Przeraźliwy krzyk odbił się echem po całym pomieszczeniu.Krew trysnęła na gołą podłogę, plamiąc ją żywym szkarłatem. Zlepiony z bólu potwór wcisnął swe rozpalone macki w głąb rany, opanowując wszystkie rozerwane tkanki, wypełniając je ogniem, lodem, igłami, wszystkim tym naraz. Kolana uderzyły o beton, jedna dłoń szukała na nim podparcia, druga zaś w drżeniu unosiła się pod prawą częścią twarzy – dostrzegany był jednak tylko jej fragment z dwoma ostatnimi palcami, reszta nikła za świeżą, acz postawioną na stałe granicą. Krople rozpaczy i cierpienia organizmu kapały na ubrudzoną szarym pyłem skórę, ściekały spomiędzy palców, żeby kontynuować swoją niosącą brutalną wieść wędrówkę.
Z jednej strony leciały krystaliczne łzy.
Z drugiej krwawe.
Cheoryeon poderwał się, podniósł lewą powiekę. Rozejrzał się po otoczeniu; wykonał wdech, gdy zdał sobie sprawę, że wcześniej wstrzymywał oddech. Znajdował się w niewielkim pokoju, zajmując jedno z łóżek – był w tym momencie sam. Popatrzył w stronę okna, przez które wpadały do środka popołudniowe promienie słońca.
Spuścił głowę, cicho westchnął.
Białoocy na ogół nie spali. Posiadając ogromne wręcz pokłady energii, poświęcanie siedmiu godzin dziennie na odzyskanie jej było im zupełnie zbędne. Jeśli nie używali zbyt intensywnie swojej mocy ani nie ucierpieli zbyt mocno, nie zasypiali nawet po położeniu się i całkowitym wyciszeniu.
Zdobywszy boskie ciało, na początku Cheoryeon postrzegał koncept niespania jako coś zupełnie nowego, aczkolwiek dość szybko zdążył się do tego przyzwyczaić. Miało to w końcu zdecydowanie więcej plusów niż minusów. Co prawda, sny prorocze stały się dla niego odległym doświadczeniem, ale miał teraz całą dobę do zagospodarowania, więc mógł spełniać się na wielu płaszczyznach.
Trochę wcześniej postanowił przymknąć na moment powieki w celu czystej relaksacji. Wiedział, że nie zaśnie jak na przykład Souel, który w innej sypialni ucinał sobie właśnie drzemkę. Ale tego nie potrzebował. I dzięki temu też nie było ryzyka, że przyśni mu się coś nieprzyjemnego.
Niestety, choć sny go już nie sięgały, wspomnienia z niektórych przeżyć tylko czekały na odpowiedni moment. Takie ciche siedzenie, on sam z przysłoniętym wzrokiem, to właśnie ciągnęło mózg do przeprowadzania analiz i tym samym przywoływania tego, czego Cheoryeon nie chciał nigdy więcej doświadczyć.
Wszystko było jeszcze takie świeże, wyraźne. Po przymknięciu powiek wspomnienie atakowało go z taką intensywnością, jak gdyby wrócił do tamtego momentu. Czuł ten sam, przeraźliwy ból. Widział własną krew brudzącą dłoń i podłogę.
Widział...
Powoli zbliżył rękę do twarzy, przejechał palcami po czarnej przepasce. Trochę niepewnym ruchem podniósł materiał. Wciąż chciał wierzyć, że jego regeneracja jeszcze się przebije przez moc Bestii, zdoła ją pokonać i odbuduje gałkę oczną. Zdejmie przepaskę i zobaczy wszystko tak, jak dawniej.
Jako Złotoskrzydły Wszechwiedzy wiedział jednak, że do tego nie dojdzie.
Puścił przepaskę, przygryzł dolną wargę.
Już pal sześć to oko, to nic w porównaniu do tego, co spotkało Suyeon.
Dlaczego wszystko musiało się tak spieprzyć? Czemu tamci ludzie się na nich uwzięli? Czemu nie mogli ich zostawić w spokoju?
Czemu? Odpowiedź prosta: to wszystko jego wina. Chcieli im zaszkodzić, bo odkryli, że Cheoryeon nie przyciągał do siebie zarażonych. Gdyby zareagował odpowiednio szybko, nie doszłoby do tego całego piekła. Gdyby tamci o niczym nie wiedzieli, to prawdopodobnie puściliby ich wolno. Gdyby Cheoryeon po prostu nie dał się ugryźć jak ostatni...
— AŁA!
Odchylił głowę w bok, zaczął ją masować, dokładniej tam, gdzie właśnie oberwał. Skrzywił się mocno, podniósł wzrok na stojącą nad nim Suyeon. Dziewczyna zaszła go od prawej, więc nie miał jak jej dostrzec w porę.
— Za co to? — jęknął, poprawiając kosmyki włosów. — Nic przecież nie robiłem!
— Nie udawaj głupa — odparła tamta, podpierając się rękami na biodrach. — Dobrze wiem, że znowu zatracałeś się w niepotrzebnych myślach, widać to po tobie. Twoje oczy od zawsze wiele zdradzały, a utrata jednego nie zmieniła tego wcale.
Słysząc ostatnie słowa, brat wygiął usta w wyraźnym grymasie. Uciekł spojrzeniem gdzieś w bok.
— Możesz nie podkreślać, że jestem w połowie ślepy?
— Spoko. To będę podkreślać, że jestem martwa.
W tym momencie Cheoryeon spojrzał na nią, otworzył nieco szerzej oko. Czy ona musiała być taka dramatyczna? Tak, niech mu wypomina, że umarła, do tego technicznie przez...
— Ty nie masz oka, ja nie żyję — zaczęła Suyeon — ale czy to nas powstrzymało? Jesteśmy tutaj, możemy dalej ruszyć ze swoją podróżą. I przypominam, że to głównie dzięki tobie. Ty uciekłeś z moim ciałem, ty je zaniosłeś do reszty. To ja nie mogłam przy tobie zostać w tamtym momencie.
Ostatnie zdanie wypowiedziała ciszej, z niewielkim, acz wykrywalnym poczuciem winy. To nie jej wina, że odeszła do Zaświatów, Ponury Żniwiarz po prostu wykonywał swoją pracę, zdawała sobie z tego sprawę. Żałowała jednak, że bardziej się nie stawiała. Przecież zawsze była stanowcza, zdeterminowana. Powinna była pokonać szok, emocje, wziąć się w garść i zostać przy bracie, wspierać go przynajmniej mentalnie, gdy ten musiał sam walczyć z wrogami.
Cheoryeon spoglądał na nią, zdrowe oko lśniło, lecz mniej od białej źrenicy, a bardziej od zbierających się w nim łez. Usta przemieniły się w wąską kreskę, brwi delikatnie zadrgały.
Wykonał głęboki wdech.
— Wiesz, co, myślę, że od teraz musimy po prostu wszystkim nakopać — oznajmił z narastającą pewnością w głosie. — Niech tylko ktoś spróbuje nas ponownie rozdzielić, to my rozdzielimy jego. Będziemy za każdym razem decydować, czy pionowo, czy poziomo poprzez rundę w kamień-papier-nożyce.
— Masz to jak w banku. — Suyeon uśmiechnęła się lekko. — To rodzeństwo zawsze idzie w składzie jeden plus jeden. Gdzie ty, tam ja.
Wyciągnęła w jego stronę dłoń, schowane miała wszystkie palce poza najmniejszym na znak obietnicy.
Cheoryeon również się uśmiechnął, splótł z palcem siostry swój.
— Gdzie ty, tam ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz