18 listopada 2023

Od Maeve – Skrzydła [AU]

W królestwie nie działo się dobrze. Wiedzieli to nawet ci, którzy żyli skryci za bezpiecznymi murami zamku, choć z okien wysokich wież nie było widać dymów palonych wiosek. Opowieści o dziwnym zagrożeniu krążyły wśród służby, dam dworu i arystokracji, często traktowane jako odskocznia od codziennej nudy niż realne zagrożenie, co Maeve strasznie denerwowało. Oni tu siedzieli, otoczeni luksusami, bezpieczni wśród zamkowych murów, a tam, daleko, ktoś być może walczył o życie. Na przykład…
Na przykład Dante. 
Obiecał, że wróci, więc nie mógł złamać danego słowa. Nie powstrzymywało jej to jednak od tkwienia przy oknie, z którego rozciągał się widok na główny trakt. Wiedziała dobrze, że rozpozna lśniącego złotem rumaka Dantego, gdy ten tylko pojawi się na drodze. Z każdym kolejnym mijającym dniem wypatrywała go z coraz większym niepokojem. 
– Nie powinnaś być na próbie? – Miękki, choć niepokojący głos rozbrzmiał tuż za jej plecami. Wrzasnęła, o mało nie wypadając z okna i obejrzała się.
– Charlotte! – krzyknęła, chwytając się za mocno bijące serce – Zabijesz kogoś tym zakradaniem się, przysięgam!
Arachnesa wzruszyła jedynie ramionami i spojrzała ponad głową wróżki. Zmrużyła czarno-czerwone oczy. 
– Nie mogę patrzeć jak zamartwiasz się o tę puszkowaną szprotę. – Twarz szpieżki pozostała niewzruszona. – Taki już jego los, że miota się po kraju, szukając guza. Jednocześnie ma dość spory talent do wychodzenia z opresji, więc naprawdę, nie musisz się aż tak o niego martwić. Najwyraźniej coś go zatrzymało w drodze, ale wróci. 
– Pewnie masz rację – powiedziała Maeve cicho, bez większego przekonania.
– Oczywiście, że mam. Dante wyrwałby się gołymi rękami samemu Asmodeuszowi z zębisk, gdyby tylko książę Bashar skinął palcem. A teraz chodź. Jeśli jego książęca mość pojawi się na spektaklu, a ty zawalisz, bo tkwiłaś w tym oknie zamiast ćwiczyć, to nie chciałabym być w twojej skórze, gdy dorwie cię nadworny dramaturg. Taki dramat ci urządzi, że na długo zapamiętasz – Charlotte uśmiechnęła się nieznacznie, po czym dotknęła ramienia wróżki, wyprowadzając ją z komnaty. Miała rację i Maeve w głębi serca o tym wiedziała. Nie mogła spędzać całych dni, wypatrując Dantego. Gdy wróci, a wróci na pewno, szybko się o tym dowie. W tym czasie powinna przyłożyć się do pracy. Chciała, żeby Dante był z niej dumny, a to się nie wydarzy, jeśli nie da z siebie wszystkiego podczas spektaklu. 

Z gniewu, choroby lub głodu, to być może, mój książę, lecz z miłości — nigdy. Dowiedź mi raz, że więcej krwi straciłem z miłości, niż jej znalazłem w szklance wina, a pozwalam wykłuć sobie oczy piórem poety miłosnych sonetów i powiesić się na drzwiach zamtuza na znak ślepego Kupidyna. 
Maeve śledziła tekst wypisany na zwoju, co jakiś czas przyglądając się dwóm stojącym na scenie mężczyznom. Obaj ubrani w eleganckie kostiumy, jeden z nich ze skleconą na prędce z papieru koroną na głowie. Oświetlały ich przygotowane przez jednego z królewskich inżynierów specjalne lampiony. Magiczny ogień w ich wnętrzu potrafił zmieniać kolory, a specjalny mechanizm pozwalał na manipulowanie strumieniami światła, czym zajmowała się grupka gnomów. Było na swój sposób zdumiewające, że aktorów nie rozpraszało nieregularne walenie młotka w gwoździe, gdy ponurzy budowniczy z wielkim zaangażowaniem stawiali scenografię. 
– Maeve, zaraz przećwiczymy twoją rolę – zapowiedział Volo, nadworny dramaturg, stukając końcem pióra ramię wróżki. Dziewczyna skinęła głową i już wstała z krzesła, pośpiesznie sunąc wzrokiem po tekście, gdy drzwi od sali teatralnej otworzyły się gwałtownie. Wszyscy podskoczyli, a uderzenia młotków ucichły na chwilę. 
– Sir Dante powrócił! – wysapała stojąca w nich kobieta. Maeve nie potrzebowała nic więcej. Zwój upadł na podłogę, wróżka po prostu nad nim przeskoczyła, ruszając w stronę drzwi. Służąca odskoczyła w ostatniej chwili, unikając staranowania przez aktorkę, która już pędziła korytarzami na złamanie karku. Zwolniła kroku jedynie na chwilę, gdy przez okno dostrzegła na dziedzińcu paladyna w otoczeniu kilku obcych mężczyzn. Nie przykuli jednak jej uwagi na długo. Najważniejsze było to, że Dante wyglądał na całego i zdrowego. Popędziła dalej, chwilę później wypadając na schody dziedzińca. 
– Dante! – krzyknęła. Nie ryzykowała kolejnych stopni. Wzniosła się na skrzydłach, by chwilę później wylądować wprost w ramionach przyjaciela. Objęła go mocno za szyję z głośnym śmiechem. – Tak się bałam o ciebie. Spóźniłeś się! 
– Odpowiednie spóźnienie gwarantuje spektakularne wejście – odparł ze śmiechem. Uśmiech nie zszedł mu z twarzy, nawet gdy wróżka zrobiła obrażoną minę i pstryknęła go palcami w nos.
– To nie jest śmieszne, Dante. Naprawdę się martwiłam – burknęła, chociaż przecież tak naprawdę wcale nie była zła. Najważniejsze było to, że wrócił i nic mu się nie stało. Foch jednak mu się należał dla zasady. Choćby za to, że nie dał znaku życia przez tak długi czas. 
– O mnie nie musisz. Tą ręką łamię czerwone smoki na kolanie, a tej to boją się wszystkie dziewięć piekieł – powiedział z przekonaniem, na co Maeve przewróciła oczami.
– Z kim przyjechałeś? – zmieniła temat, wiedząc, że w poprzednim i tak nic nie ugra. Dante roześmiał się.
– Z bandą wyjących błaznów. Zapałkę to musiałem ratować przed wściekłymi wieśniakami, jak zaczął zawodzić. Serio, chcieli w niego rzucać już nie pomidorami, a nadpsutymi ziemniakami, żeby bardziej bolało. – Westchnął ciężko i pokręcił głową nad swoim ciężkim losem.
– Zapałkę? – Maeve zmarszczyła brwi. Dante najwyraźniej przyprowadził na dwór artystów, jednak… Zapałka? Dość nietypowy pseudonim jak dla barda. Dante błysnął zębami w uśmiechu.
– Przedstawię ci go później, to zrozumiesz. 

Okazja do zrozumienia nie nadeszła jednak ani tego dnia, ani następnego, choć ciekawość aktorki rosła bardziej niż mogłaby samą siebie o to podejrzewać. Ją pochłonęły kolejne próby – nagła ucieczka tuż przed tym, jak miała wygłosić swoją kwestię, nie uszła jej płazem, a Volo na przemian krzyczał na nich, to wygłaszał pełne bólu i cierpienia monologi do bogów, z jakimi to amatorami przyszło mu pracować i że wielkie dzieło jego życia zostanie zniweczone przez partaczy. Miesiąc Hanali Celanil był na swój sposób piękny, wypełniony ucztami, balami i sztuką wszelkiego rodzaju, jednak dla wielu artystów był jednocześnie drogą przez wszystkie możliwe piekielne kręgi. Zwłaszcza, gdy przewodził im ktoś taki, jak Volo. Gdy tylko nadworny dramaturg dowiedział się, że po najbliższym występie jego grupy ma mieć miejsce koncert niejakich Voxów, szybko doszedł do wniosku, że musi wycisnąć swoich aktorów do ostatniej kropli, żeby się nie okazało, że jakaś banda śpiących po stodołach wyjców jest od nich lepsza. Jednocześnie pracowali też nad największym dziełem Vola, który miał być zwieńczeniem miesiąca wypełnionego świętowaniem, jego prawdziwym opus magnum, które po prostu musiało się udać. Zmęczonej Maeve udało się wyrwać zaledwie kilka chwil, które spędziła z Dantem, żądając od niego dokładnego sprawozdania o tym, gdzie był, co robił, komu spuścił łomot i kogo uratował. Był to już właściwie stały punkt programu, ich mała tradycja, którą trzeba było świętować, gdy wracał do zamku. Nawet na to trudno było im wyrwać trochę więcej niż kilka chwil. 

Na szczęście aktorów, spektakl wyszedł idealnie. Nawet Volo nie mógł się przyczepić do żadnego z nich, co zdarzało się niezwykle rzadko. Gdy grupa wyszła na scenę, aby się ukłonić, on sam bił im brawo z ogromnym zaangażowaniem, co jakiś czas pociągając nosem i ocierając teatralnie łzę swoim aksamitnym beretem. Wszyscy uśmiechali się szeroko, a Maeve wypatrywała wśród widzów Dantego. Musiał być, w końcu obiecał jej, że przyjdzie i faktycznie, był. Stał w trzecim rzędzie, zapewniając głośny aplauz. Nie byłaby sobą, gdyby nie pomachała do niego ze sceny. W ciemności skrywającej widownię dostrzegła jednak jeszcze jedną twarz. A może raczej nie tyle zobaczyła, co wyczuła, że przygląda jej się ktoś jeszcze. Tuż obok Dantego stał wysoki mężczyzna, a jego płomieniste oczy były utkwione właśnie w  niej. Ciepła, miękka emocja, jak płynna czekolada, wybiła ją nieco z rytmu, a linia ukłonów została zaburzona. To musiał być ten cały Zapałka, o którym wcześniej wspominał jej paladyn. Cóż. Chyba zaczynała rozumieć, skąd wziął się ten, może i lekko prześmiewczy, ale jednocześnie dość trafny pseudonim. 

– Nie no, Zapałka. Normalnie to każdy kolejny trening pokazuje jakiś postęp, ale ty to zawsze musisz na odwrót. Co to za regres, weź, wstawaj, wstydu nie rób! – Krzyknął Dante, a jego głos poniósł się daleko, dochodząc do uszu wróżki zmierzającej w stronę ogrodu. Zatrzymała się na chwilę, spoglądając w stronę placu treningowego. Towarzysząca jej Sapphire zerknęła na nią. 
– O co chodzi? – zapytała, łapiąc przyjaciółkę pod rękę.
– Może… pójdziemy zobaczyć trening? – rzuciła Maeve, niby od niechcenia. To, że Dante krzyczał na swoich uczniów, nie było niczym dziwnym. Uwagę wróżki przyciągnął jednak uczeń, na którym się właśnie wyżywał z większym niż zazwyczaj zaangażowaniem. Sapphire uśmiechnęła się lekko 
– Mam odmówić pooglądania spoconych, umięśnionych mężczyzn, gdy okładają się mieczami? Nigdy – oznajmiła i pociągnęła wróżkę w kierunku szczęku metalu i darcia ryja paladyna. 
Zatrzymały się w cieniu rozłożystego drzewa, skąd doskonale było widać wysypany piaskiem plac. Maeve oparła się o pień, z lekkim współczuciem przyglądając się leżącemu na ziemi mężczyźnie, który wyraźnie z trudem łapał oddech. Dante stał nad nim, uśmiechając się kpiąco, na swój własny, specyficzny sposób motywując Zapałkę, by ten wstał i stanął na nowo do walki. Sapphire stojąca u jej boku zachichotała. 
– Biedny. Chyba nie do końca wiedział, na co się pisze – szepnęła do przyjaciółki. 
– Dante ma dość… surowe metody nauczania, ale skuteczne – odpowiedziała Maeve, chociaż i jej było szczerze żal barda, który właśnie wstawał z piasku, mocniej chwytając miecz. Czuła wyraźnie bijącą od niego frustrację i złość, zostawiające ostry posmak na języku. Wróżka nie znała się na walce mieczem, prawdopodobnie gdyby dostała cokolwiek większego od noża do listów, to zrobiłaby sobie krzywdę, jednak Dante czasem jej o tym opowiadał, a ona słuchała. Nerwy nigdy nie pomagały wojownikowi. Aby być skutecznym, musiał zachować zimną krew.
Sięgnęła więc ku bardowi ostrożnie i delikatnie. Odnalazła kłębiące się w nim emocje, wygaszając je delikatnie, jakby oswajała rozdrażnione zwierzę. W zamian za nie przekazała mu swój spokój. Szalony pożar został zastąpiony miękkim, stałym płomieniem na polanie ułożonym w kominku. 
Uśmiechnęła się lekko, widząc zaskoczenie, które mignęło na twarzy paladyna, gdy padł pierwszy cios. Ten, zupełnie jakby wyczuwając podstęp, spojrzał w jej kierunku i wtedy pomachała do niego. Jej spojrzenie po raz kolejny napotkało płomienny wzrok barda. Nie odwróciła wzroku, posyłając mężczyźnie miły uśmiech.
– Całkiem przystojni są ci bardzi – stwierdziła Saph, machając do patrzących na nie mężczyzn. Maeve przytaknęła cicho, pozwalając przyjaciółce się odciągnąć. Wróciły na ścieżkę wiodącą do ogrodu. Miały niewiele czasu na krótki spacer, zanim znowu zaczną się kolejne próby.

– W końcu ktoś zagra dla ciebie, zajebiście nie? Oczywiście, nie będzie tak dobry jak ty… chcesz kilka pomidorów na wszelki wypadek? – Dante wyszczerzył się, napotykając karcące spojrzenie wróżki, a później odsunął jej krzesło, by mogła zająć miejsce. Z zaciekawieniem zerkała w stronę sceny, czekając, aż w końcu artyści wyjdą, by zaprezentować swoje umiejętności. W sali szumiało jak w ulu od rozmów i śmiechów. Zaczepiana Maeve odpowiadała grzecznie na pytania, podobnie jak wszyscy wstała i dygnęła głęboko, by powitać księcia Bashara, gdy ten zaszczycił ich swoją obecnością i nawet nie obejrzała się na paladyna, by wiedzieć, że ten jest już u boku przyszłego władcy. Chwilowa cisza, która zapadła, na nowo została przerwana przez szum rozmów, aż w końcu światła przygasły, a zespół wyszedł na scenę. Maeve rozejrzała się z lekkim niepokojem, gdy przedłużające się milczenie wywołało szepty niezadowolenia, lecz w końcu muzycy zaczęli grać i… 
I to było naprawdę niezwykłe. Po opisach Dantego wróżka nie miała pojęcia, czego się spodziewać, jednak zdecydowanie nie tego. W tej jednej chwili, gdy wybrzmiały pierwsze słowa piosenki, sala i wypełniający ją tłum zniknęli. Choć była wrażliwa na sztukę, to jednak jeszcze nigdy wcześniej jej serce nie zabiło tak mocno, a zdradziecki rumieniec nie wpełzł na policzki podczas słuchania muzyki. Czy to jeszcze były jej emocje, czy też właśnie ktoś w tej niezwykłej chwili pokonywał ją jej własną bronią?
– Maeve, oddychaj – Wróżka drgnęła, szturchnięta dyskretnie przez Sapphire, która przyglądała jej się ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. – Czyżby pan bard zdobył twoje złote serduszko zaledwie jedną piosenką? – Zapytała teatralnie składając ręce. Maeve prychnęła cicho. 
– Daj spokój – mruknęła. Gdy jednak wybrzmiały oklaski, była pierwszą osobą, która wstała, by dać muzykom owacje na stojąco. Spojrzenie aktorki i barda na nowo się skrzyżowały. I tym razem również nie odwróciła wzroku. 

– Czy chcesz, pani, przejść się z przyjacielem?
– Byleś szedł powoli, grzecznie poglądał a milczał, pójdę chętnie, zwłaszcza żeby odejść.
– W moim towarzystwie?
– Mogę tak odpowiedzieć, gdy mi się spodoba.
– A kiedy ci się spodoba tak odpowiedzieć?
– Gdy mi się twarz twoja spodoba; bo uchowaj Boże, aby lutnia podobna była do pokrowca!
– Maska jest moja dachem Filemona, I pod tym dachem wielki Jowisz gości.
– Mów cicho, jeśli mówisz o miłości.
Było to zaledwie jedno tchnienie, kilka uderzeń serca, gdy wybrzmiewały ostatnie słowa, a Maeve przelotnie spojrzała nie na swojego towarzysza na scenie, a na siedzącego w pierwszym rzędzie barda. Wyszło to swobodnie, całkowicie naturalnie, tak, że nikt oprócz osoby, której dedykowane było to spojrzenie, nie był w stanie rozpoznać, że było ono celowe i kompletnie niezwiązane z rozgrywającym się przedstawieniem, wielkim dziełem Volo, który za kulisami przestępował z nogi na nogę, mamrocząc pod nosem wypowiadane przez aktorów kwestie. Ciepłe światła lampionów oświetlały scenę, która do złudzenia przypominała przyozdobione świątecznie podwórze, na którym odbywał się maskowy bal. Maeve uniosła wzrok ku towarzyszącemu jej aktorowi i podała mu dłoń, by przejść się z nim, póki oboje nie skryli się za ciężką kotarą, ustępując miejsca kolejnej scenie. Maeve wyjrzała zza kotary na tyle, by nie było jej widać, W mroku spowijającym widownię, nie mogła dostrzec znajomych twarzy, a powietrze było aż gęste od emocji wywołanej przez spektakl: radość, wzruszenie i rozbawienie okazywane okazjonalnymi wybuchami śmiechu. Chociaż była pewna, że z widowni nie było jej widać, to i tak miała wrażenie, że dostrzega obróconą w jej kierunku twarz. Cofnęła się o krok. W końcu byli profesjonalistami. 

Bal wieńczący miesiąc sztuki był jednym z ulubionych wydarzeń odbywających się na dworze, chociaż tym razem miał nieco cierpki posmak – trudno było pozbyć się lekkich wyrzutów sumienia. Czy w tych okolicznościach organizowanie tak hucznej imprezy było na miejscu? Pocieszającą myślą było jednak to, że nawet w tak mrocznych czasach potrzebna była chwila wytchnienia. Te kilka godzin, które pozwolą oddać się beztrosce i odpocząć od tego, co czyhało w ciemnościach. Świętowanie odbywało się nie tylko na zamku, ale również na ulicach miasta i w pobliskich wsiach – kilka razy uprosiła Dantego, żeby zabrał ją na świętowanie właśnie tam. Chciała się przekonać, że wiejska zabawa może być równie dobra, jeśli nie lepsza, od tego, co przygotowywane było w zamkowej sali balowej i przylegających do  niej ogrodach, chociaż nadworny dekorator wnętrz i służba naprawdę przechodzili samych siebie, jeśli chodzi o wystrój. Ciemność nocy została rozproszona przez setki lampionów imitujących gwiazdy i świetliki, a ich światła odbijały się w wypolerowanej na wysoki połysk posadzce. Fontanna szemrała cicho, wypuszczając kaskady krystalicznie czystej wody pachnącej różami, a na samym środku sali stał wysoki posąg Hanali Celanil – patronki artystów, sztuki, miłości i romansu. Szczupła, marmurowa dłoń wyciągnięta w stronę wejścia, zapraszała do oddania się zabawie. Do ucztowania, tańca, do zapomnienia o wszystkich troskach. Powietrze wypełniał zapach kwiatów, ciasta i orzechów w miodzie, a damy i dżentelmeni, coraz liczniej wypełniający salę, trzymali w dłoniach kieliszki z młodym winem, omawiając kostiumy dopiero co przybyłych. 
– Przestań się rzucać, jakby cię pchły oblazły – szepnął Dante, krytycznie patrząc na idącego u jego boku Ignisa, nerwowo pociągającego za rękaw czarnego surduta. Czarno-złota maska uwydatniała płonące oczy genashiego, choć czy to było tylko jej zasługa, czy także tlącej się w nim irytacji, trudno było powiedzieć. Czarna koszula połyskiwała delikatnie, imitując smoczą łuskę. Balwierz okiełznał włosy mężczyzny, przewiązał je czarną aksamitką, co w połączeniu z dopasowanymi spodniami i wysokimi, skórzanymi butami nadawało mu wyjątkowo szlacheckiego wyglądu. Prezentował się naprawdę dobrze, chociaż Dante, aby to przyznać, uznał, że tego wieczora nie będzie nazywał go Zapałką, a Brykietem.
– Ten surdut to jakiś koszmar – mruknął Ignis, nie mogąc odnaleźć się w sztywnym odzieniu. Zerknął kątem oka na Dantego. Dla kogoś, kto większość dnia był zapuszkowaną makrelą, taki strój pewnie był definicją wygody. Syren wyglądał tak, jakby czuł się, nomen omen, ryba w wodzie. Przyciągał spojrzenia w swoim krwistoczerwonym dublecie, misternie wyszywanym złotą nicią, spod rękawów którego wyłaniały się delikatne koronki śnieżnobiałej koszuli. Spod maski w czerwono-złotą szachownicę wyglądały wesołe, pomalowane złotą farbką oczy. Krwistoczerwone usta rozciągnięte były w radosnym uśmiechu. 
– Nie jęcz, Brykiet. Wyglądamy wszyscy jak milion sztuk platyny – zawołał Dante, rozglądając się z zaciekawieniem po sali, kiwając głową witającym się z nim szlachcicom. – A chyba warto, co? Cóż to za blask strzelił od fontanny… – rzucił złośliwie, lekkim ruchem głowy wskazując Ignisowi odpowiedni kierunek. 
Skrzydła wróżki pomalowane były w misternie ułożone, pawie pióra. Ciemnoniebieska suknia mieniła się zielenią w ciepłym blasku lampionów. Maska wyklejona niebieskimi, zielonymi i białymi piórkami skrywała twarz dziewczyny. W rudych, upiętych włosach migotały niebieskie i zielone kamienie podtrzymujące fryzurę. Trzymany w dłoni wachlarz z pawich piór chłodził przyjemnie, gdy w sali robiło się zbyt duszno.
– Dante jak zwykle nie zawodzi – powiedziała Sapphire, niemal do razu dostrzegając paladyna. Uśmiechnęła się lekko. – Zobacz, jakiego groźnego smoka ze sobą przyprowadził. – Roześmiała się. Maeve spojrzała w stronę wejścia i skryła uśmiech za wachlarzem. Skinęła lekko głową w przywitaniu, widząc, że Dante patrzy w jej stronę. Widziała też, jak paladyn szepcze coś do barda. Maeve mogłaby przysiąc, że ta część jego twarzy, której nie skrywała maska, pobladła gwałtownie, a do niej samej dotarło cierpkie uczucie nagłej paniki. Widziała jeszcze, jak Ignis zaprzecza czemuś gwałtownie, a Dante potrząsa nim delikatnie, nim Sapph odwróciła jej uwagę, ciągnąc za dłoń na drugi koniec sali. Paladyn i bard zniknęli jej z oczu. 
Wino lało się strumieniami, a muzycy niestrudzenie grali do tańca, niemal do czerwoności rozgrzewając instrumenty w skocznych melodiach, które być może na co dzień nie pasowały do arystokracji, ale nie dziś. Barwne pary wirowały na parkiecie, a napitki sprawiały, że niektóre z nich były wtulone w siebie bardziej niż wymagały tego figury. Maeve rozejrzała się w poszukiwaniu Dantego – spodziewała się go zobaczyć w towarzystwie księcia Bashara, jednak nim udało jej się namierzyć tę dwójkę, dostrzegła Ignisa idącego w jej stronę. Paladyn stał kawałek dalej, wpatrując się intensywnie w plecy barda, jakby szykował się do tego, by zagrodzić mu drogę ucieczki.
Z każdym krokiem zbliżającym muzyka w jej stronę, czuła otaczającą go gęsta mgłę mdłej niepewności. Niemal była w stanie wyczuć mocny łomot jego serca, zwłaszcza, gdy stanął tuż przed nią. 
– Czy… czy… - zaczął, chyba niezbyt pewny, jakich słów powinien użyć. W jego ognistych oczach malowała się jawna panika.
– Z przyjemnością – odpowiedziała z uśmiechem nim zdążył skończyć zdanie. Nie miała serca katować go dłużej, więc po prostu ujęła go pod rękę i pociągnęła w stronę roztańczonych par, by mogli stać się jedną z nich. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz