie rozpieszczał go przygotowanym do spożycia owocem, należało teraz odwrócić nieco te role.
Problem pojawił się przy wymyślaniu, jak zacząć kroić. Granat należał do grupy tych zdradzieckich owoców, które wymagały specjalnego traktowania nożem. Dante zawsze miał z nimi na pieńku, dochodząc do wniosku, że owoc to owoc i jak on chce go pokroić, to ten ma się dać pokroić, nieważne jak syren zacznie. Przyłożył ostrze do granatu. Odciąć górę? Przeciąć wpół? Na pół?
— Chuj — mruknął pod nosem, zanim popełnił największy błąd tego dnia i wcisnął nóż od góry owocu, przecinając go na pół.
Sok trysnął mu prosto w oko, słodko pachnący i absolutnie cierpki w łzawiącym kąciku.
— Ty kurwo niemyta, pierdolona, zawszona, spierdolona… — Dante namacał na oślep ścierkę, wytarł twarz, zmierzył nieufnym wzrokiem przepołowiony granat. Jeden do zera, ale walka wcale się nie skończyła.
Odchyliwszy się do tyłu, przekroił powstałe połówki na jeszcze ćwiartki, przekonany, że teraz już pójdzie z górki. Z górki to poszła jego poczytalność, rozpędzona jak stado oszalałych rybek uciekających przed siecią rybacką, bo małe ziarenka strzelały wszędzie sokiem jak z karabinu maszynowego, wylatując mu z palców i turlając się chuj wie gdzie. Dante doszedł do wniosku, że Bashar był tak naprawdę czarodziejem, który rzucał zaklęcia na ten owoc. Nie istniało żadne logiczne wyjaśnienie, dlaczego pan doktor radził sobie z obieraniem granatu jak z wieszaniem koszulki na wieszaku – tak, jakby ruch ten nie przynosił mu żadnego wysiłku.
Kilkaset kurew i chujów później, słodkie ziarenka wylądowały w misce i Dante musiał zmierzyć się z powstałym pobojowiskiem. Spojrzał na wykrwawiającą się deskę. Na nóż będący narzędziem zbrodni własnego morderstwa. Na swoją koszulkę rodem z horroru. I w końcu na bialutką, delikatną, leciutką firaneczkę przysłaniającą okna w kuchni.
Całą opryskaną drobnymi, czerwonymi kroplami.
— Kurwa mać.
Poszedł za pierwszym odruchem, ściągnął ją z haczyków z zamiarem wsadzenia jej pod wodę i przepłukania… mydłem? Płynem do pralki?
Tylko że klucz zachrzęścił w zamku, klamka opadła w dół. Dante, spanikowany, zwinął w dłoniach brudną firankę i cisnął ją na najwyższą szafkę w kuchni, gdzie Bashar nie dosięgał, by zaraz płynnym ruchem rozłożyć ramiona i przywitać lekarza promiennym uśmiechem.
— Panie doktorze, dzień dobry!
Zanim jednak Bashar zdążył odpowiedzieć, syren porwał go w objęcia, kładąc brodę na czubku jego głowy, by subtelnie przycisnąć bladą twarz do swojego torsu.
— Dante — westchnął miło lekarz, zupełnie ukontentowany ich pozycją. — Dobrze wrócić do domu.
— Ciężki dzień?
— Trochę.
— Mam coś na poprawę humoru.
Ściągnął mu płaszcz, zabrał doktorka do kuchni, przelotnie ścierając to jedną, to drugą plamkę soku z blatu i stając idealnie tak, by zasłaniać swoimi wyprostowanymi ramionami okno pozbawione firanki.
— Sam obrałeś? — zdziwił się Bashar, spoglądając na niego z uśmiechem. Dante przesunął się nieco w prawo.
— Obrałem — zamruczał, robiąc krok w lewo, gdy lekarz ucałował jego policzek, po czym zajął się wyciąganiem kubków na herbatę. — Może usiądziemy i mi opowiesz, jak było w szpitalu? Skończymy ten jeden serial?
Bashar znów spojrzał, syren tym razem opierał się o szafki, wygięty niczym piękna, morska istota na skałach.
— A potem ty zostaniesz na noc?
Pytanie wybrzmiało zupełnie niewinnie, prosto, lecz niosło w sobie całe to ciepło, całą wrażliwość, na którą Dante był bardziej wyczulony, niż niegdyś sądził. Bo za zostaniem na noc szła prośba, by nie oddalał się za bardzo, szło pragnienie, by już zostać na dobre w swoich ramionach bez konieczności żegnania się, szła radość z każdej spędzonej razem minuty. Syreną odetchnął głęboko, czując, jak jego pierś jest za mała na rosnące w niej serce.
Nachylił się i złożył całus gdzieś między czarnymi kosmykami.
— Zostanę.


Granat miał niezmienną przewagę w sile, ale Dante uczył się na swoich błędach. Jeśli aktywnie o tym pomyślał. I doszedł do właściwych wniosków. I jeszcze je wcielił w życie. Droga ta nie była łatwa do przebycia, lecz nie niemożliwa.
W taki oto sposób ochronna folia malarska okryła okno i nową firankę w kuchni.
Dante przykleił solidnym uderzeniem pięści fragment taśmy trzymający folię na ścianie, zrobił krok w tył, przyjrzał się swojemu dziełu. Wyciął idealny prostokąt, żeby starczyło mu folii na przyszłość. Teraz mógł przystąpić do obierania granatu bez obawy, że jego niszczycielski sok zaatakuje jeszcze jakąś bezbronną rzecz w mieszkaniu Bashara.
Wyłuskanie ziarenek z dwóch granatów wymęczyło go równie mocno, co poprzednim razem, lecz dzięki folii i plastikowym okularom ochronnym zaoszczędził wiele czasu na sprzątaniu. Folię wystarczyło wrzucić do kosza, okulary wepchnąć do torby, a blat zetrzeć. Gdy przekręcany w zamku klucz obwieścił powrót Bashara, Dante był gotów, cały zadowolony, z zadziornym błyskiem w oku i łobuzerskim półuśmiechem.
— Panie doktorze, dzień dobry!
Doktor nie omieszkał zauważyć, że humor syrenowi dopisywał, ale jak miał nie dopisywać, skoro jego ulubiony lekarz już wrócił do domu, przytulał się do niego i poprawiał złote kosmyki, ciesząc się bardzo, że zastał u siebie ulubionego pacjenta. Płaszcz zawisł na wieszaku, buty poleciały gdziekolwiek, nie było czasu ich lepiej ustawić, Dante pociągnął Bashara do kuchni, stanął przy misce pełnej czerwonych nasionek, wskazał na nie z dumą.
— Granat — wypowiedział radośnie niczym nazwę nowego odkrycia. — Do zjedzenia wspólnie.
— Dante… — zamruczał błogo Bashar, oparł się o niego, wtulił w bark, a syren przygarnął go do siebie jeszcze mocniej, nie mając pojęcia, że wzrok pana doktora właśnie wędruje ponad jego ramieniem. — Czy to… nowa firanka? — zapytał lekko skonfundowany.
Dante zamarł. Kurwa. Zerknął przelotnie za siebie, zaśmiał się.
— Co? Nie? Czemu?
— Jestem przekonany, że firanka w kuchni była bardziej wycięta w trójkąty niż półokręgi na dole.
— Trójkąty, półokręgi, kto by to rozróżnił? — parsknął Dante, po czym dodał szybko: — Jemy?
Bashar przyglądał mu się chwilę, ale wcale nie wyglądał, jakby zamierzał się zezłościć. Dante nawet nie zauważył, że coś się w nim spięło, coś zakorzenionego głęboko w podświadomości, wystraszonego, że każdy jego krok czy oddech przerodzą się w kłótnię, bo samo jego istnienie wydawało się błędem. Uczynił to tak naturalnie, lecz łagodnie iskrzący się rozbawieniem rubin przypomniał mu, że nie ma powodu do lęku.
— Jemy — powiedział Bashar, stając na palcach i całując go słodko. — A ja potem pokażę ci, jak radzić sobie lepiej z granatem.
Dante, schylając się po kolejny pocałunek, kompletnie zapomniał, czego dotyczyć miały słowa pana doktora, lecz poruszył delikatnie głową, zgodził się, potulny i grzeczny przy swoim lekarzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz