Niektóre spotkania w szpitalu potrafiły ciągnąć się przez długie godziny, gdy lekarze nie mogli dojść do porozumienia, a nawet jeśli im się to udawało, to ponad wszystkim stało jeszcze uparte zdanie ordynatora i cała batalia zaczynała się od nowa. Bashar wracał zmęczony, zły i sfrustrowany, wpadał w jego objęcia i nie było rzeczy, której Dante by nie zrobił, byle tylko jego ulubiony głos przestał brzmieć tak słabo, zmarszczka z czoła zniknęła, a spojrzenie okryło się spokojem i błogością domowego zacisza.
Bashar zdążył zdjąć buty i płaszcz, zanim Dante pociągnął go salonu, posadził przy sobie na kanapie, tak jak nie raz czynił, by przepędzić czarne chmury znad głowy i ukoić zmartwienia dnia. Teraz jednak syren nie wyłożył się pod oparciem, robiąc za ciepłą i szeroką poduszkę dla doktora, a spróbował czegoś nowego. Ściągnął płynnym ruchem koszulkę przez głowę, nauczony już paroma doświadczeniami, że zawsze górna garderoba łatwo więziła niewielkie ciałko, po czym oplótł rękami szyję Bashara, wtulił się w niego mocno, jakby ścisnąć chciał w dłoniach talizman mający przekazać mu swoją moc.
— Dante? — odezwał się cicho lekarz, przejeżdżając palcami po umięśnionym przedramieniu.
— Daj mi… chwilę.
Przemiana w nietoperza nadal nie przychodziła mu tak łatwo, jak Dante by sobie tego życzył. Sięganie po syrenią magię, wplatanie jej w swój głos czy zmienianie nóg w rekini ogon przypominało wchodzenie w przejrzyste morze, syren czynił krok, fale zaś odpowiadały, posłuszne i znajome, doskonale się z nim rozumiejące. Ten żądny krwi mrok nocy przez wszystkie te lata wirował nieujarzmiony na dnie jego duszy, krnąbrniejszy w tym momencie od drzemiącego w Dantem żywiołu, gdy pierwszy raz spróbował się z nim porozumieć. Kąsał, syczał, i warczał na dłoń próbującą coś z niego wyciągnąć, szczerzył kły, tak jak Dante je szczerzył, zdenerwowany brakiem władzy nad tą słabo znaną częścią siebie.
Bashar szybko zrozumiał, co takiego syren starał się uczynić. Zbyt skupiony na szukaniu porozumienia z własną naturą, Dante dopiero po chwili wyłapał, że uśmiech lekarza wtula się w jego rękę, że dłoń znalazła drogę na jego tors i zatacza koła tuż nad sercem. Bo cóż innego, jeśli nie bliskość Bashara, mogło sprawić, że mrok nagle zamruczał spokojem, a Dante dostał szansę sięgnięcia w głąb niego?
Ten moment przejścia wciąż był dziwny i konfundujący, perspektywa na cały świat się zmieniała, ciało zupełnie inaczej funkcjonowało. I ten pisk odbijający się od wszystkiego wokół, jedyny sposób Dantego na odezwanie się. Małe łapki kurczowo zacisnęły się na ramieniu lekarza, skrzydła zamachały lekko, próbując dalej oplatać szyję Bashara, łebek wciskał się pod szczękę, pocierał złotą sierścią o skórę.
Metoda na bycie małym i tulaśnym nietoperzem podziałała równie dobrze, co szeroka poduszka – doktor uśmiechnął się, wzruszony, wykręcił głowę, by ucałować wąskie czółko, dostać radosne piśnięcie w odpowiedzi.
— Mój Dante — powiedział, i choć głos brzmiał na zmęczony, to teraz słodycz i rozczulenie wkradały się w słowa.
Ile sił było w tych błoniastych skrzydłach, tyle Dante używał, by tulić się do doktora, mruczeć tuż koło jego ucha, pocierać lekko noskiem o niego, tym swoim niemym sposobem na mówienie „kocham cię, uśmiechaj się, kocham cię”. Bashar drapał leciutko go w kark, sam pocierał policzkiem o kiwające się uszy, a potem podstawił dłonie pod swoje ramię. Dante pisnął, trochę niezgrabnie wpakował się w jedno ze swoich ulubionych miejsc, bo ciało wciąż różnie z nim współpracowało, ale dał radę wyłożyć się na całej oferowanej mu powierzchni, z odsłoniętym brzuszkiem i guzikowatymi oczkami podziwiając, jak twarz doktora coraz bardziej i bardziej łagodnieje, porzuca napięcie i cieszy się widokiem swojego uszatego szczęścia.
— Mój najsłodszy — szepnął, trzymając nietoperza blisko serca. — Może pójdziemy obrać ci granat?
Dante sądził, że Bashar zaraz ułoży się na kanapie i zaśnie z nim przy swojej piersi, usypiając się gładzeniem miękkiego, złotego ciałka, ale jak na grzecznego nietoperza przystało, nie zamierzał dyskutować z tym, co miało przynieść jego ukochanemu doktorowi radość po całym dniu. Już nie wspominając o tym, że granat działał jak magiczne hasło, któremu Dante nie potrafił się oprzeć. Nietoperz zapiszczał kilkukrotnie na wizję zjedzenia owocu, wyciągnął się ku twarzy Bashara, a gdy ten zbliżył go do siebie, mały, różowy język zaczął lizać lekarski nos, wywołując cichy śmiech mężczyzny.
Powstał bardzo poważny dylemat, czy zostać w dłoniach Bashara, czy wrócić na jego ramię, skąd Dante mógł łaskotać lekarza. W końcu półwampir uczynił to drugie, przez całą drogę do kuchni wykorzystując swoją nową broń, wspinając się nieporadnie w górę i liżąc doktora w szczękę, w policzek, w ucho, od którego dotykania Bashar tak słodko się śmiał i wzdrygał lekko, bezbronny wobec nietoperzych łaskotek.
Mężczyzna wziął z kuchni świeży granat i deskę wraz z nożem, usiadł przy stole, zabierając się za przygotowywanie przekąski. Dante, oczywiście nie mogąc za długo wytrzymać bez bycia łobuzem, spróbował szybciej dobrać się do granatu. Musiał tylko jakoś zejść.
Ręka Bashara za bardzo się ruszała, by dał radę bezpiecznie po niej przejść, nie chciał też piszczeć, żeby lekarz położył go na stole, bo ten zaraz przejrzałby jego zamiary i kazał poczekać. Skrzydła poprawiły nieco swój chwyt na ramieniu. Zawsze zostawało mu latanie.
Jeszcze tego nigdy nie próbował, ale przecież nie mogło to być takie trudne, zamachać trochę skrzydłami. Przymierzył się do skoku, poluźnił nieco chwyt na Basharze i…
— Dante? Co ty…
…zleciał z piskiem na lekarskie kolana, jasna kulka rozpłaszczyła się na smukłych udach, kompletnie nie potrafią poradzić sobie z grawitacją.
— Dante! — Bashar już sięgał po niego, złożył ostrożnie kruche skrzydła, przyjrzał się uważnie nietoperzowi. — Nic ci nie jest?
Jak mogło mu cokolwiek być, gdy ostatecznie wylądował na nogach Bashara, najlepszej znanej mu poduszce. A delikatne palce lekarza pachniały tak słodko granatem, że zaraz cały jasny pyszczek był różowy od zlizywania soku. Dante, jak to największe niewiniątko w świecie, spróbował się uśmiechnąć do lekarza mordką i oczami.
Uszy zastrzygły pogodnie, łapiąc miłe wibracje śmiechu Bashara, pozbawionego zmartwień i trosk na resztę wieczoru poza dbaniem o niesfornego nietoperza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz