W domenie bóstwa burzy czas płynął trochę inaczej, chociaż pory roku dalej regularnie się zmieniały, drzewa systematycznie rosły w górę, a noc następowała po dniu. Różnica polegała na tym, że nikt tutaj nie liczył, ile ma lat czy ile minęło dokładnie chwil od danego wydarzenia. Wszystko zdawało się zatrzymane w swoim dziwacznym, prawie niezmiennym i nieruchomym porządku.
W związku z tym, Song An nawet nie wiedział, kiedy pojawił się na szczycie góry. Nie czuł też żadnego obowiązku liczenia czasu, jaki tutaj spędził. Mógł to być już rok, dziesięć, a może nawet i sto długich lat. To nie miało najmniejszego znaczenia. Najważniejsza dla boskiego sługi była chwila aktualna - to, co przeżywa teraz, w tym właśnie momencie.
Jeśli chodzi o przeszłość, Song An traktował ją z pewną rezerwą, skoro nie liczył nawet upływu lat. Dni, które już minęły, określał jedynie w kategoriach: „przyjemne”, „zwykłe” (o tych najczęściej zapominał) i te, których wolałby nie pamiętać. Do ostatniej doby należały wszelkiego rodzaju chwile, kiedy zrobił coś głupiego lub te momenty, gdy Song An pozostawał sam na szczycie góry. Mistrzowi zdarzało się opuszczać ucznia na jakiś czas. Tłumaczył to boskimi sprawami. Wtedy jego uczeń zostawał na Gromie w jedynie swoim własnym towarzystwie. Nie lubił tego.
W końcu - szczyt góry, chociaż był jego domem, ograniczał się do wąskiej przestrzeni, którą Song An zdążył już doskonale poznać z każdej strony. Wszystko, co mijał każdego dnia nie różniło się niczym. Boski sługa zdążył już przywyknąć do monotonności swojego życia, jednak czasem, kiedy właśnie zostawał sam, nawiedzały go rożnego rodzaju przemyślenia.
Przede wszystkim Song An zdawał sobie sprawę z tego, że świat to nie tylko wyłącznie znany mu dobrze szczyt góry. Z opowieści mistrza, dowiadywał się, że poza Gromem są ziemie i oceany tak ogromne, że nie da się ich pojąć spojrzeniem. Boski sługa pewnego dnia pragnął to wszystko poznać i zobaczyć na własne oczy. Problem jednak leżał w tym, że nie miał takiej możliwości.
Czasami się wahał i chciał zapytać swojego mistrza o pozwolenie na podróż. Szybko jednak porzucał podobny pomysł. Tłumaczył sobie, że jest potrzebny tutaj. W końcu - gdyby Yunru Lei nie liczył na jego pomoc, dlaczego Song An dalej by istniał? Boski sługa ostatnimi czasy zdobył zaufanie swojego nauczyciela i podczas jego nieobecności zastępował go w wielu zajęciach. Zajmował się nawet drobniejszymi modlitwami! Dla Song Ana był to ogromny zaszczyt, czuł, że jego mistrz go potrzebuje.
Myśli o podróży często więc zostawały spychane na drugi plan. Song An odkładał swoje marzenie, ponieważ wiedział, gdzie jest jego miejsce. A było ono u boku mistrza.
Czasem jednak, te ciche przemyślenia wracały, a z każdym kolejnym rokiem przybierały na sile…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz