Seymour sam nawet nie spostrzegł, kiedy ten jeden obiad z rodzicami Virgila zmienił się w regularne odwiedziny muzyka w domu Moerisów, połączone ze stopniowym zapoznawaniem reszty wilkołaczej rodziny. Babcię zjednał sobie szybko, choć nie w sposób, w jaki by chciał, dobrze też dogadywał się z Dorianem i Aleandro. Ich dzieci, trójka niesfornych wilczków, zainteresowała się jego świecącymi tatuażami, ale gdy okazało się, że Seymour nie potrafi sprawić, żeby zmieniały kolor i świeciły jak ta odlotowa klawiatura ze sklepu, rozczarowanie odmalowało się na dziecięcych twarzach i były czarodziej już nie był taki fajny.
Fajny za to był ich kuzyn, Virgil, bo Bonifacia właśnie przypomniała sobie, jak super jest tarzać się w trawie razem z Vi, i jak mega jest, jak można ganiać się po ogródku, szczekając i wygłupiając w wilczej formie. Dorośli siedzieli właśnie wokół wystawionego na werandzie stołu, od czasu do czasu skubiąc resztki jedzenia pozostałe jeszcze na talerzach, ale w głównej mierze zajmując się raczej niespieszną degustacją przyniesionego przez Seymoura wina i leniwą rozmową. Wiadomo, bezruch i nicnierobienie nie były domeną dzieci, a w szczególności takich, które potrafiły zmienić się w rozbrykane wilki, więc gdy tylko pożarto ulubione ciastka, trojaczki zaczęły się wiercić, kręcić i marudzić, a prośby Aleandro, by poszły i się same pobawiły, na niewiele się zdały. Dopóki Vi nie roześmiał się trochę głośniej, ściągając na siebie uwagę dzieciaków i sprawiając, że w głowie Bonifacii pojawił się świetny pomysł.
— Vi, pobaw się z nami — prosiła, łapiąc kuzyna za jeden łokieć, gdy Basileo szturmował drugi.
— Pobiegamy razem.
— Chodź, będzie fajnie.
Vi zdołał jakoś odstawić swój kieliszek, próbował wyplątać się z uścisku.
— Nie jesteście już trochę za duzi na bieganie po ogródku?
— Daj spokój, Vi — odezwał się Valerius, uśmiechając się uroczo do brata. — Przecież sam to lubisz robić.
Vi obdarzył go morderczym spojrzeniem.
— Wcale nie.
Seymour parsknął w swój kieliszek. Wcale tak, mówiło jego spojrzenie. Nachylił się do Virgila, musnął opuszkami grzbiet dłoni.
— Poradzę sobie, nie martw się — powiedział, pchnąwszy swoje myśli przez telepatyczną więź.
Vi rzucił mu spojrzenie, w końcu udał, że dał się dzieciakom przekonać i już po chwili cała czwórka szła za tamten fragment drewnianego ogrodzenia, idealnego do tego, by na szybko zrzucić ubrania, zostawić je poplątane i wymięte na wygodnie umiejscowionej ławeczce, a potem wylecieć na ogródek już w swej naturalnej, pluszowej formie.
I tak, jak Seymour najczęściej wodził wtedy wzrokiem za Virgilem, tak teraz jego spojrzenie przebiegało raczej od twarzy do twarzy pozostałej części rodziny. Były czarodziej umoczył usta w winie, maskując pełen samozadowolenia uśmiech, wywołany widokiem jawnego zaskoczenia malującego się wśród wilkołaczej rodziny.
Bo Vi wyglądał, jakby zszedł prosto z okładki magazynu groomerskiego.
Czarna sierść lśniła jak nigdy, starannie i regularnie czesana za pomocą najnowocześniejszych szczotek na rynku, sumiennie zadbana specjalistycznymi szamponami i odżywkami, sprowadzanymi przez Seymoura aż z Bharatu. Do tego dochodziła jeszcze precyzja w przystrzyżeniu wszystkich tych nierównych kosmyków. Wiadomo, wilk to nie pudel, dużo go nie trzeba było strzyc, ale takie subtelne wyrównanie tu i tam, żeby na pewno było symetrycznie, dawało więcej, niż można było się spodziewać. Seymour zaś potrafił być naprawdę precyzyjny, aż Vi zaczął żartować, czy zamierza położyć mu na głowie poziomicę. Na następne czesanie Seymour wyposażył się więc w taką laserową.
— Popatrz tylko na swojego syna — mruknęła Magia.
Lorenzo trzymał swój kieliszek niebezpiecznie przechylony, babcia Heloiza też wodziła wzrokiem za Virgilem, podobnie jak i jego wujkowie. Tylko Valerius zdawał się bawić równie dobrze, co i Seymour. Dopóki oczywiście Vi nie poddał się kompletnie wilczej naturze i nie runął prosto w górę świeżo skoszonej trawy, wycierając całe swoje piękne i zadbane futro w wiosenną, mokrą zieleń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz