Zaczęło się od wrednych słów, małej przepychanki, gdy niezadowolona grupa nastolatków z jego klasy naszła go po szkole. Pięciu na jednego. Jasne było, czego chcieli, lecz Tristan nie poddał się ich zaczepce, nieprzyjemne określenia puścił mimo uszu. Wtedy zacieśnili swój krąg wokół niego. Skończyło się na ciosach i kopniakach opadających z każdej możliwej strony.
— Przez ciebie mama zabrała mi konsolę! — warknął któryś, choć wydawał się bliski triumfalnego śmiechu, gdy trafił butem w łopatkę i sprawił, że zwinięty na ziemi Tristan wygiął się nieznacznie, stracił kontrolę na swoją żółwią pozycją. Reszta grupy nie próżnowała, zaczęła dobierać się kopnięciami do jego brzucha.
— Ja nie mogę iść do kina z Evelyn!
— Mógłbyś po prostu umrzeć i wszystkim byłoby lepiej!
Nie będę krzyczeć. Nie dam im satysfakcji. Nie będę krzyczeć.
Rodzice dowiedzieli się o wybryku całej klasy ze zniknięciem z lekcji, a każdego spotkały jakieś indywidualne konsekwencje. Postawić się dyrektorowi albo opiekunom nie mogli, za to wyżyć się na nim już tak. Liczył, że szybko znudzą się jego biernością w przyjmowaniu ciosów, lecz wydawało się to ich jedynie podjudzać, zachęcać do kopania coraz mocniej, aż Tristan zaczynał zapominać, że jego uda i ramiona paręnaście minut temu nie składały się zupełnie z odrętwienia i bólu.
Jego umysł odpłynął nieco, odciął się od cierpienia i uciekł w stronę tego, który zawsze miał odpowiedzi, który bronił jego racji.
— Chciałbym im oddać — wyznał Tristan. Gardło paliło go podchodzącą w górę żółcią z żołądka, ale w jego myślach, w komnacie specjalnie stworzonej dla boga, jego głos brzmiał czysto, zdecydowanie. — Mógłbym im oddać.
— Rozumiem twoje pragnienia, Tristanie — odpowiedział Ceartas — lecz nalegam, żebyś mnie posłuchał i się wstrzymał.
Kolejne kopnięcie w żebra wybiło mu resztki tchu z płuc.
— Ja tylko zrobiłem to, co było właściwe — westchnął chłopak.
Dziwne uczucie wybudziło się z tyłu głowy, powiązane w jakiś sposób z wypowiedzią Ceartasa. Coś jak współczucie, choć przekazane ze zbyt szerokim uśmiechem na ustach.
— Tak, Tristanie. Zapamiętaj to uczucie, tę frustrację, gdy ukarane przez ciebie osoby wyżywają się na tobie. Przez całe swoje życie będziesz to czuć. Winni wolą dać upust swojej złości, krzywdzących tych, którzy rozliczyli ich z przestępstw, niż spojrzeć w głąb siebie i przyjąć konsekwencje swych akcji.
Trampek, wciąż pachnący sklepem, trafił go w rozbitą wargę, głowa odskoczyła w tył. Twarz zapiekła dzikim ogniem, a wzrok siłą rzeczy powędrował na jednego z oprawców. Szczerzył się, pokazując przerwę między górnymi siekaczami. Pulchne, piegowate poliki przypominały dwie kule obsypane brązowym cukrem pudrem. Chłopak brał właśnie nowy zamach białym trampkiem ubrudzonym krwią.
— Musisz nauczyć się znosić tę frustrację — mówił Ceartas, gdy kolejne kopnięcie w twarz rozmyło świat w plamę kującej oczy jasności. — Wygrywać z nią i nie reagować. Ci chłopcy są zagubieni w swej złości. Ty zaś wiesz lepiej. Wiesz, że zrobiłeś właściwą rzecz. Ich uczucia nie są już twoim zmartwieniem.
Wydźwięk słów boga był oczywisty – nie pierwszy raz prosił o coś takiego, żeby Tristan go nie zrozumiał. Pewna jego część próbowała się buntować, pytać, dlaczego, lecz po to właśnie miał swoją wiarę w plan Ceartasa, w jego nauki mające uczynić z niego idealny miecz sprawiedliwości. Miast dalej myśleć o stawianiu się, Tristan odpuścił. Przyjmował ciosy, leżąc bezwładnie. Przyjmował ból i powoli przetapiał go w coś nowego.
— Wiem, że zrobiłem właściwą rzecz — powtórzył cicho. — Zniosę ich frustrację. Będę silniejszy.
— Doskonale, Tristanie.
Podejrzany próbował się szarpać. Nie chciał uciec, jedynie podrażnić się z ochroniarzami, pokazać, że nawet skuty kajdankami na nogi i ręce nie obawia się niczego. Należał do jednego ze stereotypów przetaczających się przez Biuro Śledcze – postawny zakapior, który regularnie obijał twarz mniejszym od siebie i nazywał to walką, nie potrafił odróżnić wody od wódki, a rosnącą kartotekę policyjną brał za powód do dumy. Tubalny śmiech mężczyzny przyprawiał o ból głowy, jego słowa zaś podkopywały wiarę w jakikolwiek poziom inteligencji.
Ochrona wprowadziła go do pokoju przesłuchań. Niewielkie, szare pomieszczenie z dwoma krzesłami i metalowym stołem nie wzbudzało za wiele uczuć za którymś już razem. Jednak wiele ciekawości budził siedzący w środku detektyw. Tristan przywitał arogancki uśmiech draba swoim typowym, skrzywionym wyrazem.
Detektyw poczekał, aż mężczyzna zostanie posadzony przed nim. Ochrona wycofała się pod drzwi, lecz Tristan rzucił im jedno spojrzenie spod zmarszczonych brwi i wyszli w pośpiechu. Nie potrzebował ich do pomocy z podejrzanym, a tym bardziej nie chciał, żeby przyszło im do głowy udzielać pomocy samemu mężczyźnie.
— Panie Jaakobah Ulkos — odezwał się Tristan. Jego zdecydowany, zimny głos wpasowywał się idealnie w bure ściany pokoju niczym niezbędny element skromnego wystroju. Wzrok nie odrywał się od oczu podejrzanego, choć ten swobodnie spoglądał to na teczkę wyłożoną przed detektywem, to na własne dłonie, to zaraz łączył ich spojrzenia i parskał pod nosem. — Patrząc na pańską kartotekę, zna pan wszystkie formułki, czyli że ma pan prawo do zachowania milczenia i tym samym wkurwiania mnie bardziej niż to konieczne. Możemy czekać na prawnika, przy którym moje zniecierpliwienie osiągnie wartość krytyczną, a jedynym efektem naszej kłótni będzie usadzenie pana na kolejne czterdzieści osiem w tymczasowej celi, bo na pewno prawnik przydzielony panu z racji prawa nie wyciągnie kogoś takiego stąd i nie zdejmie z niego podejrzenia o morderstwo. Szkoda czasu nas wszystkich.
Drab, wyraźnie rozbawiony wszystkim, co się działo wokół niego, w geście czystej rozrywki przyjrzał się uważniej detektywowi. Zbyt uważnie, bo Tristan widział, jak zardzewiałe elementy mózgowej maszynerii ze zgrzytem przesunęły się, gdy zaskakujące skojarzenie ożyło pod kopułą.
— Więc, panie Ulkos — kontynuował Tristan po braku reakcji, otwierając teczkę z aktami sprawy. Wyciągnął z nich zdjęcia zmasakrowanego ciała i podsunął mężczyźnie, mając nadzieję, że odwróci tym jego uwagę od swojej osoby. — Niech pan raz w swoim marnym życiu przyda się na coś i powie mi, co ciało dwudziestopięcioletniej Margret Doe robiło w pana samochodzie.
Ale było już za późno, podejrzany go nie słuchał. Pochylił się nieco w przód, zamrugał kilkukrotnie, rozdziawił usta.
— Tristan?
Detektyw wpatrywał się w niego w napiętym milczeniu. Nic, co by teraz powiedział, nie zmyliłoby mężczyzny. Mógł jedynie mu pozwolić popełnić swój błąd.
— Kurwa, to ty. — Roześmiał się głośnym, irytującym śmiechem, który bez problemu docierał z końca sali do pierwszej ławki. — Tristan Claíomh Solais — wypowiedział te słowa, jakby cokolwiek jeszcze znaczyły. Tristan zacisnął mocniej szczękę. — Pamiętasz mnie, co nie? Z liceum?
Pamiętał. Charakterystyczna przerwa między górnymi siekaczami. Piegi na twarzy jakby sypnięto brązowym cukrem pudrem. Świeżo kupione trampki ubrudzone krwią z jego rozwalonej wargi. Przy przyjmowaniu sprawy Tristan jeszcze nie wiedział, do kogo należy samochód z ciałem zamordowanej. Nie mrugnął, gdy w bazie wyskoczyło znajome nazwisko. Ulkos nic dla niego nie znaczył, nie był warty zemsty za nastoletnie przepychanki. Liczyło się wyłącznie podejrzenie go o popełnienie przestępstwa.
Tristan przypuszczał, że nie zostanie rozpoznany. Najwyraźniej nie docenił tej żałosnej parodii składającej się na zwoje mózgowe Ulkosa.
— Do chuja, chłopie, ale się zmieniłeś — rzucił drab, choć nie czuł się nadzwyczaj chętny do sprecyzowania, w jaki sposób Tristan się zmienił. Ciemna brew uniesiona w niemym, gniewnym pytaniu go speszyła, mężczyzna spróbował zmienić nieco temat. — No i ta posada? Biuro Śledcze? Ile miesięcznie za taką posadę wychodzi? I broń masz. — Kiwnął brodą na kawałek kabury widoczny pod połą płaszcza. — Kurwa, w liceum nigdy bym nie uwierzył, że będziesz z gnatem chodził, cały poważny pan detektyw i wszystko.
Ulkos połączył w głowie wystarczającą ilość kropek i nawijał, jakby od tego zależało życie. Wierzył, że może zagrać na jego uczuciach, które nigdy nie istniały. Detektyw wciąż milczał, więc podejrzany znalazł sobie nowy punkt zaczepienia – zerknął wreszcie na wyłożone zdjęcia. Skrzywił się, pomyślał Tristan. Ulkos mógł to udawać, lecz jego kłamstwa w liceum były zawsze wyłącznie głośne, mające siłą odwrócić uwagę od prawdziwego problemu. Nie potrafiłby się zdobyć na taką subtelność.
— Ej, ja wiem, że to źle wygląda, ale z racji dawnej przyjaźni musisz mi uwierzyć, że to nie ja to zrobiłem — produkował się dalej, a Tristan zmrużył lekko oczy na wątpliwie poprawne użycie słowa „przyjaźń”. — No dobra, nie dogadywaliśmy się najlepiej, ale byliśmy tylko gówniarzami. Weź, pogadajmy.
Minęła długa, nieprzyjemna dla Ulkosa chwila, patrząc na to, jak się wiercił pod spojrzeniem piwnych, chłodnych oczu, zaś jego uśmiech drżał w kącikach ust, przyklejony tam zbyt długo słabymi wymówkami o starej znajomości. Aż w końcu, nieoczekiwanie, Tristan odpowiedział lekkim uśmiechem. Dziwnie swobodny, zupełnie niepasujący do twardego oblicza bezwzględnego agenta, zaniepokoiłby każdego, ale Ulkos napęczniał ulgą niczym balon, w który dmuchnięto znów powietrze.
Tristan podniósł się z krzesła, nie przestając się uśmiechać. Obszedł powoli stół. Stanął przy mężczyźnie. Ramiona rozluźnione, ciężar przeniesiony na jedną nogę. Ulkos wydawał się gotowy uściskać go jak zagubionego lata temu druha.
— Wstań, Jaakobah — polecił spokojnie detektyw.
Podejrzany zerwał się ze swojego siedziska, łańcuch łączący kajdanki na kostkach i nadgarstkach zadźwięczał. W oczach mężczyzna miał nadzieję na przepustkę prowadzącą pod same drzwi główne agencji. Był wyższy o dobrą głowę, lecz Tristan bez strachu stał tuż przy nim, z brodą zadartą do góry. Ulkos po raz ostatni spojrzał na jego uśmiech. Tchórz myślący, że zdołał znów uciec.
A potem krzyknął i zgiął się w pół, gdy Tristan trafił go kolanem między nogi.
Bardzo uważnie wymierzył siłę Marhalta, żeby nie doprowadzić do nadmiernego uszkodzenia i krwotoku, a równocześnie wycisnąć łzy. Lekki uśmiech przepadł, choć na dobrą sprawę nigdy nie istniał – był to sztuczny i pusty grymas. Pogardliwe spojrzenie wbijało się w gruby kark mężczyzny łapiącego z trudem powietrze. Tristan odczekał chwilę, przyglądając się, jak Ulkos budzi się wreszcie w teraźniejszości i zwija u jego stóp z bólu i poniżenia, po czym przykucnął, mówiąc blisko ucha draba, cichym i zimnym tonem, precyzyjnym niczym krawędź świeżo naostrzonego noża.
— Nie jestem twoim przyjacielem. Nie jestem nawet twoim znajomym. Nie znałeś mnie wtedy i nie znasz mnie teraz. Jestem detektywem i agentem specjalnym Głównego Biura Śledczego, a ty jesteś podejrzanym w sprawie, którą prowadzę. Kiwnij głową, jeśli zrozumiałeś.
Ulkos zawahał się, ale tylko na moment. Kiwnął, nie patrząc na Tristana.
— Skoro tę kwestię mamy jasną, możesz albo zacząć mówić, co te zwłoki robiły w twoim bagażniku, albo mogę cię dalej kopać, a ty będziesz krztusił się własnym krzykiem. Kamery są wyłączone, Ulkos. Jesteś na moim terenie. Koledzy nie przybiegną ci pomóc.
— Kurwa, ja… Ja tego nie zrobiłem — wyjąkał słabym głosem. — Oni chcieli samochód… P-powiem ci wszystko…
— Dobrze. — Detektyw brutalnym gestem złapał krótko ścięte włosy, pociągnął za nie, unosząc głowę Ulkosa i krzyżując z nim spojrzenia. Załzawione, rozbiegane oczy wlepiały się z niepokojem w niewzruszoną twarz Tristana. — A jeśli wyczuję choć cień kłamstwa od ciebie, to wychłostam cię dokładnie tym samym łańcuchem, którym jesteś skuty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz