10 listopada 2024

Od Virgila – Instrument

Gdyby nie Dante, na pewno nie poszedłby do tego jasnowidza, w ogóle omijałby trupę szerokim łukiem. Nie chciał igrać z losem, nie potrzebował wiedzieć, co zapisane mu było w gwiazdach. Syren drwił z mocy czytania przyszłości, traktował ją jak wymysł i łatwy sposób na podły zarobek, ale Vi poważnie obawiał się korzystania z podobnego daru. Było to jak obcowanie z siłami wyższymi, do których zwykły wilkołak nigdy nie powinien mieć dostępu, nie dla niego tajemnice wszechświata, nie jemu wiedzieć, co może się wydarzyć. Dante rzucał temu wyzwanie, on czuł się przytłoczony.
Zerknął raz jeszcze na wężową kobietę, która nieustannie obserwowała go od momentu pojawienia się chłopców przed namiotem Malacody. Jej czarne ślepia zwęziły się lekko, posłała wilkołakowi chytry uśmieszek, zasyczała cichutko. Kobry wychyliło ciekawostko łebki znad smukłych przedramion, zawtórowały swej pani. Vi zgarbił się, postąpił szybko ku wejściu do jasnowidza. Nieważne, jak się czuł z tym wszystkim – szansę odwrotu stracił i miał jakieś dziwne wrażenie, że nawet jeśli Dante pozwoliłby mu odpuścić, to wężowa kobieta nie zachowałaby się równie łaskawie.
Wiek wyraźnie odcisnął swe piętno na siedzącym w środku mężczyźnie, lecz nie wyglądał on na kogoś, kto wstydziłby się liczby przeżytych lat. Mimo to garbił się mocno, głowę pochylał ku ziemi, przez pomarszczoną twarz przechodziły brzydkie grymasy jak u marudnych dziadków wspominających dawne czasy. Co też Dante mu zrobił w czasie tych kilku minut, że duma i pewność siebie jakoś uszły z tego człowieka?
— Dobry wieczór…? — odezwał się cicho.
— Twój kolega? — burknął jasnowidz, kiwając brodą na wejście.
— Przepraszam za niego — rzucił automatycznie Vi.
Siwe brwi wygładziły się nieco, mężczyzna począł wyglądać jakoś przychylniej.
— Ten odpowiedzialny — odparł spokojnie. — Troskliwy. Liżący rany innych. Szkoda dla was obu, że do tego dojdzie.
Vi przekrzywił głowę.
— Nie rozumiem…
— I nie zrozumiesz — powiedział jasnowidz, nim jeszcze chłopak skończył mówić. — Szczególnie wtedy nie będziesz rozumiał. Zbliż się, wilku.
Sztywnym krokiem wykonał polecenie, przełknął głośno ślinę. Niezgrabnie przysiadł na aksamitnej poduszce, czekając na ruch starca. Same białka oczu wyjrzały spod powiek, Virgil wcisnął szyję w ramiona, spuścił wzrok, spłoszony niecodziennym widokiem.
— Hmm… — mruknął mężczyzna, wyciągnął chude ramiona.
Poczuł, jak kościste palce odgarniają czarne loki, dotykają jego uszu. Dłonie przejechały powoli w dół, do miękkich płatków, świeżo przekutych w zeszłym tygodniu. Kolejny pomruk umknął ze starczej piersi, ostro zakończone paznokcie stuknęły w tytanowe kulki.
A potem nastąpiło lekki szarpnięcie.
— Auć — syknął wilkołak, widząc parę swoich włosów w dłoni jasnowidza.
— Liniejesz nieustannie, nie dramatyzuj.
Na nieme zawołanie starca gliniana czarka zleciała z półek, wpadła prosto w szponiaste palce. Vi dojrzał, że w środku leżą niewielkie węgielki, lecz ciekawość zaraz kosztowała go mocne zmrużenie oczu. Jasnowidz dmuchnął na czarkę, a płomień posłusznie wystrzelił w górę. Chwilę tańczył i dokazywał język ognia, jak rozbrykany szczeniak gasł i strzelał niespodziewanie, nachylając się ku starcowi. Ten rzucił mu ciemne włosy na pożarcie, Vi może jedynie się zdawało, że ognik pisnął radośnie.
Snop ognia buchnął, zmienił barwę na głęboki, ciemny błękit. Zaswędziało wilkołaka w nosie od zapachu silnej magii, z trudem wstrzymał kichnięcie.
— Drzemie w tobie niezwykła siła, o którą nikt cię nie posądza, głupcy skupieni na zewnętrzu. — Chłopak podskoczył, wystraszony proroczym głosem mężczyzny. — Lecz prawdziwą potęgę zdobędziesz, gdy zupełnie swym emocjom zaufasz i przyjmiesz równie wielką siłę tego, kogo cenisz.
Jasnowidz przesunął czarkę przed swoją twarz, wyglądając teraz dla Vi jak jakiś demon ognia. Płomień pisnął ponownie, tym razem bardziej melodyjnie.
— Rozkosz jego głosu jak dźwięk ulubionego instrumentu zawładnie tobą i innego już nie zapragniesz. Szukaj wzrokiem błękitu, co jaśnieje na twój widok — ognik zapulsował światłem — i łuną ciepła cię otacza, choć blask jego tak chłodny się wydaje.
Błyskawicznie nakrył dłonią czarkę, fantazyjny ogień zgasł z cichym świstem. Virgil trzymał usta rozwarte, wpatrując się w jasnowidza. Dante powiedział, że jego przepowiednia była wybrakowana, lecz ta tutaj stanowiła idealną odpowiedź na problemy dręczące wilcze serce.
Choć to wciąż było za mało. Za mało, by zaufać całkowicie gwiazdom i pójść za ich wskazówkami. Ale może drzwi, które uznał za zamknięte, dzieliła jednak wąska przerwa od framugi, wystarczająca na nieśmiałe poszerzenie jej mokrym nosem…
— Dziękuję — powiedział, wciąż nie patrząc w oczy starca. Odwrócił się na pięcie, gotów wymaszerować prędko z namiotu.
— Wilku. — Zatrzymał go mężczyzna.
Vi zdębiał lekko, zerknął przez ramię. Jasnowidz mówił powoli, kładąc silny nacisk na słowa, dając im więcej znaczenia, niż według wilkołaka miały.
— Nie pozwól wystraszonym i zazdrosnym jeleniom wmówić ci, że miejsce twoje jest w ciemnej jamie.


— Co, będziesz miał piątkę dzieci i ogród z jeziorkiem? — parsknął Dante, gdy Vi zjawił się ponownie przy nim. Metaliczne spojrzenie samo zawisło na mężniejących ramionach, barkach skorych do bronienia słabszych, na wszystkich tych oznakach siły syrena, którą wykorzystywał on wedle wołań serca.
— Nie, um… — zająknął się, czując na sobie iskrzący się błękit, czując, jak mróz wywołuje ciepło, rumieni policzki. — Mam być… Mam ufać sobie i swoim uczuciom. I wtedy będzie dobrze. I nie dawać się jeleniom…?
Śmiech Dantego rozdarł ciszę, jednak był to dźwięk tak piękny, tak miły dla ucha, że nawet stróżujące kobry nie zasyczały groźnie. Vi lubił ten śmiech – szczery i z głębi piersi.
— Kurwa, ciebie jeszcze bardziej wykiwał. — Chłopak objął wilkołaka ramieniem, razem ruszyli przez cyrk z zamiarem opuszczenia go bezzwłocznie. — Nie mogę się doczekać miny Brancii, jak jej powiemy, że ten staruch to zwykły oszust.
Dante snuł barwne wizje jutrzejszego dnia wypełnionego dokuczaniem denerwującej pół elfce, nie skupił się na tym, że Vi odpowiada mu trochę półsłówkami, że śniada cera nabiera mocniejszych, czerwonych barw, a lekki uśmiech wygina wargi.
Może kiedyś, myślał Virgil, sprawdzę tę przepowiednię…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz