Przedzierali się przez dżunglę, daleko za pałacem i za miastem. Próbował dopytać jej, co się stało, o co chodzi, jak ma jej pomóc, lecz Devasena pozostała tajemnicza, mówiąc tylko, że jak zobaczy, to sam zrozumie. Wiedział dobrze, że siostra miewa szalone pomysły, a większość z nich sprawia, że ojciec marszczy brwi, kręci głową, albo wręcz unosi się ze swego tronu, mówiąc, że nie ma mowy, że to nie przystoi przyszłej maharani.
Demon nie miał takich rezerw i uprzedzeń, Devasena zaś jednym uśmiechem i w ledwie paru słowach robiła z nim, co chciała, nic więc dziwnego, że w chwili obecnej podążał za nią, po prostu ufając, że cokolwiek wymyśliła, wszystko w końcu się ułoży. Jakoś. Że po prostu będzie dobrze.
Dotarli na miejsce. Demon przystanął, objął wzrokiem przestrzeń.
— Żartujesz.
Intensywne opady i gniew monsunu sprawiły, że ziemia osunęła się w głębi dżungli, tworząc zabójcze zagłębienie, więżące wszystko, co się w nim znalazło. Tym razem miał pecha znaleźć się w nim mały słoń, odcięty od rodziny, pożywienia i tego, co pozwoliłoby mu przetrwać. Demon przypatrzył się zwierzęciu, spojrzał w te pozbawione nadziei oczy, wiedzące bardzo dobrze, że to jest już koniec.
— Proszę, musimy go stąd wydobyć!
— Nie ma mowy!
Słoń brodził w sięgającym kolan błocie, trąba wyciągała się w górę, lecz krawędź osuwiska była o wiele zbyt wysoko, by to cokolwiek dało.
— Proszę, spójrz na niego, przecież nie możemy go tak zostawić.
— Devasena, to jest dzikie zwierzę – podejdziesz do niego, od razu się na ciebie rzuci!
I znów to spojrzenie, czułe i proszące, któremu nie mógł odmówić. Siostra robiła z nim, co chciała – zresztą, to samo tyczyło się i jego starszych braci. Te ciemne oczy wymuszały wszystko, nawet ojciec nie był na nie odporny.
— Coś pomyślę — powiedział w końcu, zerkając znów na uwięzione zwierzę. — Ale nic nie obiecuję.
Wydobyli tego słonia. Demon krzywił się nieco, lecz olbrzymie zwierzę przywiązało się do Devaseny, w jej osobie widząc swe zbawienie. Słoń poznawał ją, po głosie, kroku, śmiechu, chętnie trącał trąbą, podstawiał nogę, by wygodnie usiadła na jego grzbiecie. Rósł, oddzielony od swego stada i zamknięty w pałacowej zagrodzie, lecz zdawało się, że czuła opieka księżniczki wystarcza mu za całe zajęcie.
Ojciec się srożył, starsi bracia dziwili, lecz słoń pozostał u boku Devaseny, każdego dnia szukając jej opieki i towarzystwa. Wystarczyło, by pojawiła się w okolicy zagrody, i już te oczy zerkały z zaciekawieniem i niecierpliwością, uszy wachlowały mocniej, dając wyraz zrodzonym w sercu emocjom.
On sam miał zostawić słonia Devasenie – niech siostra się nim zajmuje, skoro wyratowała go z osuwiska i dała miejsce, które mógł nazwać domem. Lecz Devasena nie byłaby sobą, gdyby na to przystała, i tak oto demon siedział na słoniowym grzbiecie, trzymając się ramion siostry i zaśmiewając, gdy gargantuiczne zwierzę gładko pokonywało zwalone pnie i głębokie wykroty.
To szczęście mogłoby trwać wiecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz