Piękny, strzelisty pałac elfów onieśmielał, zwłaszcza gdy przez większość życia widziało się jedynie przytulne, ziemne chatki z okrągłymi drzwiami, pełnymi spiżarkami i ogniem wesoło trzaskającym na kominkach w gustownie urządzonym salonach. Wszechobecne marmury, kryształowe żyrandole, misterne witraże z najcieńszego barwionego szkła wydawały się wręcz nierealne – czymś, o czym mogła słyszeć jedynie w opowieściach mędrca odwiedzającego czasem ich wróżkową wioskę – czarodzieja Seymoura, który nigdy się nie spóźnia, nigdy nie jest też za wcześnie, a pojawia się zawsze dokładnie wtedy, kiedy ma na to ochotę. Maeve zawsze z wypiekami na twarzy słuchała jego historii o dalekich wyprawach, do jakiegoś stopnia o nich marzyła, jednak nigdy nie przypuszczałaby, że przyjdzie jej opuścić rodzinne strony wraz z wierną przyjaciółką Sapphire, by stawić czoła tym wszystkim niebezpieczeństwom, jakie oferował wielki świat.
Jak mawiał wujek Macleod: Czasem niebezpiecznie jest wyjść z domu, gdy staniesz na drodze, nigdy nie wiadomo, dokąd cię nogi poniosą. I słowa te okazały się prawdą. Miały tylko pójść do karczmy Pod Rozbrykanym Kucykiem, gdzie też powinien na nie czekać nie kto inny, jak czarodziej Seymour. Nie znaleźli go tam jednak, choć lukę udało im się wypełnić znalezieniem czegoś innego, a mianowicie dość poważnych kłopotów, z których wyciągnął ich Bashar, zwany również Obieżyświatem, przedstawiający się jako przyjaciel Czarodzieja. Wróżki nie miały innego wyjścia, jak tylko zaufać mężczyźnie. Wszak ocalił ich przed zakapturzonymi jeźdźcami, budzącymi grozę Nazgulami poszukującymi tego cennego skarbu, który Maeve niosła ze sobą.
Bez niego zginęłyby niechybnie, nie tylko wtedy, w nieszczęsnej karczmie, ale i później, na szlaku. Tylko dzięki jego opanowaniu i zimnej krwi udało im się dotrzeć do Rivendell w jednym kawałku.
I po raz kolejny los postanowił zadrwić z nich okrutnie, z czego wróżka coraz bardziej zdawała sobie sprawę, przyglądając się rosłym postaciom, kłócącym się coraz bardziej zażarcie. A wszystko z powodu złotego pierścienia, który leżał teraz na środku kamiennego stołu, lśniąc w południowym słońcu. Maeve czuła bijącą od niego moc. Czuła czające się w nim zło, gęste i lepkie jak smoła. Głęboką czerń lepiącą się do duszy, wciągającą coraz głębiej i głębiej. Miała wrażenie, że pierścień szepcze do niej. Czuła, że twarze jej towarzyszy wykrzywiły się w gniewie z jego właśnie powodu. Nie dlatego, że po prostu tu był, a dlatego, że powoli sączył jad w ich dusze.
– Ja to zrobię! Ja pójdę z pierścieniem, choć nie znam drogi… – zawołała drżącym z przejęcia głosem. Dość jednak donośnym, by usłyszeli ją wszyscy. Kłótnie zamarły, jak ucięte toporem. Oczy zgromadzonych skierowały się właśnie na nią.
– A więc zadanie to tobie jest przeznaczone, moja Maeve – oznajmił godnie Elrond, przerywają ciszę. Uśmiechnął się łagodnie do wróżki, a strach, który ją zdjął, nie pozwolił odwzajemnić tego gestu.
– Ale chyba nie wyślesz jej samej, mistrzu! – zakrzyknęła Sapphire, kryjąca się dotąd za krzewem róż. Wyskoczyła zza niego, by stanąć u boku przyjaciółki.
– Oczywiście, że tego nie zrobię. Nie kto inny, jak ty pójdziesz z nią.
– Nie wyprawimy wróżek samych w tak niebezpieczną drogę. – Bashar wysunął się przed wszystkich, by położyć dłoń na ramieniu Maeve. – Masz mój skalpel.
– I moją gitarę! – zawołał Ignis. Ciężka gitara z drewnianym gryfem i metalowym, zaostrzonym na krawędziach korpusem zaległa ciężko na jego ramieniu i błysnęła w słońcu, gdy genashi uśmiechnął się do nich pokrzepiająco.
– I mój zniewalający uśmiech! – zakrzyknął Dante, rozkładając szeroko ręce. Trudno powiedzieć, czy więcej szyku zadały w tej chwili jego białe zęby, czy też refleksy różowych okularów. Ignis prychnął pogardliwie.
– A na chuj komuś twój uśmiech!
– Na pewno więcej ludzi obłaskawi niż ta twoja gitarka. – Odgryzł się Dante, poprawiając okulary środkowym palcem w stronę genashiego. Ten jedynie pokręcił głową.
– Powodzenia zatem z orkami…
– A orkom to ja wpierdolę. Zobaczysz, załatwię ich więcej niż ty! – rzucił niezrażony syren. Maeve roześmiała się cicho.
– I ja pójdę – oznajmił Seymour, na co Dante pokiwał głową poważnie.
– Słusznie, słusznie, przyda się ktoś rozumny podczas takiej wyprawy… misji… czegoś?
– Zatem ty odpadasz – mruknął cicho Ignis, sprawdzając opuszkiem palca ostrość swojej gitary.
– A zatem… – Elrond spojrzał niepewnie na towarzyszy. Najbardziej osobliwą zbieraninę istot, z jaką przyszło mu się mierzyć. – A więc… mamy drużynę pierścienia.
Zgromadzenie elfów popatrzyło na siebie niepewnie. I to od nich ma zależeć nasze być albo nie być? zdawało się wyrażać spojrzenie jednego. Drugi zrobił ponurą minę, wyrażającą całkiem jasno: mamy przejebane. Jeszcze inny zerkał na Elronda, jakby chciał powiedzieć: można jeszcze zgłosić sprzeciw? Może Janek pójdzie?
Seymour spojrzał na nich jednak z dumą kryjącą się w lekkim, ledwo zauważalnym uśmiechu. Tak, byli grupą bez wątpienia odbiegającą od archetypu bohaterskiej drużyny zmieniającej świat, jednak on, pamiętając początki świata, dobrze wiedział, że nawet najmniejsza osoba zmienić może bieg dziejów. A skoro najmniejsza, to również taka z gitarą lub różowymi okularami.
– A więc ucztujmy, przyjaciele! Daleka i niebezpieczna droga przed nami. Zasiądźmy do kolacji i wypijmy za pomyślność naszej misji – zaproponował, spoglądając na Elronda. Ten skinął głową i uśmiechnął się niemrawo. Tak, zdecydowanie wszystkim przyda się napić. Wiele wskazywało, że to będzie ostatnia kolacja w dziejach tego świata…
Uczta była wspaniała. Stoły uginały się pod ciężarem dań, z czego znaczną większość Maeve widziała po raz pierwszy na oczy. Wciąż się bała, jednak czuła się jakoś pewniej, mając u swojego boku Dantego. Zerknęła na niego, popijając wino z kielicha.
– Wszystko w porządku? – zapytała, widząc jego nietęgą minę. Wyczuwała wyraźnie ponury nastrój. – Nie podoba ci się uczta? – Chociaż wróżka wolała przyjęcia organizowane w wiosce, to jednak nie mogła zaprzeczyć, że uczta u elfów była wyjątkowym wydarzeniem. Jedzenie było przepyszne, wino orzeźwiające, a cicha muzyka harf i piękny śpiew uprzyjemniały toczące się rozmowy.
– Jest zajebiście – burknął Dante. Wróżka spojrzała w kierunku, gdzie syren właśnie próbował zamordować kogoś wzrokiem. Dostrzegła Bashara siedzącego po drugiej stronie stołu.
– Oh… – rzuciła, gdy dostrzegła również elfkę uśmiechającą się zalotnie do Obieżyświata.
– Głupia elfka. Wiesz, że jedno ucho ma większe? – warknął Dante, po czym wychylił kielich z winem do dna.
– Czy to nie jest przypadkiem…
– Córka Elronda? Tja… – syren ponownie prychnął, a Maeve starała się ze wszystkich sił nie roześmiać.
– Wiesz, że ona tu zostaje, a ciebie i Bashara czeka wspólna, ekscytująca przygoda? – zapytała, po czym spojrzała znacząco na przyjaciela. Dante zmarszczył brwi.
– Czyli mówisz, że…
– Tak. Mówię, że masz jeszcze szansę zostać królową Gondoru – Maeve uśmiechnęła się do niego i trąciła lekko łokciem.
– Weź, przestań… – mruknął Dante, choć czuła, że się rozpogodził: nie musiał nawet kryć lekkiego uśmieszku za kielichem z winem.
Może jednak z tej wyprawy wyniknie coś dobrego? Pomyślała wróżka, po czym dołączyła się do głośnego toastu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz