10 listopada 2024

Od Cheoryeona – Instrument

Cheoryeon uwielbiał być ulicznym muzykiem. Na początku trochę się wahał, ponieważ bał się, że ściągnie na siebie zbyt dużą uwagę ludzi, że ktoś go pokojarzy z BenJohnem albo postawi sobie za życiowy cel poznania jego tożsamości, co tylko przysporzyłoby mu kłopotów. Na szczęście bycie ulicznym muzykiem nie wiązało się z nagłym byciem rozchwytywanym. To nie był pełny debiut. Bardziej pół. Jedni po prostu przechodzili obok niego, czasem nawet nie zawieszając na nim wzroku, inni przystawali na trochę, by posłuchać. Z czasem zdobył fanów, ponieważ zaczął zauważać te same twarze. Parę razy ktoś go spytał o numer czy po prostu chciał poznać. Cherry Moon jednak zawsze zbywał pytania, a po skończonym repertuarze szybko się zwijał. Zostało to ostatecznie zaakceptowane.
W końcu był tylko ulicznym muzykiem.
Ale nadal muzykiem.
Kochał grać. Kochał śpiewać. Uwielbiał patrzeć, jak słuchacze podśpiewują pod nosem do kawałków bardziej lub mniej znanych artystów, po które sięgał. Jeszcze cieplej robiło mu się na sercu, gdy to były utwory BenJohna. Oczy zaś błyszczały najmocniej, kiedy widział, że ludziom podobają się jego własne piosenki, napisane jako Cherry Moon.
Czasami wyobrażał sobie, że znów występuje na scenie. Wychodzi na światła reflektorów, słyszy fale pisków i okrzyków. Widzi kolorowe banery z miłymi słowami. Większość to po prostu oznaki miłości, są jednak też takie, które dziękują za piękną muzykę, za bycie tak cudownym idolem. Za ratowanie swoimi utworami życia.
Rozmyślał wtedy ponowny debiut. Ponowne wyjście do ludzi, zaprezentowanie im swojej sztuki. Ale potem wracał do rzeczywistości. Nie powinien. Może gdyby był kimś zupełnie innym, ale tak? Co, jak drugi raz nie zadziała? Szedł zgodnie z ogólnymi trendami, jednak co, jeśli tym razem jego muzyka się tak nie przyjmie? Albo zostanie posądzony o plagiat? Co, jak wywoła tylko niepotrzebne poruszenie w społeczeństwie?
Zatrzymał się przy przejściu dla pieszych, tuż przed placem, na który się kierował. Chwilę spoglądał zza ciemnych okularów na miejsce, gdzie najczęściej się rozkładał. Parę osób już się tam kręciło, sprawdzały coś w komórkach. Być może na niego czekały, w końcu pojawiał się w miarę regularnie, ktoś w Internecie nawet wypisał grafik. Cheoryeon sam starał się trzymać przewidywań innych, żeby ich nie zawieźć. W planie było granie na tym placu akurat dzisiaj.
Wcześniej szedł żwawo, bowiem miał to być pierwszy występ z nową gitarą, którą dostał od Raouna.
Teraz się wahał.
Myśli o debiucie wzbudziły w nim pewne emocje. Emocje, których nie potrafił tak łatwo odrzucić. Które skutecznie zmieniły jego nastrój.
Pewien samochód zatrzymał się przed pasami, puszczając jasnowidza, lecz ten odwrócił się na pięcie i poszedł w przeciwnym kierunku.
Mimo wszystko nie chciał od razu wracać do domu, więc po prostu pojechał tramwajem do parku, w którym rzadko bywał. Spacerowiczów było stosunkowo mało ze względu na niezbyt ciepłą pogodę, więc miał trochę spokoju. Usiadł na wolnej ławce, wyciągnął z futerału białą jak śnieg ze złotymi zdobieniami gitarę – Złotówkę, jak ją nazwał. Ponieważ instrument był już nastrojony, mógł od razu przejść do gry.
Jakiś przechodzień zmierzył go wzrokiem z góry na dół, poszedł dalej. Ktoś inny chyba próbował sypnąć drobniakiem, bo zaczął szperać po kieszeniach kurtki, ale gdy nie znalazł wzrokiem odwróconego kapelusza, a futerał spoczywał zamknięty, zrezygnował. Cheoryeon nie zwracał na nikogo uwagi, po prostu pochłonięty grą. Dzisiaj nie grał dla innych, tylko dla siebie. Wiedział, że jak będzie tu siedział wystarczająco długo, wreszcie ludzie zaczną się zatrzymywać, by posłuchać, a przy odpowiednich wiatrach może nawet zbiorą się jego jakże nieliczni fani, aczkolwiek nie myślał o tym zbytnio.
Niewiele czasu potrzebował, nim ktoś stanął przed nim i zapytał:
— Ty jesteś Cherry Moon?
Stłumił akord, podniósł wzrok. Wtem uniósł brew.
Jego oczom ukazał się stosunkowo wysoki, wyglądający na młodego mężczyzna. Ubrany był w jednolicie czarny dres, włosy miał przystrzyżone na jeża. Z oczu niezbyt przyjemnie mu się patrzyło, nawet jeśli ogólnie nie wyglądał bardzo groźnie.
Cheoryeon skorzystał z faktu, że nosił okulary przeciwsłoneczne i zmrużył nieco oczy.
— Nie — odpowiedział zniżonym, acz wciąż spokojnym tonem. — Pomyliłeś mnie z kimś.
— No, chyba nie — odparł tamten, przestąpił z nogi na nogę. — Słuchaj, mam do ciebie sprawę. Tylko wstań, jak do ciebie mówię.
— Nie widzę potrzeby.
— Słuchaj! — wycedził. — Przestaniesz mi kraść dziewczynę albo się policzymy!
Aha, czyli tak jak przeczuwał. Problemy. No super.
Gdy chodził grać na mieście, to trafiał na różne osoby. Zwykle to byli najnormalniejsi słuchacze, którzy po prostu doceniali jego umiejętności. Czasami to były osoby, które pokochały jego grę na tyle, że stały się fanami.
A czasami to byli totalni idioci i hejterzy.
Zdarzało się, że musiał zmienić miejsce grania, bo ktoś najwyraźniej widział w tym ogromny problem i nie mógł znieść faktu, że pewien chłopak chciał jedynie dzielić się z innymi swoją muzyką. Przecież on nawet nie żebrał o kasę! Nie kładł kapelusza, a pokrowiec zawsze zamykał, by nikt nawet nie myślał o rzucaniu pieniędzy. W końcu nie o to mu chodziło w tym całym przedsięwzięciu! Z czym więc był problem?! Serio, tacy to albo się za bardzo nudzili, albo mu zazdrościli, nic spomiędzy!
Nigdy jednak nie miał takiej sytuacji, że ktoś mu zarzucił kradzież partnera. No, do teraz, bo jakiś dupek miał mikser w głowie i ubzdurał sobie największą durnotę we wszechświecie. Bo taaaak, Cherry Moon miał ukryty plan zniszczenia wszystkich istniejących związków, muahaha, jaki on był zły i antagonistyczny!
Wstał. To nie tak, że posłuchał się nieznajomego, ale wstał, by być z nim na równi (a okazali się mieć podobny wzrost). Nie przewiesił wcześniej paska gitary przez ramię, więc powoli opuścił instrument na jeden z butów, dłonią przytrzymując główkę.
— Nie kradnę twojej dziewczyny — powiedział profesjonalnym tonem. — Jeśli tak bardzo lubi moją muzykę, to przekaż jej moje podziękowania. Możesz też zrobić sobie ze mną zdjęcie i jej pokazać.
— Chyba ci się pojebało w tej główce! — fuknął na niego, napiął mięśnie niczym typowy samiec alfa, o którym tyle memów wisiało w necie. — Nie dość, że rzucasz na nią czary swoją lamerską gównomuzyką, to jeszcze teraz grasz koło jej domu?
Lamerską gównomuzyką?! LAMERSKĄ GÓWNOMUZYKĄ?!
— Koło jej domu? Jesteśmy w parku, gdzie ona mieszka, w dziupli na drzewie? I jak śmiesz tak obrażać moją twórczość!
Zamierzał coś jeszcze dodać, ale tamten go wyprzedził.
— Nie każ mi się powtarzać, wypierdalaj albo obiję ci tę buźkę, co ją tak chowasz! — Spojrzał na zakrywającą twarz maseczkę i okulary. — Co, tak brzydki jesteś, że nie możesz się pokazywać?
Usłyszawszy jego słowa, Cheoryeon aż parsknął śmiechem. Zacisnął mocniej palce na główce gitary, wolną ręką przejechał po włosach.
Ohohoho, brzydki?! BRZYDKI?! Był jedną z najlepiej wyglądających humanoidalnych istot, jakie chodziły po tym świecie! Już od małego znajomi rodziców chwalili jego urodziwą buzię, a potem wyglądał tylko lepiej! Niemal żaden nauczyciel nie potrafił się oprzeć temu urokowi, zawsze był lekko traktowany, jak się ładnie uśmiechnął! W liceum nawet były osoby, które go crushowały! Jeszcze w każdym wcieleniu niemal tak samo wyglądał! Wszyscy uwielbiali jego wygląd! Tak przeciętnie wyglądający typiarz, jak ten dresiarz, nie miał prawa nazywać go brzydkim!
— Ha, nie pokazuję swojej twarzy, bo gdyby twoja dziewczyna ją zobaczyła, to by od razu z tobą zerwała! — prychnął, skrzyżował ręce na piersi.
Nie, nie pomyślał nad swoimi słowami.
I nie zdążył w porę zareagować na reakcję rozmówcy.
— Ty mały...!
Pięść trafiła prosto w policzek, wybiła Złotoskrzydłego z równowagi. Cheoryeon niemal upadł; w ostatniej chwili odzyskał balans i złapał gitarę za gryf, ochraniając ją przed runięciem na ziemię. Tego samego jednak nie można było powiedzieć o okularach, które pod wpływem uderzenia zleciały z twarzy i skończyły na chodniku. Popatrzył pospiesznie na nie, dostrzegając ułamany jeden zausznik oraz pęknięte szkiełka, prawie zaklął pod nosem. A kupił je niedawno, bo poprzednie rozwalił przez Dantego!
Wyprostował się, posłał mężczyźnie nienawistne spojrzenie. Widząc je, tamten prychnął.
— Co, masz jakiś problem? — rzucił kpiącym tonem. — Potrzebujesz powtórki?
Wystające spod maseczki zaczerwienienie szybko zniknęło. Ból, choć był spory, ustał, Cheoryeon poruszał szczęką.
— Współczuję twojej dziewczynie, że chodzi z takim bucem — parsknął.
Pięść znów poszła w ruch. Jasnowidz zdołał wykonać unik, lecz gdy się cofał, natrafił nogami na ławkę. Wtedy otrzymał kolejny cios, tym razem w brzuch, Zgiął się w pół, na sekundę zabrakło mu tchu.
Miał ogromną wręcz chęć mu przyłożyć. Fakt, mógł się nie odzywać, mógł po prostu przeprosić (nawet jeśli nieszczerze), udać skruchę, a wtedy dupek zostawiłby go w spokoju. Ale nie, on nie chciał, by ktoś taki nim dyrygował, jak sobie tego zażyczył. Był Złotoskrzydłym, na Prawo Równowagi! Istotą pokroju boskiego, a nawet potężniejszą od typowego boga! Uch, gdyby tylko umiał się bić! Raoun potrafił się naparzać, Dante, nawet Yonki, a on nie!
A może i umiał?
Dresiarz potrząsnął ręką, przyszykował się do kolejnego ataku. Cios już nadchodził, znowu w twarz, tym razem w sam jej środek. Cheoryeon wyprostował się nieco, podniósł na niego wzrok. W źrenicach zapaliła się biel, a wokół niej zamajaczyło złoto.
Złapał w obie ręce gryf gitary, wykonał porządny zamach.
Pudło trafiło idealnie w głowę, a po okolicy rozszedł się głuchy dźwięk drewna zmieszany z drganiem strun.
Mężczyzna upadł na ziemię, ucho i skroń zaczęły się czerwienić. Cheoryeon natomiast stał nad nim, szeroko na nogach, trzymając instrument w rękach jak kij bejsbolowy po odbiciu piłki. Wykonał kilka wdechów, oczy wróciły do swego normalnego wyglądu. Pospiesznie sprawdził wzrokiem stan Złotówki – ku jego uldze, nie dostrzegł nawet rysy. Raoun miał rację, gdy mówił, że gitara jest niezniszczalna.
— NIE BĘDZIE MNIE BIŁ JAKIŚ DEBIL ŚMIERTELNIK! — wrzasnął, pokazując na typa palcem. — ZA KOGO TY SIĘ UWAŻASZ, CO?! ZAZDROŚCISZ, ŻE LASKA LUBI KOGOŚ?! TO CZEMU NIE ZASADZIŁEŚ GONGA JEJ RODZICOM, CO?! TWÓJ MÓZG NIE MA ZASIĘGU! — Uniósł gitarę za głowę. — MAM CIĘ NAUCZYĆ, CZYM JEST...?!
— No, teraz to mnie wkurwiłeś — usłyszał.
Momentalnie się speszył, opuścił instrument. Dresiarz natomiast podniósł się, przyłożył na chwilę dłoń do miejsca, w które oberwał. Spojrzał na palce, widząc krew, zmarszczył brwi. Wypuścił z ust wiązankę, rozruszał ramię jak przy rozgrzewce, lecz wtem zdał sobie sprawę, że różnookiego już nie było. Zobaczył tylko, jak chłopak, trzymając mocno w rękach futerał z gitarą, odlatuje na złotych skrzydłach, które nagle wyrosły mu z pleców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz