Rutyna, którą podążał Isarr każdego dnia, była zazwyczaj taka sama. Nic nadzwyczajnego się nie działo, a nawet jeśli, to bardzo rzadko. Lubił to, przewidywalność tego jak będzie wyglądał czas od wstania z łóżka, do momentu kiedy spowrotem położy się spać.
Jednak, ten rytm, który sobie wypracował przez lata, został zaburzony i to dość poważnie. Nie do końca sobie z tym jeszcze radził, miał trochę wrażenie, że czas ucieka mu przez palce i nie starcza na połowę rzeczy, które chciałby zrobić. Co albo raczej kto zakłócił spokój bytu sprzedawcy? Pierwszy był Merlin, nastoletni czarodziej o wątpliwie działającym sprycie i kiepskim instynkcie samozachowawczy. Na początku Isarr był dość sceptycznie nastawiony i szczerze mówiąc dalej jest, ale jednak jeszcze nie kazał mu uciekać ze sklepu w podskokach, co jak na niego było dość… niespotykanie. Drugi był Minu, młodszy kuzyn Isarra, który przybył krótko po liście od ciotki, która coś tam namarudziła, że nie jest się w stanie nim zająć. A on chcąc lub nie chcąc, przywykł do kolejnej osoby w swoim otoczeniu. Choć przyzwyczajenie się do współdzielenia przestrzeni życiowej nie było najłatwiejsze, ale przecież nie wywali młodego na bruk, jak pewna jedna osoba z rodziny.
Fakt, że się wpasował do nowej rutyny, był potwierdzany drobnostkami, jak robienie herbaty w dwóch kubkach, a nie tylko jednym, do śniadania. Większe porcje dań, kiedy robił obiady. Rozkładanie talerzy i sztućców dla dwóch osób. Po prostu stało się to naturalnie. Co do jego dostosowań do Merlina, na pewno pojawiło się kilka dodatkowych zaklęć ochronnych wokół bardziej niebezpiecznych rzeczy, nie to, że nie ufał mu… no…. nie do końca ufał i tak, ale to było dla bezpieczeństwa Merlina! Kiedy on się niby nie potknął o doniczkę i nie wpadł twarzą wpierw w jakąś roślinę. Narzędzia do zajmowania się okazami w sklepie też nagle znalazły się dość sporo niżej, bo o ile Isarr nie miał problemu unieść się na ogonie, żeby sięgnąć wyżej, to jego nieoficjalny pracownik nie mógł tego zrobić…
Z przemyśleń wyrwał go dzwonek zawieszony nad drzwiami wejściowymi od sklepu, klient wszedł do środka, mamrocząc ciche przywitanie, na co Isarr skinął z westchnieniem głową. Sięgnął po herbatę, już bardziej letnią, niż gorącą, przez to, że stała niewiadomo ile podczas kiedy on rozmyślał nad bzdetami, co spowodowało delikatne zmarszczenie się brwi nagi, ale podniósł naczynie i napił się, wodząc oczami za klientem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz