02 listopada 2025

Od Merlina – Przeszłość

Gdy wszyscy jego rówieśnicy nie mogli się doczekać, aż będą starsi, doroślejsi, będą mogli oglądać bajki do późna, a rodzice nie będą im już wyznaczali, ile mogą grać na komputerze, Merlin przytomnie zauważał, że bycie dzieckiem równało się mniejszej liczbie stawianych wymagań i przydzielanych obowiązków, to zaś w jego oczach było ważniejsze, niż przywileje w rodzaju siedzenia przed telewizorem do północy. Jego rodzice byli w końcu dorośli od długiego czasu, mogli robić, co im się żywnie podobało, lecz Merlin ani razu nie widział, żeby jego mama zjadła w pojedynkę cały tort, albo żeby tata grał w gry do rana. Coś musiało być z tą dorosłością nie tak, musiały istnieć jakieś ukryte zasady sprawiające, że chociaż człowiekowi wszystko było wolno, to jednak nie robił on tego, na co miał ochotę.
Węsząc podstęp, Merlin nie chciał dorastać, lecz niestety, kartki w kalendarzu się zmieniały, czas upływał, a nauczyciele zadawali coraz bardziej skomplikowane prace domowe.
W obliczu takiej właśnie skomplikowanej pracy domowej stanął tamtego dnia Merlin, a wiedząc dobrze, że nie na jego umysł takie boje, zrobił to, co robił zawsze, czyli postanowił poprosić kogoś o pomoc.
Zapukał nieśmiało do drzwi pokoju Klio – jedynego pokoju w domu, w którym książki nie mieściły się na półkach i tworzyły chwiejne stosy na podłodze, parapecie i krześle. Po krótkim „Proszę!”, Merlin nacisnął klamkę, wślizgnął się do środka.
Klio, starsza od niego o kilka lat, siedziała na dywanie, otoczona otwartymi tomiszczami, i z zapałem notowała coś na kolanie. Wyglądała na szczęśliwą, Merlin zaś nigdy nie mógł się nadziwić temu, jak można być szczęśliwym, czytając o martwych ludziach i jakichś starodawnych bitwach.
— Klio? — zaczął niepewnie. — Potrzebuję pomocy.
Dziewczyna podniosła na niego rezolutne, pogodne spojrzenie, a jej oczy rozbłysły.
— Niech zgadnę, historia magii?
Merlin tylko smętnie skinął głową.
— Nie mogło być lepiej! — wykrzyknęła, zatrzaskując trzymaną książkę. Zaraz poderwała się z podłogi, niemal podbiegła do Merlina. — Jaki temat? Co masz do napisania? Esej? Referat? Niech zgadnę, czekaj, w której ty jesteś klasie… O, wiem! Pewnie coś o Wojnie Trzydziestoletniej! A może coś o szesnastowiecznych wojnach religijnych? Albo…
Merlin pokręcił głową, złapał siostrę za rękę, próbując przerwać potok słów.
— Nie, żadne takie. Mam do napisania esej o jakichś super czarodziejach w dawnych czasach, co ich podziwiam i w ogóle.
— Ooo! — Klio uśmiechnęła się jeszcze szerzej. — To nawet jeszcze lepiej niż najlepiej! Mam świetny pomysł! Chodź!
Merlin nie zdążył nawet zaprotestować, gdy siostra ścisnęła mocniej jego dłoń i pociągnęła go na zewnątrz, prowadząc w sobie tylko znanym kierunku.
Zaciągnęła go do małego, rzadko używanego pokoju na końcu korytarza, czasem nazywanego szumnie biblioteką przez to, że wszystkie nieużywane na co dzień książki trafiały właśnie tam. Były tu głównie stare podręczniki, czy to rodziców z czasów ich studiów, czy też ich dzieci, z czasów pierwszych zajęć w podstawówce, były też i książki, które ktoś dostał, ale niespecjalnie lubił, a także całe stosy książek, którym Merlin nie potrafił nadać żadnej kategorii. Pachniało kurzem, starym drewnem i zapomnianym papierem. Klio, jakże by inaczej, już kręciła się wśród półek, przesuwając palcem po tytułach, wysuwając lekko język w najwyższym skupieniu.
— Bo tu była taka książka, co mama dostała od koleżanki w pracy, tylko gdzie ona była…
— Ale to aż książki do tego potrzeba? — spytał Merlin niepewnie. — Nie możesz tak, nie wiem, opowiedzieć mi szybko, a ja to jakoś napiszę i będzie?
— No weź — Klio oderwała się od poszukiwań, rzuciła mu ganiące spojrzenie. — Tak bez źródeł? To nieprofesjonalne!
— Ja jestem w podstawówce, jeszcze nie muszę nic profesjonalnie — jęknął Merlin.
Tymczasem zaś Klio wróciła do swych poszukiwań, nie przyniosły one jednak oczekiwanych rezultatów.
— Ej, a co to takiego? — spytała, natrafiając na jakiś opasły, nieopisany grzbiet.
Oczywiście, że od razu musiała po nie sięgnąć. Klio wyciągnęła opasłe tomiszcze, oparła o jedną z półek i otworzyła.
— Zdjęcia!
Merlin zapuścił żurawia przez jej ramię, a jego wzrok padł na starą, czarno-białą fotografię.
— To babcia?
— Prababcia — poprawiła go Klio, czytając starannie wykaligrafowany podpis. — Babcia to jest tutaj, w wózeczku.
Merlin wybałuszył oczy, a konieczność napisania pracy z historii magii momentalnie wywietrzała mu z głowy. Nie wiedzieć kiedy, siedzieli z Klio na gołej podłodze, głowa przy głowie pochylając się nad albumem.
Fotografie, choć nieruchome i pozbawione kolorów, miały w sobie jakąś dziwną magię, której Merlin nie potrafił nazwać.
— Patrz, a to chyba ślub pradziadków — powiedziała Klio, przesuwając palcem po kolejnej stronie.
Musiało być lato, bo jasne barwy starodawnych strojów rozmywały się wręcz wiekiem i ziarnistością fotografii. Prababcia, w bufiastej sukni i z długim welonem, wyglądała jak wielka beza, stojąc u boku ubranego w nieco za duży garnitur pradziadka. Większości twarzy z fotografii Merlin nie znał, i dopiero po długim namyśle dojrzał znane rysy dalszej rodziny w twarzyczkach pozujących z rodzicami dzieci.
Przewrócili kolejne strony, czas ruszył do przodu.
— Ty, to chyba mama! — wykrzyknęła Klio, pochylając się mocniej nad jednym ze zdjęć. — Ale ma kombinezon!
Śnieżny krajobraz przedstawiał dwie puchate kulki z ledwo widocznymi nogami i ramionami, usiłujące ulepić bałwana, lecz góra śniegu z wetkniętą na czubku marchewką i frywolnie zarzuconym rondlem nie przypominała niczego, co mogłoby uchodzić za bałwana.
— Bawi się z ciocią Morganą?
— Chyba tak…
Merlin nie potrafił sobie wyobrazić cioci Morgany jako małej dziewczynki. W jego wyobraźni ciocia po prostu pewnego dnia wyszła z jakiegoś dzikiego portalu, zostawiając za sobą pasmo popiołu i eksplozji.
Klio przerzuciła jeszcze parę stron. Merlin jęknął, widząc nowe zdjęcie i wyciągnął ręce, by je zasłonić.
— O nie, nie patrz na to!
— No weź! — Klio szturchnęła go łokciem, odsunęła ręce. — To ta budyniowa apokalipsa w twoim wykonaniu.
Merlin jęknął na samo wspomnienie, a Klio, ku jego rozpaczy, nie odmówiła sobie kontynuowania.
— Wiesz, bardzo dobrze to pamiętam! Mama kazała cię pilnować przez pięć minut, a ty pierwsze, co zrobiłeś, to poszedłeś do kuchni i dobrałeś się do gara z budyniem czekoladowym!
Chłopiec w końcu przewrócił stronę, skupiając uwagę Klio na innych historiach, nie mówiąc siostrze, że też pamiętał tę sytuację, pamiętał burę od mamy, którą potem zebrał, ale głównie w jego pamięci zapisał się sam budyń i to, że był naprawdę pyszny.
— O, a tu twoje pierwsze zaklęcie!
Pluszowy jednorożec, podarek od babci Nimue, unosił się na środku dużego pokoju, Merlin zaś siedział tuż pod nim, z pieluchą na pupie, wyciągniętymi rączkami i miną pełną najwyższego skupienia, jakby usiłował za pomocą magii podnieść czołg, a nie pluszaka.
— Ty chyba najwcześniej z nas zacząłeś czarować, co nie?
— Chyba tak — mruknął Merlin, a gdzieś w sercu ukłuło, bo to wczesne przebudzenie się w nim magii, dobry omen na przyszłość, sprawdziło się na opak, czyniąc z niego czarodziejską pierdołę.
— Oo, a patrz tutaj! Nasze pierwsze święta z Salemem!
Salem, ich dystyngowany, mówiący kot, na zdjęciu był ledwie wystraszonym kociakiem, siedzącym w ramionach małego Merlina, patrzącym w obiektyw aparatu, jakby nie wiadomo, co się miało zaraz stać.
— Pamiętam to… Salem bał się wtedy wszystkiego.
Kolejne strony albumu ukazywały coraz to nowe zdjęcia i nie wiedzieć kiedy, Merlin i Klio spędzili całe popołudnie na przeglądaniu znalezisk w domowej bibliotece. Myśli wracały do minionych zdarzeń, na wpół zagrzebanych wspomnień i związanych z nimi śmiechów. A potem, gdy ostatnia strona ukazała im ostatnie zdjęcie, przyszedł moment powrotu do rzeczywistości. Klio westchnęła, zamknęła album, popatrzyła na Merlina.
— Wiesz co? Mam pomysł. Na temat tej twojej pracy z historii.
— Pracy z historii? — spytał Merlin, zapomniawszy już kompletnie o swojej pracy domowej.
— Pewnie. Wiesz, o czym napiszesz? — Klio uśmiechnęła się szerzej. — O nas!
— Ale że o Spellmanach? Przecież… miałem napisać o czarodziejach, co są super, a nie o nas…
— No ale przecież my jesteśmy super! — zaprotestowała Klio. — Wiesz, ty z tym budyniem, mama i jej eksperymenty, do tego trochę o tacie, bo świadectwo z paskiem w każdej klasie to też jakieś tam osiągnięcie, ale chyba nie takie, jak dziadek, co własnego brata zmienił w żabę, nie?
Merlin patrzył na nią, a w jego głowie coś powoli zaczynało się układać. Może Klio miała rację. Może nie musiał szukać bohaterów w zakurzonych kronikach, skoro miał ich na wyciągnięcie ręki, na wyblakłych fotografiach w starym albumie.
— Myślisz, że nauczycielka to zaliczy?
Klio uśmiechnęła się szeroko, tym swoim zaraźliwym, pełnym entuzjazmu uśmiechem.
— Jak jej opowiesz o tym, jak tata prawie podpalił sobie włosy przy pierwszym odpaleniu miotły, to na pewno. Chodź, pomogę ci to wszystko spisać. I dodamy źródła! Źródło: album rodzinny Spellmanów, tom pierwszy. Będzie profesjonalnie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz