Łagodne rysy twarzy zostały dobrze oddane przez sprawne pociągnięcia pędzlem. Pozbawione były jakichkolwiek niesymetryczności; delikatny nos zajmował idealnie środkową oś, pełne, podkreślone różem usta wykrzywiały się w lekkim, nieco rozbawionym uśmiechu, kontrastującymi odrobinę z prostymi brwiami, nadającymi aparycji z kolei szczyptę powagi i dojrzałości.
Na wiszący w Międzywymiarze obraz spoglądał już od dłuższej chwili. Między innymi dla niego tu przybył, nie miał w planach żadnej podróży do innego świata. Chciał się przyjrzeć dokładniej piątce Złotoskrzydłych – w tym Wszechwiedzącemu Cruinneirimowi, będącemu jego dawną tożsamością.
Już kilkukrotnie go widział. Twarz, sylwetka, uśmiech, niemal wszystko z wyglądu było takie jak u Cheoryeona. On też miał łagodniejsze rysy, delikatny nos, pełne usta, proste brwi. Podobieństwo było wręcz uderzające, do różnic można było zaliczyć jedynie fryzurę, ubrania i kolor tęczówek (Cheory na co dzień chodził w tych naturalnych).
A mimo to czuł się, jakby spoglądał na kompletnie mu obcą osobę.
Cóż, Cruinneirima tak naprawdę nie znał. Nie pamiętał niczego z tamtych czasów, a to, co o nim wiedział, poznał od osób trzecich. Fakt, czasami dostawał jakieś przebłyski, urywki wiedzy, która ewidentnie była powiązana z odległą przeszłością, a nie należała do żadnych z jego pozostałych wcieleń. A może to był efekt dostępu do Wszechwiedzy, która niekiedy mu przekazywała różne fakty, o których teoretycznie nie miał prawa wiedzieć, gdyż nigdy o nich nie przeczytał ani nie usłyszał.
Wszystko mu się mieszało.
Kim dokładnie był? Skąd przybył? Co robił za dawnych czasów, dawniejszych niż te, które znały nawet ludy Riftreach sprzed Pęknięcia? Co widział, kogo poznał, czego doświadczył? To wszystko znajdowało się poza jego zasięgiem, być może tak daleko, że nigdy tego nie odzyska. Nigdy nie będzie Cruinneirimem.
— Złotoskrzydły Złotoskrzydłemu nie jest równy.
Odwrócił głowę, spojrzał na stającą przy nim o wiele wyższą kobietę. Pramatka zatrzymała się tuż obok, spojrzeniem obejmowała cały obraz. Teraz dwójka znajdowała się dokładnie naprzeciwko swoich namalowanych odpowiedników. Podobizna Pramatki zajmowała sam środek, szła spokojnym krokiem w stronę obserwatora. Po jej prawej był Cruinneirim, tradycyjnie zapatrzony w tylko sobie znanym kierunku.
A może i nie tak skrytym?
Cheoryeon przyjrzał się dokładniej obrazowi, zmrużył lekko oczy.
Już kilka razy go widział i jak tak teraz nad tym myślał, to wcześniej Złotoskrzydły Wszechwiedzy spoglądał gdzieś indziej. W dal, dalej niż ktokolwiek inny mógł sięgnąć. Jak gdyby czegoś szukał, czegoś bardzo odległego. Teraz wzrok skupiony był na czymś o wiele bliższym.
Cruinneirim patrzył na Pramatkę.
Nie tę namalowaną, tylko prawdziwą.
Chłopak spojrzał na nią, przyjrzał się dokładnie. Tamta to niemal od razu zauważyła. Zerknęła na mniejszego białookiego, potem na obraz. Pełne usta wykrzywiły się w uśmiechu.
— Cruinneirim pomógł mi z różnymi rzeczami — powiedziała spokojnym, wręcz kojącym głosem. — Zarzucał propozycjami, początkowo niemającymi głębszego znaczenia, ale w pewien sposób one wszystkie doprowadziły do teraźniejszości, jaką mamy.
Nie rozumiał w pełni jej słów. Mógł się tylko domyślać. Cruinneirim pomógł jej podjąć pewne decyzje, które z czasem przyczyniły się do obecnej rzeczywistości? Czy w takim razie mógł wiedzieć, co go czekało? Czy wiedział, że jego czasy dobiegną końca? Czemu więc tego nie powstrzymał? Nie dało się? Czy to było jedyne rozwiązanie? Ale co w takim razie musiało się stać, że nie było innego wyjścia?
— „Wiedza o wszystkim może sprawić, że skończysz bez wiedzy o tym, co najważniejsze” — rzekła Pramatka, jakby wiedziała, o czym właśnie Cheoryeon myślał. — Słowa Cruinnerima. Wszechwiedza to niekoniecznie wiedza dosłownie obejmująca wszystko. Czasami Wszechwiedza to znajomość tego, co najbardziej powinno się w życiu liczyć.
Słysząc to, Cheoryeon otworzył szerzej oczy.
Prawie nic nie wiedział o Cruinneirimie. Praktycznie go nie znał, mimo że to on sprzed lat. Nie wiedział, ale właśnie poczuł się, jakby otrzymał odpowiedź na każde swoje pytanie.
Wykonał głęboki wdech.
— Dziękuję za poświęcenie. — Posłał uśmiech podobiźnie.
W reakcji na to Pramatka cicho parsknęła. Poczochrała mniejszego Złotoskrzydłego po włosach, chwilę później poprawiła kosmyki.
— Widzę, że cały czas się rozwijasz. Nawet ci już piegi wyskoczyły.
— Piegi? A, to? — Palcem wskazał swoje policzki. — Nawet nie wiem, kiedy dokładnie się pojawiły. Myślałem, że już nie będę miał więcej cech Złotoskrzydłych.
Pamiętał, że to było przed debiutem, jak makijażystki eksperymentowały z jego twarzą. Początkowo myślał, że brokat był właśnie wynikiem ich pracy, lecz gdy po powrocie do domu zaczął zmywać makijaż, okazało się, że złote drobinki nie chciały pod żadnym pozorem zejść. Z pomocą Suyeon oboje doszli do wniosku, że to była nowa, stała cecha jego wyglądu.
— Cóż — zaczęła Pramatka — tworząc dla ciebie nowe ciało, sprawiłam, żeby było takie, jak chcesz. A ponieważ zacząłeś jeszcze bardziej akceptować swoje pochodzenie, to pojawiły się nowe cechy.
— Aaaa, czyli tak, jak z Suyeon podejrzewaliśmy. — Pogładził palcem podbródek. — Czy w takim razie któregoś dnia będę wzrostu typowego Złotoskrzydłego?
— Jeśli ty będziesz chciał. — Puściła mu oczko.
Czyli tak to działało. Ciało rzeczywiście dostosowywało się do tego, czego on chciał. Przynajmniej do pewnego stopnia.
Wizja posiadania ponad dwóch i pół metra wzrostu wydawała mu się nieco dzika. Co prawda, mógłby na wszystkich spoglądać z góry, włącznie z Raounem i Dantem. Ha, ciekawe czy wtedy by mu podskakiwali! Jeszcze jakby rozłożył skrzydła, to już w ogóle byłby wielki! Może w końcu miałby tę białooką siłę, o której Raoun z Yonkim tyle gadali.
Wszystko fajnie, ale czy był na ten element gotowy? Riftreach posiadało przystosowania do różnych ras, ale niekoniecznie tych znacznie większych. Nie wszystkie drzwi były odpowiednie, nie wszystkie sufity wysokie. Jeszcze taka ponad dwumetrowa osoba ze złotymi skrzydłami będzie mega się wyróżniać w tłumie. Nawet Pramatka specjalnie dostosowywała swój wygląd, żeby bez niepotrzebnej atencji przemierzać ulice.
— Na razie odłożę to na inny rozdział — odparł w końcu, wzruszając ramionami.
Słysząc te słowa, Złotoskrzydła Kreacjonizmu cicho się zaśmiała. Schowała dłonie za plecami, gdy nagle jej postać znacząco zmalała. Stanęła tuż obok Cheoryeona, w swych wysokich obcasach będąc raptem parę centymetrów od niego wyższa, stłumiła część swoich złotych cech.
— To co, to chodźmy się zabawić w takim razie — oznajmiła melodyjnym głosem. — Raoun pokazał mi kawiarnię z przeuroczymi pieskami i przepysznymi ciastami. Koniecznie musisz tam zawitać.
Cheoryeon popatrzył na nią, odwzajemnił jej ciepły uśmiech.
— Och, z jak największą przyjemnością, o pani. — Ukłonił się po królewsku, koronkowy koniec hanboku delikatnie zafalował za nim.
— No, już się nie wygłupiaj.
Szturchnęła go lekko w ramię, razem się zaśmiali. Krótko potem oboje swobodnym krokiem ruszyli w stronę Bramy Światów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz