Zawody poszły mu świetnie. Przygotowywał się do nich długo ze Scalą, regularnie brał udział w sparingach treningowych, do tego czuł się psychicznie przygotowany na pokonanie swojego przeciwnika, nie zawahał się żadnym momencie, nie pozwolił sobie na zwątpienie. Wynik był zwieńczeniem wysiłków z ostatnich kilku tygodni.
Ale na pewno nie smakował tak dobrze, jak kupiony mu przez Scalę sorbet z mango.
Usiedli razem na krawężniku przy hali sportowej, uczestnicy zawodów pomału opuszczali budynek, jedni bardziej zadowoleni od drugich. Kręcili się po parkingu, podchodzili do samochodu z lodami, Dante z nikłym zainteresowaniem się im przyglądał, wsuwając deser. Odwrócił głowę, zerknął na Scalę i dzielący ich dystans. Jakaś prosta, chłopięca potrzeba obudziła się do życia w jego piersi, taka należycie mająca przypieczętować sukces.
Trener wyciągnął papierosa, zapalił, zerknął na podopiecznego.
— Szczęśliwy? — zapytał, puszczając kłąb dymu z dala od chłopaka.
Syren zamrugał, wyrwany z zamyślenia, wyszczerzył kły.
— Tak — odparł, odgarnął rozpuszczone włosy z twarzy. Pytanie nasunęło się samo na język, nie planował go, lecz jakaś potrzeba zrozumienia kłębiących się w chłopięcej głowie myśli, rzucenia na nie nowego światła dzięki słowom Scali, zachęciła do zadania go. Dante zerknął na starszego mężczyznę, zawahał się na moment. — A ty?
— Co ja? — Trener zmarszczył brwi.
— Czy jesteś szczęśliwy?
— Z powodu twojej wygranej?
— Ogólnie — odpowiedział, całkowicie poważnie, bez cienia ironii czy sarkazmu. Scala zaciągnął się mocniej dymem, podrapał po brodzie. Syren w tym czasie poprawił się na krawężniku, przypadkiem podsunął trochę bliżej trenera.
— Też tak. Przynajmniej tak mi się wydaje.
— Dlaczego? — Kolejne zmarszczenie brwi, zlustrowanie podopiecznego. Pytania może i były specyficznie, lekko zaskakujące, lecz trener mimo to nie zbył go żartem, nie doszukiwał się w jego zachowaniu próby spsocenia czegoś, zamiast tego spróbował zwrócić się do niego z tą samą dozą powagi, z jaką Dante podszedł do rozmowy.
— Hm… Pomyślmy — mruknął, spojrzeniem wodząc za mknącymi po niebie chmurami. Chwila zamyślenia, po niej usta ozdobił ciepły uśmiech, widoczny u Scali tylko w domu. — Przez moją żonę.
Dante energicznie pokiwał głową, znów zmniejszając niepostrzeżenie dystans na krawężniku. Liznął rozpływające się lody.
— Giovanna jest zajebista.
Starszy mężczyzna parsknął śmiechem, dmuchnął dymem w bok.
— Tak… Jest moim szczęściem, zdecydowanie. — Błękit patrzył na niego ciekawsko, śledząc pogłębiające się w kącikach ust zmarszczki, chłonąc całą tę pogodną reakcję Scali. — Codziennie sprawia, że chętniej wstaję rano, przytula się do mnie, a gdy rozmawia ze mną, to nawet zmywanie naczyń robi się ciekawe.
— Coś jeszcze?
Trener spojrzał na niego, syren siedział na tyle blisko, że mógł go szturchnąć łokciem. Wyciągnął dużą dłoń, strząchnął loki na młodzieńczą twarz. Dante krzyknął coś na niego, żeby uważał na wciąż niedojedzony rożek.
— Jak bachory z treningów i ich dziani rodzice mnie nie denerwują. — Zaśmiał się Scala, zgasił papierosa na chodniku, wrzucił do studzienki.
Rozmowa urwała się, aż Dante skończył swój deser, podjął na nowo, wspominając o właściwym źródle swoich rozważań.
— Moja matka chyba nie jest szczęśliwa.
Mężczyzna drgnął, popatrzył ze zdziwieniem i troską na chłopaka.
— Czemu tak myślisz? — Głos złagodniał, przycichł, dał to uczucie bezpieczeństwa, zapewnił, że słowa nie zostaną przeciwko niemu użyte lub na opak zrozumiane.
Syren westchnął, podkulił nogi bliżej piersi, zaczął skubać koniec sznurówki.
— Bywają dni, kiedy się w ogóle nie uśmiecha. Przynajmniej nie do mnie — mruknął. — Zaczęła wychodzić na spotkania z jakąś babką i z nich dopiero wraca cała rozweselona. Może ze mną po prostu nie jest szczęśliwa?
Przeszła koło nich trenerka z trójką młodych bokserów, ich donośny śmiech złagodził nieco ciszę następującą po pytaniu rzuconym ot tak w przestrzeń, bez zastanowienia, bez poczucia, że będzie miało jakieś znaczenie. Tak wiele czasu poświęcił, próbując samemu zrozumieć tę kwestię, że zdążył przyzwyczaić się do tej myśli, przestała go tak mocno przerażać, jak za pierwszym razem.
— A przez co ty jesteś szczęśliwy? — Scala zręcznie zmienił temat, odciągając myśli chłopaka w lepsze miejsce. Ten prychnął, nie mogąc powstrzymać skromnego uśmiechu.
— Przez wygrane zawody — powiedział bez wahania, rozbawił mężczyznę. — Przez szycie. — Wzrok padł na chwilę na pokrytą zmarszczkami twarz, niepewny, trochę zmartwiony, z jakim odzewem się spotka jego zachcianka, jednak tego właśnie potrzebował, tego mu brakowało. Dzięki zmyślnemu przysuwaniu się kawałek po kawałku do Scali, siedział teraz tuż przy nim, Dante bez problemu dał nura pod bokserskie ramię. — I przez to.
Jego uścisk, mocny na tyle, na ile chłopięca siła mu pozwalała, miał w sobie obawę, że zaraz zostanie złapany za kark niczym szczeniak, oderwany od trenera oraz zganiony za swoje zachowanie, dlatego trzymał się uparcie, nie chcąc pozwolić na odebranie sobie radości i bezpieczeństwa silnych rąk, gotowych zawsze trzepnąć go za brak pomyślunku, jak i opatrzyć skaleczenia, ścisnąć za ramię w przypływie dumy.
I znów, jakby Scala czytał w jego myślach tylko po to, żeby zrobić wszystko na odwrót, położył powoli dłoń na syrenich plecach, poklepał, dołożył drugą, potarł nimi po łopatkach. Uśmiech wypłynął na usta, szeroki jak u głupka.
— Silny się zrobiłeś.
Chłopak parsknął śmiechem w pierś trenera, nie poluźnił swych objęć, choć to drobne napięcie opuściło ciało, na jego miejsce zaś przyszedł upragniony spokój.
— Dużo ćwiczę. I mam dobrego trenera.
To nie było do końca to, co chciał powiedzieć, ale Dante uznał, że tyle na razie wystarczy. Tyle było dla niego dobre.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz