19 listopada 2023

Od Bashara - Woda

Pustynia zawsze jawiła mu się jako ciche i spokojne miejsce, tchnące tym pierwotnym, nietkniętym ręką śmiertelnika pięknem. Miała w sobie tę surową prostotę, bo przecież jak okiem sięgnąć wokół niego ciągnął się tylko niezmierzony piasek, lśniący złotem i czerwienią w słońcu, a jedynym, co urozmaicało krajobraz, był kształt muskanych ledwie wyczuwalnym wiatrem wydm. Niebo stanowiło jednolity, gładki błękit, zaś stojące w zenicie słońce zalewało świat swym bezlitosnym żarem. Morderczy gorąc nie robił na nim wielkiego wrażenia. Z natury bezcielesny, nie potrzebował do przeżycia wody ani pożywienia, zaś okrucieństwo pierwotnej przyrody, tak zabójcze dla tych słabych i żałosnych śmiertelników, nie czyniło mu żadnej krzywdy. Był istotą pustyni, zrodzoną pośród bezkresu piasków, żywiącą się tak, jak większość grasujących tu drapieżników – nieostrożnością i słabością tego, co miało pecha tu pobłądzić.
Demon rozwinął swe olbrzymie skrzydła, machnął leniwie, wzniósł się ponad falujące wydmy. Piaski wzburzyły się, uniosły się gniewną, turbulentną chmurą, nim niespiesznie opadły, nieruchomiejąc gdzieś w dolinie.
Tymczasem zaś stwór pomknął przez przestworza, sycąc oczy przesuwającymi się gdzieś w dole zwałami złota i czerwieni, umykającymi niczym drogocenna, lejąca się tkanina. Skrzydła niosły go pewnie, daleko, pozwalały błyskawicznie pokonać odległości, które wielbłądzim karawanom zajmowały długie dni. I gdy tak mknął przez przestworza, pozwalając myślom błądzić, jego wzrok natrafił na taką właśnie karawanę, podążającą w stronę horyzontu.
Demon zmrużył ślepia, wpatrzył się w wąski sznur idących zwierząt. Na swych grzbietach niosły zawiniętych w jasne materiały beduinów, kołyszących się w rytm powolnych kroków. Lecz wśród tych dzieci pustyni, demon dostrzegł jedną postać, której sylwetka nie pasowała do pozostałych – mimo palącego gorąca, mężczyzna miał na sobie barwny strój, właściwy raczej poruszaniu się po mieście, gdzie według prawa każdy musiał poratować potrzebującego kubkiem wody. Jednak tu, na pustyni, gdzie każda kropla była po stokroć cenniejsza, niż złoto, nikt przy zdrowych zmysłach nie przejmował się wyglądem, myśląc tylko o tym, jak ochronić się przed zabójczymi promieniami i gorącem.
Szlachcic, dumny i pyszny, lekceważący potęgę przyrody — zamruczał do siebie, zniżając lot, by przypatrzeć się karawanie. Pustynia nigdy mu się nie nudziła, lecz pod wpływem chwilowego kaprysu demon doszedł do wniosku, że zrobił się trochę głodny. I mógłby się nieco pobawić.
Zrównał się z podróżującymi, szukając wzrokiem wyrazu oczu, spojrzeń rzucanych przez beduinów. Ledwie obłok porwanego nagle piasku, ledwie cień i chłodny powiew były śladem tego, że ludzie nie są tutaj sami. Jeden z wielbłądów rzucił nagle łbem, zaryczał, zgubił krok. Beduin ściągnął wodze, na twarzy odmalował się niepokój, lecz choć mężczyzna potoczył wokół podszytym niepewnością spojrzeniem, jego oczy nie miały szansy dojrzeć niematerialnego. Zwichrowany piasek przyciągnął jednak uwagę. Zwykły wiatr nie zostawiał w wydmach wirujących śladów.
— Co tam się dzieje? — zawołał gniewnie wystrojony szlachcic, widząc, że przód karawany staje.
— Powinniśmy zmienić drogę, panie — odparł mu przewodnik.
Jakby to wam cokolwiek dało — Demon zaśmiał się w duchu, przepływając nieco bliżej.
— Zmienić drogę? Teraz? W środku pustyni? — Oburzył się szlachcic. — Przyznaj, po prostu się zgubiłeś!
— Panie, Mehrab zna te tereny najlepiej z nas wszystkich. Na pewno…
— Zamilcz! — Szlachcic odsłonił twarz, spojrzał na drugiego beduina. — Płacę wam za to, żebyście poprowadzili mnie do celu. Nie będę nadkładał drogi, tylko dlatego, że nie potraficie trafić do oazy!
— Panie, tu nie chodzi o drogę… — próbował go mitygować kolejny z beduinów, tym razem starszy, poważniejszy.
Uśmiech demona poszerzył się, skrzydła rozwinęły mocniej, rzucając niewidzialny, niematerialny cień na karawanę, podsycając w sercach śmiertelników negatywne emocje. Kolejny wielbłąd spłoszył się, zaryczał, wyczuwając chłodny powiew, który, mimo porażającego gorąca pustyni, wcale nie przynosił ukojenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz