14 listopada 2023

Od Dantego – Przemyślenia

Biuro Vi znajdowało się blisko centrum, bez problemu prowadziły do niego liczne ścieżki rowerowe, przyozdobione po bokach tracącymi liście dębami, biegnącymi przy uroczych kawiarenkach. Nazwę jednej, połączonej z antykwariatem, nawet sobie zapisał, by móc zapytać potem Bashara, czy chciałby się z nim do niej wybrać. W każdym razie dojechał przed czasem, a to znaczyło, że wilkołak przegrał zakład i to on dzisiaj stawiał jedzenie.
— Będę miał zawody za trzy miesiące — odezwał się, gdy już usiedli w knajpie w oczekiwaniu na swoje burgery. Było kameralnie, skromny lokal z rustykalnym wystrojem i dobrymi opiniami.
Vi zdjął płaszcz, brwi powędrowały w górę.
— Dawno już w żadnych nie startowałeś.
— Tak, trochę mi chyba tego brakowało. — Dante się uśmiechnął. Ekscytacja na powrócenie na większy ring, z sędziami, z tą całą oprawą, którą dostawały zawody, regularnie służyła mu za motywację do zostawania dodatkową godzinę w klubie. — Co innego trening, co innego walka na punkty. Za długo ograniczałem się do zwykłych sparingów. — Spostrzegł, że Virgil, zamiast podłapać jego entuzjazm, ucieszyć się jego szczęściem, ucieka gdzieś wzrokiem. — Co jest?
Grafik zerknął na niego, westchnął, pochylił się. Splótł dłonie na stoliku, kciuki zaczęło postukiwać o siebie.
— Bo… Jedna rzecz mnie zastanawia. Masz nowego trenera, tak? — Syren przytaknął, nie do końca rozumiejąc, gdzie Vi zmierzał. — A co ze Scalą?
Różowe okulary, pełne światła, błysków, dodające zadziorności, pogodności zrzeszającej mu ludzi, wydały się dziwnie ciemne, przygasłe w knajpie mieniącej się żółtymi światełkami.
— Co ma z nim być? — zapytał chłodno, siadając bokiem do wilkołaka.
— Gdy się pokłóciliśmy — z Vi znali się zbyt długi szmat czasu, żeby nagłe zmiany w nastroju syrena były jeszcze w stanie łatwo go zrazić — chodziłeś do niego normalnie na treningi, a potem, jak zaczęliśmy znów gadać, ty nagle jeżyłeś się na choćby wzmiankę jego imienia. — Dodał nieco ciszej: — Nigdy mi nie powiedziałeś, co się właściwie stało.
Kelner przyniósł ich zamówienie, wyczuł ciężką ciszę, która zapadła między mężczyznami. Skrępowany, popatrzył to na jednego, to na drugiego, pożyczył szybko smacznego i zniknął z powrotem za drzwiczkami kuchni.
— Poróżniliśmy się trochę — mruknął przez ściśnięte gardło. Nie sięgnął po jedzenie, pozostając odwróconym, z głową podpartą na zaciśniętej za mocno pięści.
— Ale Dante. — Wilkołak bezskutecznie wpatrywał się w twarz przyjaciela, szukał jakieś formy kontaktu, sposobu na przebicie się przez gwałtownie postawiony mur. — To było lata temu, a ty nadal się do niego nie odezwałeś. Inaczej byś mi powiedział.
Potrzebował chwili na opanowanie drżenia dolnej wargi.
— On do mnie też nie. — Głos należał do mężczyzny, słowa do chłopaka próbującego oczyścić swoje sumienie.
Vi prychnął, przyciągną w końcu uwagę syrena.
— Że wy nie jesteście rodziną, naprawdę. — Przyjaciel pokręcił głową, a Dante nie zdobył się na to, żeby powiedzieć mu, jak wiele razy pragnął, by jego nazwisko brzmiał zupełnie inaczej. — Nie myślałeś chociaż o tym, żeby go odwiedzić? Znaleźć w internecie, napisać przynajmniej głupiego maila?
Ze swymi przemyśleniami prawie zawsze dochodził do wniosku, że Scala nie chciał go oglądać, a zdanie, jakim pożegnał swego podopiecznego, utrzymywały się aż do teraz, skutecznie zniechęcając syrena do postawienia nogi ponownie w swoim dawnym klubie sportowym.
Prawie zawsze.
Na dnie serca, w miejscu, gdzie siedziały wspomnienia ze spędzonych razem chwil, wypowiedzi i rady, które ukształtowały z niego dorosłego człowieka oraz boksera, były powodem do uśmiechu, lecz niejednokrotnie również do żalu, poczucia, że idąc łatwiejszą drogą, bez konfrontacji z błędami przeszłości, traci coś ważnego. Możliwość wybaczenia sobie, przeproszenia Scali.
Dante spuścił wzrok. Podziękowania mu.
Palec w zamyśleniu zakreślił małe kółko na korkowej podkładce.
— Chciałem przejść się parę razy do mojego starego klubu — potwierdził w końcu, nie przejmując się stygnącym burgerem. — Zapytać o niego.
— To zrób to! Ile chcesz jeszcze czekać? — Wzdrygnął się, słysząc ożywiony ton Virgila, wyciągający go z jego własnej głowy.
Zwinął dłoń w pięść, postukał nią o stół. Napięcie w twarzy zelżało.
— Może pójdę.
— Nie może, tylko pójdź. Pogadaj z nim w końcu. Nie jesteście już tymi samymi ludźmi. I nie wiem, czy ktokolwiek z was jest jeszcze naprawdę zły, cokolwiek sobie powiedzieliście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz