02 listopada 2025

Od Tristana – Posłuszeństwo

Szkolny dzwonek kategorycznie przymusił uczniów do zakończenia leniwej przerwy. Gwar wybuchł niezadowoleniem, ciężkimi westchnieniami i chrupaniem ciastek wpychanych na szybko do buzi. Pani Kowalczyk lubiła przychodzić wcześniej do swojej sali, nim jeszcze cała ta masa nastoletnich ciał ruszyła, uniemożliwiając jakkolwiek przeciśnięcie się między nimi. Miała akurat czas, żeby na spokojnie rozłożyć swoje notatki, podręcznik, sprawdzić, czy mąż nie dzwonił, po czym zasiadała przy biurku i czekała na uczniów.
Tym razem jednak wcale nie przywitał jej znajomy pisk przechodzących mutację głosów i chichotliwy szmer towarzyszący przekazywanym plotkom. Tristan Fragarach, zawsze pierwszy pod salą, siedzący w pierwszej ławce, w osamotnieniu, które nie było mu obce, wszedł do środka. Przywitał się z nauczycielką, zajął swoje miejsce, wyciągnął potrzebne przybory. Kowalczyk uśmiechnęła się lekko do niego, zerknęła na drzwi, lecz nikt więcej się nie pojawił. Może mieli dopiero co zajęcia fizyczne? Odczekała pięć minut po dzwonku. Sześć. Siedem. Aż minęło dziesięć i przestało jej się to podobać.
— Tristanie? — Kobieta spojrzała trochę bezradnie na ucznia, stoicko spokojnego, z zeszytem przygotowanym do przepisywania z tablicy, jakby pusta sala nie była dla niego dobrym powodem, żeby zacząć się martwić. Reszta jej podopiecznych w tym momencie przeszłaby już przez dwa ataki paniki, siedząc z nauczycielką sam na sam. — A gdzie reszta twojej klasy?
Chłopak zamyślił się, ale nie na długo.
— Biorąc pod uwagę, że ja nic nie wiem o zniknięciu całej klasy, zrobili oni coś niezgodnego z zasadami — stwierdził, kierując na nią spojrzenie. — Jakbym wiedział, to bym próbował ich powstrzymać, a jeśli nie dałbym rady, to zgłosiłbym się do kogoś dorosłego.
Kowalczyk zamrugała. Spodziewała się usłyszeć „nie wiem”, „nie powiem” albo pełne lamentu „bo oni mi kazali…”, nie zaś propozycję rozwiązania zadania matematycznego. Z drugiej jednak strony najwyraźniej zapomniała, z kim rozmawia. Tristan nie wiedział wielu rzeczy, ale nigdy nie pozwalał, żeby to go powstrzymało. Tropił powiązania między tym, co zdążył przyswoić i próbował iść dalej inną drogą.
— Wiem, Tristanie, to bardzo rozsądne — westchnęła. Otworzyła dziennik i zaczęła wpisywać nieobecność przy każdym imieniu.
— Myślę, że klasa uciekła z zajęć — kontynuował Tristan, opierając o siebie opuszki palców zupełnie jak dorosły. — Jest piątek przed feriami zimowymi, w planie mamy tylko zajęcia z matematyki i języka novendyjskiego, więc część mogła pomyśleć, że nie warto przychodzić. Z łatwością przekonali do tego mniej pewnych. Mnie nic nie powiedzieli, bo nie zgodziłbym się.
Trudno było nie przyznać mu racji. Tylko ze względu na fakt, że nie ona odpowiadała za tę klasę, nie naszedł ją ból głowy. Zdecydowanie wolała poprowadzić zwykłą lekcję, niż dzwonić teraz do trzydziestki rodziców i wysłuchiwać o niepowodzeniach systemu edukacji w kwestii opanowania wagarowiczów.
— Jest to bardzo prawdopodobne — przyznała, zamykając dziennik. — Porozmawiam o tym z dyrektorem, twoja wychowawczyni musi również powiadomić rodziców, jeśli ich dzieci faktycznie nie ma w domu.
Tristan pokiwał lekko głową, jakby nie tyle, co rozumiał sytuację, lecz zgadzał się z jej decyzją i szanował odpowiedzialne podejście. A skoro to było wyjaśnione, chłopak chwycił swoje pióro i wpatrzył się wyczekująco w nauczycielkę. Kowalczyk zmarszczyła nieco brwi. Czy on oczekiwał, że poda mu temat lekcji?
— No i cóż… — odezwała się, gdy uczeń nie odpuścił po chwili niezręcznej ciszy. — Wydaje mi się, że siłą rzeczy nie przeprowadzę lekcji. I pan Abramczyk również nie.
Jakimś cudem zdołała tymi słowami wywołać reakcję silniejszą od pozostałych – Tristan wzdrygnął się niczym uderzony w twarz. Otworzył szerzej oczy, usta ułożyły się w niewypowiedziane pytanie. Kowalczyk zaniemówiła, gdy Tristan wpatrywał się w nią jak zbity pies, który wykazał posłuszeństwo, a i tak otrzymał baty. Każdy nastolatek spakowałby szybko swoje rzeczy i czmychnął na korytarz, żeby przypadkiem nauczycielka nie zmieniła zdania.
Ale zanim zdążyła go o cokolwiek zapytać, chłopak pozbierał się, spokojnie odetchnął, schował zeszyt oraz piórnik do plecaka.
— W porządku. Przerobię materiał samodzielnie w domu.
Nauczycielka westchnęła cicho. Zawahała się, gdy Tristan wstał, pożegnał się z nią ładnie i skierował do drzwi.
— Tristanie — zawołała ostatecznie za nim. Ten odwrócił się, rzucił jej pytające spojrzenie. — Nie jestem twoją wychowawczynią, ale… czy nie czujesz się źle?
Chłopak przekrzywił głowę, przypominając wreszcie zagubionego dzieciaka, którym powinien być, a nie nastolatka ubranego w za duże buty, żeby mógł się uczyć bycia dorosłym mężczyzną.
— Jesteśmy w okresie chorobowym i jeśli boi się pani przeniesienia wirusów ze mnie na panią — zaczął nieco pewnie, może czuł, że strzela w zbyt szerokie pole niewiadomych — co jest zrozumiałe, w końcu ma pani teraz kilkumiesięczne dziecko w domu, to mogę dla pani spokoju ducha udać się do pielęgniarki, żeby zmierzyła mi temperaturę…
— Nie, nie… — Próbowała się zaśmiać, lecz gdy zobaczyła powagę na twarzy Tristana, przestała i odchrząknęła. Zdziwiła się przelotnie, że zapamiętał jej przypadkową wzmiankę o dziecku sprzed dwóch tygodni. Był dopiero pierwszym rocznikiem, nie wiedział o jej minionym urlopie macierzyńskim. — Mam na myśli, czy ci nie jest źle z tym, że jesteś taki… wykluczony.
— Wykluczony z łamania zasad? Dlaczego miałbym źle się przez to czuć?
Kowalczyk skrzywiła się nieznacznie, szukając odpowiedzi. Jak wytłumaczyć nastolatkowi pojęcie bycia nastolatkiem?
— Młodzież robi niewłaściwe rzeczy, prawda — podjęła — ale jest to częścią ich dorastania. Uczą się na własnych błędach o konsekwencjach. Jedni z tego wyrosną, inni nie, ale fakt, że robią coś razem, w sekrecie, zacieśnia ich więzi. — Zerknęła w piwne oczy, ale niewiele przekonania w nich dojrzała. — Czy nie jest ci przykro, że postrzegają cię jako niegodnego zaufania? — zapytała bardziej wprost.
Jej wzrok przeskoczył po błyszczących świeżą warstwą pasty butach, wyprasowanych w kant spodniach i zapiętej pod samą szyję białej koszuli, po prostych ramionach i ułożonych równo włosach. Pomyślała o tym, jak ten perfekcyjny wygląd pasuje do perfekcyjnych ocen i perfekcyjnego zachowania. W pewien sposób Kowalczyk znała odpowiedź, zanim ta padła.
— Ja nie potrzebuję uczyć się na swoich błędach, żeby rozumieć konsekwencje — odparł mocnym głosem kogoś, kto przyjmował bycie niezawodnym w swoich obowiązkach za standard. — Po to istnieją zasady.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz