Chciał płakać ze szczęścia. Tak bardzo z żoną się starali, aż wreszcie się udało. Rebecca zaszła w ciążę. Był to jeden z najszczęśliwszych momentów w ich życiu, zaraz obok ślubu. Z początku się martwili, że coś jest nie tak, że któremuś z nich coś dolega, ale ostatecznie obawy zdołały odejść. Mogli zostać rodzicami. Mieli mieć syna, którego wspólnie wychowają. Będą go ubierać w czyste, ładne ubrania. Zabierać na plac zabaw, do szkoły. Pojadą trójką na wycieczkę, gdzieś na biwak może albo na plażę. Nauczą go wszystkiego, co mu będzie potrzebne, dopilnują, by syn wyrósł na cudowną osobę.
Myśląc o tym wszystkim, Walter przypominał sobie to, co jego rodzice opowiadali, gdy on był jeszcze małym chłopcem. Przechodził kiedyś przez okres niechęci do takich opowiastek, nie lubił ich słuchać. Teraz historie, nawet te niezręczne, miały w sobie coś wyjątkowego. Wyobrażał sobie te wszystkie momenty, tyle że z nim, Rebeccą i ich własnym synem. Pierwsze kroki, prezenty świąteczne i urodzinowe, nauka jazdy na rowerze. Pierwszy dzień w szkole, pierwsze zebranie rodziców. Wyobraźnia malowała przepiękne wizje.
Wzrok rozmazał się, po policzkach zaczęły spływać strugi łez.
Walter płakał.
Jednak nie ze szczęścia, a rozpaczy.
Wszystko tak szybko się rozpadło – niczym piękna, bezcenna waza, która runęła z szafki na podłogę i roztrzaskała się na setki kawałków. Rebecca miała problemy zdrowotne, to fakt, w ciągu ostatnich dwóch miesięcy nie czuła się za dobrze, ale nic nie zapowiadało tragedii. Regularnie brała przypisane jej leki, piła dużo wody i elektrolitów, odpoczywała. Walter wyręczał ją, jak tylko się dało. Nie pozwalał przemęczać jej ciała w żaden sposób. On robił zakupy, sprzątał, gotował, załatwiał wszystkie rodzinne sprawy.
Gdzie więc popełnili błąd?
Nic nie pomagało, więc mężczyzna zawiózł żonę do szpitala. Po przeprowadzaniu badań lekarze oznajmili, że kobieta musiała zostać.
Z każdą wizytą Waltera wyglądała coraz gorzej. Niewiele mówiła, w pewnym momencie przestała się podnosić. Wzrok niekiedy miała nieobecny, bywało też, że cały dzień przesypiała. Mężczyzna wciąż pamiętał ją jako rozweseloną kobietę, skorą do pomocy każdej żywej istocie. Dbała o wszystkich i wszystko, zamiast zabijać znalezione w domu owady, łapała je, żeby następnie wypuścić przez okno.
Wraz z upływem czasu Rebecca stopniowo traciła to wszystko. Nie brała czynnego udziału w rozmowie, przez większość czasu jedynie słuchała. Czasami zerkała w stronę okna, lecz były to zaledwie cienie dawnych obserwacji przyrody. Gdy się odzywała, jedynymi jej słowami były zapewnienia, że wszystko będzie dobrze.
Nie było dobrze.
Nie było już Rebecci.
Walter sięgnął do kieszeni, wyciągnął portfel. Otworzył go, spojrzał na włożone za okienko zdjęcie żony. Przygryzł dolną wargę, aż poczuł metaliczny posmak krwi, przełknął z trudem ślinę z powodu ucisku w gardle.
Dlaczego los odebrał mu najwspanialszą na świecie osobę? Nigdy nikogo innego tak mocno nie kochał. I już nigdy nie pokocha. Nikt mu nie zastąpi Rebecci. Była jedyna w swoim rodzaju. Choćby ktoś mu pokazał jej klona, to nadal nie będzie to jego Rebecca.
Przytulił portfel do piersi, z oczu zaczęła wypływać kolejna fala łez. Szlochał rozpaczliwie na cały korytarz szpitala. Choć gdzieś w oddali dało się usłyszeć jakieś szmery czy inne drobniejsze dźwięki, choć ogólnie w budynku panował ruch, ta okolica wydawała się stanowić zupełnie odrębne miejsce. Białe, czyste ściany biły chłodem, podobnie jak zielonkawa wykładzina. Jarzeniówki delikatnie migały, podkreślając tylko surowość otoczenia. Normalnie nikt nie próbowałby przebywać tu zbyt długo. Walter jednak nie chciał stąd iść.
Dlaczego miał wychodzić do świata, w którym ukochanej już nie było?
— Panie Fuar?
Przerwał płacz, podniósł głowę. Jego oczom ukazała się średniego wieku lekarka.
Jakiś czas później stał w innym korytarzu. Tuż przed sobą miał dużą szybę dającą mu wgląd do pomieszczenia po drugiej stronie. Dwie młode pielęgniarki błądziły między inkubatorami, sprawdzały parametry leżących w nich niemowląt. Wśród nowo narodzonych znajdowało się pewne dziecko. Malutki chłopczyk, z pozoru bardzo podobny do większości. Nie wyróżniał się niczym szczególnym – ani kolorem skóry, ani dodatkowymi elementami humanoidalnego wyglądu. Ot, zwykłe ludzkie dziecię.
Dla Waltera jednak nie był to zwykły niemowlak. Ten malutki chłopczyk był właśnie jego nowo narodzonym synem. Tym, którego Rebecca dzielnie nosiła pod sercem, o którego tak bardzo dbała, mimo że nie widziała go na oczy... i nie zdążyła ujrzeć. Jego syn leżał właśnie w inkubatorze, spowity spokojnym snem.
Walter wreszcie doczekał się potomka. Wszystkie jego plany, wizje znalazły się na wyciągnięcie ręki. Niestety niepełne. Tak, będzie mógł nauczyć go chodzić, mówić, jeździć na rowerze. Zabierze go na rozpoczęcie nauki w szkole, kupi mu prezenty na wszystkie urodziny i święta. Pojadą razem na wycieczkę. W każdym z tych obrazów jednak znikała postać Rebecci. Kobieta nie zabierze go do zoo. Nie pokaże, jak w bezpieczny sposób wypuścić z domu owada. Nie zrobi pamiątkowych zdjęć na każdym zakończeniu roku szkolnego. Nie wręczy kwiatów po udanej obronie pracy dyplomowej.
Mężczyzna wykonał głęboki wdech.
Czuł okropny ból – będzie musiał wychować syna sam, stanowiąc dla niego niepełną rodzinę. Rebecca nie tego chciała dla ich dziecka.
Ale też nie chciałaby, żeby Walter nie dopiął swego.
On zrobi wszystko to, co planowała zrobić żona. On zabierze do zoo, on nauczy dbania o nawet malutkie organizmy. On zrobi mnóstwo zdjęć pamiątkowych. Wykreuje tyle wspomnień, że gdy wreszcie po latach przyjdzie mu ponownie spotkać się z ukochaną, będzie opowiadał jej o wszystkim przez setki, jak nie tysiące godzin.
Zmierzył dokładnie wzrokiem śpiącego malca.
Ich syn był teraz najjaśniejszym światłem w jego życiu.
Jedynym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz