17 listopada 2023

Od Cheoryeona – Szczęście

— AAAAA NIE POKAZUJ!
Odsunął się na krześle obrotowym pod ścianę, osłonił się rękami, jak gdyby przed zagrożeniem.
— NIE CHCĘ! I DON'T WANT TOSHIREONO NECESITO!
Próbował przekrzyczeć dźwięk, lecz mimo gardła na poziomie prawie boskim nie szło mu to najlepiej.
Suyeon stała nad nim ze smartfonem, na którym właśnie leciało puszczone w sieć nagranie z wczorajszego „występu” brata. Liczba wyświetleń stale się zwiększała, podobnie jak polubień i komentarzy. 
Cheoryeon powoli wyjrzał zza dłoni, pół okiem spojrzał na filmik. Przygryzł dolną wargę. Przeniósł wzrok na siostrę.
— Wiem! Wiem... — Wreszcie zniżył ton, ale tylko na chwilę. — Nie myśl sobie, że zamierzam wszystko porzucić dla gry, jasne?! Nie rzucę pracy! Drugiej takiej nie znajdę... Muszę dzielnie pracować i zarabiać! Ha, w końcu głównie ja do domu przynoszę chleb!
Uśmiechnął się niepotrzebnie dumnie, podparł się rękami na biodrach. Znów spojrzał na dziewczynę, widząc jej niewzruszony wyraz twarzy, opuścił kąciki ust.
Taaaaaa, nie powinien wczoraj nigdzie wychodzić. Mógł tradycyjnie siedzieć w domu, korzystać z tutejszej widowni, jaką w trakcie nieobecności Suyeon stanowił Kamyk. Pchanie się w gusta ludzi nie pasowało do niego. To było bardziej w stylu Benjamina. A on już nie żył jako Benjamin.
Spuścił nieco głowę, trochę niezręcznie poprawił swoją grzywkę. W pokoju panowała niezbyt przyjemna cisza. Wziął głęboki wdech, zamierzał zagwizdać, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
— Ach, Cheoryeon! — usłyszał.
— Ach, wiem, wiem! — jęknął.
— Następnym razem, jak wyjdziesz, to zakryj czymś autograf!
— No, wiem, okej...! Co?
Posłał dziewczynie pytające spojrzenie, uniósł brew.
— Co „co”, jeszcze ktoś coś sobie pomyśli i ci ją ukradnie, a na nową nas nie stać! — ciągnęła dalej tamta.
Jasnowidz milczał.
Czyli o to chodziło? O bezpieczeństwo gitary? No przecież. Suyeon nigdy by mu nie zaszkodziła, zawsze była po jego stronie. W końcu o to chodziło w byciu rodzeństwem, prawda?
Prawda.
Gdy Suyeon zauważyła, że po jednej z tragedii w sierocińcu Cheoryeon coraz mniej grał, zaczęła się martwić. Wiedziała, że brat kochał muzykę i nie potrafił bez niej żyć, nawet jeśli ten próbował to zakrywać głupimi tekstami tak samo, jak ona chowała gitarę za iluzjami przed wszystkimi. Po przeprowadzce byli wreszcie wolni, ale z kolei pojawiła się praca, która również zabierała czas, a instrument czasami potrafił wisieć na ścianie tygodniami, zanim znowu został zdjęty, niekoniecznie przez tę samą dłoń.
Dlatego kiedy dotarł do niej wrzucony w sieć filmik, zobaczyła światło nadziei.
— Czemu wtedy uciekłeś? — zapytała.
Cheoryeon oparł się plecami o krzesło, uciekł wzrokiem gdzieś na bok. Wziął głęboki wdech; wypuszczając powietrze z płuc, wzruszył ramionami.
Ta odpowiedź jednak nie usatysfakcjonowała siostry. Tym bardziej że tak naprawdę nie musiała nawet pytać.
— Dalej sądzisz, że nie powinieneś powtarzać tego, co robiłeś w poprzednim życiu? — Odłożyła komórkę na biurko, po czym skrzyżowała ręce na piersi.
— Niby kiedy coś takiego powiedziałem? — burknął brat, krzywiąc się nieznacznie.
— Jak mieliśmy po dziewięć lat? — To brzmiało trochę bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. — W przeciwieństwie do ciebie mam naprawdę dobrą pamięć — dodała, gdy zobaczyła jego zaskoczone spojrzenie.
Usłyszawszy te słowa, Cheoryeon spuścił głowę. Również skrzyżował ręce na piersi, poruszył ustami w niemym przekleństwie.
Za mądrą miał siostrę.
— Kto taką głupią zasadę wymyślił? — kontynuowała Suyeon. — Komu mam przywalić, tobie czy Zaświatom?
— No, ale nie mogę rozgrzebywać tego, co powinno zostać w poprzednim wcieleniu, to nikomu nie wyjdzie na dobre...!
— Ale nikt ci nie każe rozgrzebywać poprzednich wcieleń!
Uniósł brew.
— Co masz na myśli?
Słysząc to, siostra westchnęła ciężko, podparła ręką czoło.
— Matko, jak ty żyłeś kiedyś beze mnie? — mruknęła. — Nie musisz robić drugiego sezonu z życia Benjamina Johnsona, ale pasje i talenty to coś, z czego nie powinniśmy nigdy rezygnować. Ktoś ci wyrzucił opowiadanie do kosza? Napisz nowe, lepsze, bo teraz wiesz, na co masz zwracać uwagę.
Tak, z dwójki rodzeństwa to zdecydowanie Suyeon była tą mądrzejszą.
Ciężko było stwierdzić, czy życie ją tak ukształtowało, czy może po prostu od zawsze miała do tego potencjał, ale w kwestii umysłu dojrzewała szybciej od swoich rówieśników. Widziała drugie dno w historiach i wypowiedziach, podczas gdy jej koleżanki kłóciły się o to, czyja lalka była najładniejsza. Nic więc dziwnego, że potrafiła powiedzieć słowa mające taką moc, że brat przypomniał sobie o rzeczach oraz wartościach, które lata temu zdołały się przed nim skryć.
Prawda, nie powinien wrzucać wszystkich swoich żyć do jednego gara i gotować z tego absolutny chaos, ale nie musiał aż tak ich oddzielać od siebie. Kto mu powiedział, że nie mógł się powtarzać? Zresztą, rysowanie jakoś pasowało, jakimś cudem nie widział w nim problemu (być może dlatego, że jego malarskie wcielenia były zbyt daleko od obecnego), a muzyka to nagle nie w porządku, hę? Suyeon miała rację – kto mu niby zabroni podążać podobnymi ścieżkami? Przecież granie dla ludzi nie wiązało się z ujawnieniem swojej tożsamości jako BenJohn. Mógł się pojawić, będąc kimś zupełnie innym.
Zerwał się z krzesła na równe nogi, akcją tą zaskoczył siostrę.
— Zacznę grać na ulicy, ale nie wydam się, oki? — zaproponował energicznie.
Sięgnął po komórkę siostry, odblokował ją za pomocą rozpoznawania twarzy (serio, powinni się tego pozbyć). Zaczął przyglądać się zapętlonemu nagraniu na Fotogramie.
— Patrz, na placu było mało światła, więc na filmikach nie widać mi zbytnio twarzy! — Pokazał jej ekran. — Ha, nawet heterochromii nie dało się uchwycić! Na następny raz założę maskę! I okulary! Będę jak ten sławny graficiarz, który nie pokazuje swojej twarzy! Tylko muzyk!
Suyeon zmierzyła go wzrokiem, cicho prychnęła.
— Tylko pamiętaj, praca priorytet, jasne? — Żartobliwie pogroziła mu palcem.
— Jasne!
— I jak stworzysz coś nowego, to mam być pierwszą osobą, która to usłyszy, zrozumiano?
— Tak jest! — Zasalutował.
Wtem zdał sobie z czegoś sprawę. Uniósł brwi.
— Chwila, a skąd niby taka pewność, że coś nowego stworzę?
Na te słowa siostra zaśmiała się, zakrywając dłonią usta.
— Proszę cię! Prawdziwy artysta zawsze będzie tworzył. I w niektórych przypadkach nawet śmierć mu nie przeszkodzi. — Mrugnęła do niego porozumiewawczo.
Fakt, tego wariata tak łatwo nie dało się pozbyć. Choćby umarł, to i tak powróci. Z inną twarzą, innym nazwiskiem, innym życiem. Ale powróci.
Kto by pomyślał, że wystarczyła rozmowa z siostrą, żeby jego nastawienie tak bardzo się zmieniło.
W sumie to jak miał być szczery, to uważał, że Cheoryeon Moon wyglądał lepiej od Benjamina Johnsona. A przynajmniej z twarzy. Delikatniejsze rysy dodawały mu uroku i niewinności (mylące niesamowicie, ale pierwsze wrażenie na plusie). Benjamin niby miał taką bardziej wyrazistą twarz, ale jednocześnie wyglądał na wiecznie zmęczonego i poważnego. Od niego do tego życia Cheoryeon jedynie zabrałby wzrost.
Okej, ale wracając...
Uhuhu, Suyeon wielka fanka?
Uśmiechnął się trochę podejrzanie.
— No wiesz — zaczął — w poprzednim życiu moim pierwszym słuchaczem był szczur.
— Szczur? — Zdziwiła się mocno tamta. — W ściekach grałeś? Wierzyłeś, że jak ktoś podniesie klapę toalety, to cię usłyszy?
— CO?! JAKICH ŚCIEKACH?! SUGERUJESZ, ŻE MOJA MUZYKA TO GÓWNO, KTÓRE NAJLEPIEJ SPUŚCIĆ W KIBLU?!
— Nie, ale jak widzę to twoje „cheemsowanie”, to mam ochotę ciebie spuścić w kiblu!
Kto by pomyślał, że tak szybko mogą przejść z rodzinnej miłości do kłótni małolatów...
— PAL TRAMPKI! — warknął Cheoryeon.
O tak, bardzo się kochali.



Grupka osób otaczała chłopaka, który urozmaicał im czas swoją muzyką. Ubrany w czarną, skórzaną kurtkę z grafiką na plecach, z białą maseczką ochronną i ciemnymi okularami nie przejmował się tym, że wiatr strącał grzywkę przed oczy; jedynie raz po raz ruchem głowy odgarniał ją na bok, za bardzo pochłonięty graniem. Choć nie miał przed sobą mikrofonu, jego głos był na tyle mocny, że prowizoryczna widownia bezbłędnie słyszała słowa.

Horyzont jest jeden, lecz nie znaczy to wcale,
Że gdy słońce za nim się skryje, nie powróci.
To prawda, wtedy następuje ciemność, ale
Światło rozjaśni znów świat, bo ten się obróci.

Rzeki wysychają, górom kruszą się rysy,
Lecz też tworzą się nowe rowy i wniesienia.
Tak samo jest z tobą, więc rzuć czasu kaprysy,
Po prostu żyj tak, jak chcesz, pochwyć swe marzenia!

Zaśpiewawszy ostatni raz refren, zakończył zgrabnie piosenkę. Obdarzony przez tłum brawami stanął prosto, zarzucił gitarę za plecy i wykonał głęboki ukłon.
— Dziękuję! — zawołał; mimo że twarz miał niemal całkowicie zakrytą, po samym głosie dało się określić, że był szczęśliwy.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak bardzo go cieszyła muzyka. Aż zastanawiał się, jak on tyle czasu wytrzymał, grając na dobrą sprawę jedynie sobie i rodzinie. Souel, Yen i Lea tak naprawdę mieli tylko dwa razy okazję usłyszeć jego grę; jak już, to wysłuchiwali jego szaleństwa w barach karaoke.
Tak, tęsknił za publicznością. Nawet jeśli składała się ona ledwie z grupki przechodniów, którzy mieli na tyle dużo czasu i gustu muzycznego, że postanowili przystanąć, żeby posłuchać. Nie potrzebował koncertowej chmary. Powrót do początków miał w sobie swoją własną magię.
Wyciągnął z kieszeni smartfona, sprawdził godzinę. Okej, powinien już się zbierać. Musiał wrócić do domu i zacząć przygotowywać Pokój Jasnowidza. Przewidział na dzisiaj przybycie klienta, z powodu którego powinien otworzyć biznes wcześniej (nie, nie chodziło o nic głębokiego, tylko o hajsik).
Zdjął gitarę, zaczął ją chować do futerału, co spotkało się z dość sporym smutkiem ze strony widowni.
— Już idziesz? — usłyszał.
Odwrócił głowę, spojrzał na stojącą z przodu tłumu dziewczynę.
— Wybaczcie — zwrócił się do wszystkich. — Życie muzyka to o dziwo też inne sprawy!
— Masz zadanie domowe na jutro? — palnął ktoś.
— Być może! — Pstrykając, ułożył palce dłoni w pistolet. — Jeśli chcecie więcej muzyki, idźcie na koncert Vox Metallici.
Zasunął do końca zamek futerału, sprawdził, czy niczego nie zamierzał zaraz zgubić.
— Przyjdziesz jeszcze grać? — spytała ta sama dziewczyna, co wcześniej.
— Oczywiście!
— A jak mamy cię zapamiętać?
Wyprostował się, spojrzał na nią. Uśmiechnął się; gdy zdał sobie sprawę, że nikt nie mógł tego zauważyć, zamiast tego cicho się zaśmiał. Stanął dumnie, wskazał kciukiem ręcznie malowaną grafikę na plecach swojej kurtki.
— Cherry Moon. To mój pseudonim!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz