— To daleko jeszcze do nich?
Virgil otworzył oczy, wykonał nieokreślony ruch rękoma, przypominający bardzo dłonie zaciskające się na szyi syrena, odwrócił się, fuknął na niego.
— Niedaleko, ale jeśli jeszcze raz mi przerwiesz nasłuchiwanie, to ci przypierdolę!
Jasne brwi uniosły się w zdziwieniu, ciche gwizdnięcie sarkastycznego podziwu poniosło się po lesie.
— No, no, tą buzią mamę całujesz?
— Stul pysk!
Dante parsknął śmiechem, podniósł dłonie w poddańczym geście, odstępując krok w tył. Druid westchnął ciężko, skupił się na nowo, sięgając swoimi wyczulonymi zmysłami w głąb głuszy, szukając zapachu dymu na ubraniach, dźwięku piątki ludzi podróżującej razem, raczej nie głównym traktem, czającej się w chaszczach, rowach, chowającej się w ściółce. Normalnie słyszał i czuł więcej, lecz mając spokój oraz ciszę mógł w ludzkiej formie tropić prawie równie dobrze, co w wilczej, a energię na przemianę w nią wolał zachować na zbliżającą się potyczkę.
Tworzyli z Dantem naprawdę zgrany duet wypadowy, ufali sobie, znali świetnie swoje mocne i słabe strony, ale syren był zwyczajnie niemożliwy, kiedy ich zadanie przybierało charakter tropienia lub wymagało jakiejkolwiek formy czekania. On już chciał wyciągać miecz, już się bić, sam zaś rumak pod nim machał zawzięcie łbem, wyczuwając niecierpliwość jeźdźca, gdy trzeba było pokonać dodatkowy odcinek z siodła.
Wilkołak drgnął, złapał trop.
— Trakt — szepnął, wciąż nieco niepewny, zaraz dodał żywiej, podchwycił uwagę paladyna. — Są przy trakcie. Siedzą przy nim.
Dante zmarszczył brwi, wzrok uciekł między drzewa, w kierunku drogi.
— Ale to… — Coś się wyraźnie zadziało pod tą złotą burzą. Syren rozwarł szerzej oczy, ruszył żwawo do koni, złapał za wodze złotego ogiera. — Kurwa, pewnie czekają na kogoś!
Paladyn upierał się, żeby pędzić galopem między drzewami, lecz nawet jego rumak nie był na tyle skrętny, żeby pokonać w tak nagłym tempie gęsto zarośnięty las, nie mówiąc już o Vi, który do słabych jeźdźców nie należał, ale nadążenie za Dantem i jego jednorożcem wszystkim w królestwie sprawiało problemy. Nawet teraz, gdy nakazał mu trzymać się kłusa, druid czuł, że zostaje w tyle.
— Vi! — krzyknął syren, dojeżdżając do celu. Zwinna sylwetka ogiera, przechodząca w szybszy chód, mignęła mu wśród pni. Gdyby nie lepszy od ludzkiego słuch, nie miałby pojęcia, co mężczyzna mówi. — Ktoś idzie traktem!
Więcej nie musiał przyjaciel mówić, więcej nie było potrzebne. Świadomość zagrożenia sprowadziła dreszcz na ciało, pobudziła do działania, przyspieszyła bicie serca. Tyle razy znajdował się podobnej sytuacji, myślał, że kiedyś przyzwyczai się do tego tak jak Dante, nie będzie go na krótką chwilę paraliżować, nim zmysły powracały do sprawniejszego działania, lecz doznanie zawsze pozostawało takie samo dla niego. Virgil odetchnął, przerzucił nogę przez siodło, wyczekał moment przerzedzenia się drzew, skoczył. Na ziemi wylądowały cztery silne, wilcze łapy.
Śmignął przez ostatnią zieleń oddzielającą go od drogi, susem wypadł na trakt, dokładnie w momencie, gdy złoty jednorożec gnał bez swego paladyna w poprzek ubitej ziemi, Dante wyciągał miecz do zablokowania ciosu lecącego na mężczyznę z lutnią, a pałka niskiego rzezimieszka przymierzała się do rąbnięcia jego jasnowłosego towarzysza. Pozostała trójka nie znajdowała się na tyle blisko jeszcze nikogo, by wyrządzić szkody. Vi szybko podjął decyzję, skoczył na pałkarza.
Kątem oka dostrzegł, jak mężczyzna z traktu patrzy na niego oniemiały, próbuję się odsunąć, potyka się i upada, zaraz za nim poleciał zbójca, mając jednak dużo mniej szczęścia. Zamiast wylądować miękko na piachu, to szyja strzyknęła, kości nie wytrzymały ciężaru wilkołaka, całym sobą przyciskającym człowieka do ziemi. Virgil nie czekał, wiedział, że ten się już nie poruszy, zwrócił się w stronę reszty.
Z chwilowych przestrachem zauważył podkradającego się od tyłu do Dantego bandytę, wręcz machinalnie posłał paladynowi opracowany przez nich sygnał. Dwa szczeknięcia, syren sparował nacierający miecz, umknął w bok, zgrabnie ominął ciało pierwszego poległego z jego ręki. Dwójka stanęła teraz przed nim, uśmiechnęła się do niego, Dante uśmiechnął się szerzej.
Na drodze do pomocy przyjacielowi stał jednak jeszcze jeden człowiek, a bardziej ork, patrząc po zielonkawej skórze i silnie zbudowanej postawie, lecz jeden z zaatakowanych mężczyzn nie zamienił się w słup soli, podjął się wspólnej potyczki. Mocarne ramiona złączyły się w żelaznym uścisku z przeciwnikiem, przepchnęły go w tył, po czym pozostała para rąk gruchnęła w szczękę. Ork wytrzymał, dopiero z pomocą wilczych kłów orzących w niemytej skórze nogi następne uderzenie posłało zbójca w zarośla, Vi uciekł spod upadającego ciała, pomknął ku Dantemu.
Za późno. Syren wyprowadzał ostatnie pchnięcie, kończąc całe starcie szybciej, niż się zaczęło.
— Kurwa. — Sapnął, patrząc po zabitych. Wilk podtruchtał do paladyna, również zerknął po rzezimieszkach. Nikt z nich nie wspominał o herbie zdobiącym różne części odzienia, takim samym, który zdarzyło się im znaleźć w zgliszczach wiosek. — Nie sądziłem, że się tego jednak akcja ratunkowa zrobi.
Tropem tej niewielkiej grupy podążali jakiś czas, zaczęło się od kilku zniszczonych chat, potem odkryli ruiny całej osady. Zbrodniarzy przybywało i odchodziło, ta piątka nie mogła zrobić tego wszystkiego sama, ale zawsze na koniec wychodzili z każdej potyczki razem, Dante zaś stanowczo oświadczył, że kolejnym ich przystankiem nie będzie znów ludzka tragedia, a ostatnie miejsce spoczynku drani. Misję, jakkolwiek rychło w czas, wypełnili.
Virgil uniósł łeb, pozostając jeszcze w wilczej postaci, by się upewnić, że żadna dodatkowa zasadzka na nich nie czeka. Ucho zastrzygło w kierunku zbliżających się kroków, tych z traktu, lekkich i nieco drżących.
— Masz pięknego towarzysza — odezwał się jeden z bardów.
Druid zamarł. Dante wymienił z nim spojrzenia, razem obejrzeli się na czarodzieja, szukając ran otwartych w głowie.
— Słucham? — Parsknął paladyn, popatrując na resztę towarzystwa. Wszystko zadziało się tak szybko, sam mężczyzna z lutnią wyglądał, jakby nie zdążył się nawet zdziwić bliskością swojej śmierci. Wielkolud kontrolował, czy ork na pewno padł, najmniejszy z brygady pytał starszego wyglądem przyjaciela o jego zdrowie.
— Twój wilk. — Virgil sądził, że coś mu się chyba przesłyszało, a ten błysk zachwytu w szafirowych oczach nie był wcale spowodowany nim. — Jest genialnie wytresowany.
— Mój…? — Syren rozwarł szeroko usta, palec wskazał na wilkołaka. — W sensie Vi?
— Niesamowite, jak pomagał ci w walce — ciągnął czarodziej, cudownie nieświadomy tego, kto mu ocalił życie.
— No… — Masywna sylwetka wyprostowała się, metalowe oczy rzuciły przyjacielowi spojrzenie, momentalnie rozpoznając ten wkurwiający, gotowy na żarty ton. Nawet nie próbuj. — Nauczyłem go tego i owego.
Wilk zawarczał na paladyna. Zabiję cię. Dante oczywiście się nie przejął, bawiąc się w najlepsze.
— Pewnie od szczeniaka go trenujesz. — Mężczyzna poszedł za paskudnym przykładem syrena, nie zraził się delikatnym najeżeniem sierści.
— Trochę zajęło mu podłapanie niektórych rzeczy, prawda.
Dlaczego on jeszcze towarzyszył mu w podróży? Dlaczego jeszcze tego nie rzucił w cholerę przez takie właśnie akcje? Dlaczego nadal…
— Mogę?
Vi zatrzymał potok myśli, obejrzał się na mężczyznę. Co?
— Jasne. On uwielbia głaskanie.
Protest uwiązł w gardle, gdy smukła dłoń odważnie wyciągnęła się po wilcze ucho, sprawiła, że na chwilę godność nie musiała się liczyć, skoro ten byle bard bądź czarodziej (instrument wraz z miotłą łatwo myliły) znalazł właściwe miejsce, tuż u nasady, a z bliska jego twarz, rozluźniona, dużo spokojniejsza, była całkiem ciesząca oko. Mruczeć nie chciał, wyszło mu przypadkiem, tak samo jak zniżenie łba, nadstawienie się lepiej pod rękę.
— Uroczy. Ma bardzo miękkie uszy.
Wilk drgnął, nagle wybity z transu. Przecież tego się robiło za dużo.
— Dbam regularnie o…
Dante urwał, magia zafalowała w powietrzu, zabierając wilcze ciało, chowając bestię z powrotem do druidzkiego serca.
— Wystarczy. — Odchrząknął Vi, otrzepując swe szaty, uchylając się nieznacznie od palców zawisłych gdzieś przy głowie, zbyt zdębiałych nagłą przemianą, by się ruszyć. Wilkołak udał, że nieopanowanego śmiechu syrena nie słyszy, spojrzał się w wyrozumiale na jasnowłosego, nawet obdarzył go skromnym uśmiechem, widząc jego zmieszanie. — Szanowny… bardzie, bardzo dziękuję za komplement, lecz następnym razem, jeśli przyjdzie ci głaskać wilka, polecam robić to jeszcze nieco niżej, wtedy na pewno zwierzak będzie zadowolony.
Po udanym ocaleniu głowy Ignisa oraz życia reszty bardów, Vi razem z Dantem chcieli udać się w swoją stronę, znaleźć może jeszcze jedną panoszącą się po królewskich ziemiach bandę, a potem pomału kierować się na zamek i na audiencji poinformować króla o wszystkim, czego się dowiedzieli. Lecz Ioannis, człowiek dojrzały i poczciwy, szybko przekonał ich do spędzenia wspólnej nocy przy ognisku jako formę odwdzięczenia się za ratunek, bo choć jedzenia bardowie nie mieli dużo, do tego Ignis marudził, że rycerzykowi źle z oczu patrzy, mogli zaoferować swoje towarzystwo na trakcie. W końcu lepiej, jak do pełnienia warty miało się siódemkę ludzi, nie dwójkę.
— Nie jestem pewny, czy chcę powierzać moje bezpieczeństwo tej sfajczonej ofermie, ale niech będzie — parsknął Dante. Reszta rozmowy utonęła w burknięciach Ignisa i śmiechach syrena, ale sprawa była przesądzona, zostali z grupą.
Zapach pieczonego mięsa przyjemnie wypełnił nozdrza, podzielono pajdę chleba na kawałki, z Raamem trzeba było się wykłócać o oddanie bukłaka z królewskim trunkiem, niezwykle mocnym i niesłychanie smakowitym.
— To kim ty właściwie jesteś, skoro pijesz jebaną ambrozję, popierdalasz na złotym jednorożcu, a zbroja ci się świeci jak psu jajca? — burknął barbarzyńca, gdy w końcu odstawił pysk od alkoholu. Dante zamachał bukłakiem, skrzywił się, oceniając ilość, jaka została w środku na znikomą.
— Cóż. — Westchnął, dopijając chociaż te ostatnie łyki. — Według maniery zamkowej, powinienem się przedstawiać jako sir Dante Selachinius, ale wystarczy Dante.
Arieth, kontrolujący do tej pory uważnie stan upieczenia się jedzenia, poderwał gwałtownie głowę, otworzył szerzej oczy.
— Sir Dante? Ten sir Dante? Paladyn księcia? — Grupa bardów zerknęła na swojego towarzysza, nie do końca podążając tym samym tokiem rozumowania, potem spojrzenia kolektywnie przesunęły się na wyszczerzonego syrena i tym bardziej mężczyźni wydali się zagubieni. — Po koniu zacząłem się trochę domyślać, no i umiejętności, ale nie byłem pewny…
— Moja sława mnie wyprzedza. — Kły błysnęły w szerokim uśmiechu, paladyn odchylił się na pieńku, zakrzyknął do druida siedzącego nieco poza najbliższym kręgiem otaczającym ognisko. — Słyszałeś, Vi?
Wilkołak westchnął, wywrócił oczami, nie przerywając wyskrobywania w kawałku drewna śpiącego wilka. Figurce wciąż brakowało szczegółów, lecz zarys łba, grzbietu i podwiniętego przy łapach ogona była pomału widoczny.
— Nic dziwnego, że cię wyprzedza, skoro cię aż za lasem pewnie słychać — odparł, rozśmieszając całą kompanię, od Dantego zbierając wymowne zmrużenie oczu.
Rozmowa potoczyła się dalej, Virgil jednym uchem słuchał, drugim kontrolował otoczenie, błądził trochę myślami. Nie przyszło mu w pierwszej chwili do głowy, że jeden z bardów wstał, żeby przysiąść przy nim, nie pójść się odlać czy położyć się nieco dalej od zgrai, żeby zasnąć.
— Przepraszam jeszcze raz za wcześniej. — Seymour ustawił sobie pieniek przy nim, usiadł, podał mu kawałek pieczonego mięsa. Druid zlustrował barda, popatrzył na jedzenie. Ich znajomość może nie zaczęła się najlepiej, nie mógł go jednak za to winić, zaś ta wołowina pachniała naprawdę dobrze, robiła za przystępną fajkę pokoju. Uśmiechnął się lekko.
— Nic nie szkodzi — zapewnił czarodzieja, chowając nożyk wraz z wilkiem do kieszeni płaszcza. Przyjął porcję, ugryzł kawałek. — Dante jak zwykle musiał z siebie zrobić debila. Mało ludzi się na tym poznaje za pierwszym razem.
Seymour pokiwał głową, jakieś napięcie odeszło z ramion, słysząc jego słowa. Sam wgryzł się w swoją kolację, zerknął na pozostałych.
— Długo się znacie?
— Od dziecka. Razem dorastaliśmy, potem każdy się szkolił, a potem przyszła służba na zamku i lata poleciały. — Wzrok mimowolnie spoczął na szafirowej łunie przedzierającej się przez materiał ubrania, wyraźniejszej w mroku niż w ciągu dnia. Śmiałości jednak w sobie nie znalazł, by o nią zapytać, pochwycił miast tego czarodziejskie spojrzenie, skinął na bardów. — A ty z Ignisem i całą resztą?
Dłoń przejechała po włosach, przeczesała nieład wypadających z kucyka jasnych pasem.
— Nie wiem, od paru tygodni? Poznaliśmy się przy…
— Kurwa, Zapałka z mieczem! — wydarł się Dante, skutecznie przerywając Seymourowi. Wzrok obu mężczyzn skierował się na spadającego prawie z pieńka paladyna. — Trzymajcie mnie!
— No się zajebiście wszyscy pośmialiśmy, nie ma co. — Ignis założył ramiona na piersi, usiadł bardziej bokiem do walczącego z napadami śmiechu syrena. Ten za to przysunął się do niego bliżej, klepnął w ramię mężczyznę. Bard się nieco zgarbił.
— Nie, nie, ale to jest myśl…
— Co?
— Nauczę cię walki mieczem, żeby ci tego łba znowu tak łatwo nie odcięli, co ty na to? Będę miał przy okazji jaką rozrywkę w drodze do zamku.
— Nie będę się niczego od ciebie uczył!
— Będziesz, nie pierdol!
— O nie. — Westchnął Vi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz