Tego dnia próby trwały wyjątkowo do późna. Nic dziwnego, skoro reżyserka uznała, że ona sobie wiele rzeczy w związku ze scenariuszem przemyślała i teraz te przemyślenia zdobiły każdy egzemplarz scenariusza, jaki tylko wpadł w ręce tej szalonej kobiety. Plamy atramentu, przekreślenia, chaotyczne dopiski sprawiły, że w całą pracę z ostatniego miesiąca trzeba było zacząć od początku, a premiera zbliżała się wielkimi krokami. Miała wrażenie, że próg teatru przekroczyła nie dziś rano, a tydzień temu i od tego czasu nieustannie pracowali, aż w końcu ten tyran w postaci niskiej, starszej pani o surowym wyrazie twarzy, zlitował się i puścił ich do domu.
Słońce już dawno schowało się za horyzontem. Latarnie zamigotały krótko, by w końcu rozbłysnąć jasnym światłem i rozświetlić ulice. Mimo że był wieczór, to jednak wciąż było nieznośnie ciepło, dobitnie wszystkim uświadamiając, że było to najcieplejsze lato ostatnich lat. Maeve nie marzyła o niczym więcej, jak tylko o tym, by wrócić w końcu do domu, wziąć długą, pachnącą kąpiel, napić się zielonej herbaty i pomodlić do wszystkich możliwych bóstw, aby reżyserka nie miała więcej przemyśleń, bo Ezra nie wytrzyma tego nerwowo. W głowie huczało jej od nieaktualnych i poprawionych kwestii swojej bohaterki, której dialogi, ze względu na zmiany, były wyjątkowo bezsensowne. Potrzebowała się wyciszyć, odpocząć choć trochę, dlatego sapnęła z niezadowoleniem, gdy na przystanku okazało się, że do najbliższego autobusu ma jeszcze niemal pół godziny.
– No cudownie… – mruknęła do siebie. Nie miała ochoty stać tu jak kołek i czekać, więc postanowiła przejść się trochę, choćby tylko do następnego przystanku. Ruszyła więc, po drodze łącząc słuchawki z telefonem. Już miała włożyć małe urządzenie do ucha, kiedy z wąskiej uliczki po prawej wyczuła rozdrażnienie. Instynktownie zerknęła w tamtą stronę.
– Czy ty wiesz, kurwa, z kim zadzierasz? – Wysoki, łysy mężczyzna zagradzał komuś drogę. Czterech jego kumpli stało tuż przy nim, a spojrzenia wszystkich utkwione były w kimś, do kogo zwracał się łysy.
– Z kimś, kto nie potrzebuje grzebienia, ale na pewno przydałoby mu się mydło? – usłyszała odpowiedź, a jej oczy otworzyły się szerzej na brzmienie tego pewnego siebie, złośliwego głosu.
Ostrożnie, aby nie zostać zauważoną, zakradła się w stronę zaułka. Skryta za rogiem, niemal przyklejona do ściany, w końcu go wypatrzyła. Tak, to był Dante. Ten sam Dante, który dwa dni wcześniej wykańczał jej kostium, wbijając szpilki w różową poduszeczkę zamocowaną na nadgarstku. Stał tak, że na jego twarz padał cień, jednak tę złocistą czuprynę rozpoznałaby wszędzie.
Lubiła krawca, choć do tej pory nie mieli okazji porozmawiać dłużej o czymkolwiek innym niż krój strojów i ewentualnych poprawkach, kilka razy wymienić się uprzejmościami i zażegnać jednemu kryzysowi. Syren zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto nie poradziłby sobie w uczciwym pojedynku, jednak pięciu na jednego to zdecydowanie nie był uczciwy pojedynek. Co ciekawe, z jego strony wyczuwała jedynie rozbawienie i pragnienie spuszczenia im łomotu. Oni za to kipieli coraz większym gniewem, prowokowani przez pewnego siebie krawca. Był szalony, czy też aż tak pewny swoich umiejętności?
Nie chciała się o tym przekonywać. Być może syren sobie poradzi, a może nie? Wciąż pamiętała, jak stanął w jej obronie, gdy wściekły Aidan na nią naskoczył po jednym z ataków zaników pamięci, który nadszedł w najmniej oczekiwanej chwili. To on właśnie wtedy odprowadził ją na bok, pomógł się uspokoić i towarzyszył jej, póki wszystko nie wróciło do normy. Od tamtej sytuacji ich znajomość z braku czasu wróciła do rozmów o kostiumach i wymieniania się uprzejmościami, ale nie zapomniała mu tego. Nadal była mu za to bardzo wdzięczna. Nie chciała, by spotkało go cokolwiek złego. Bójka w ciemnej uliczce nie brzmiała zbyt… poetycko.
Znów spojrzała na łysego, który zbliżył się o krok do syrena, jakby chcąc zastraszyć go swoją sylwetką, pusząc się dodatkowo. I wtedy drgnął, zaklął głośno i obrócił się gwałtownie.
– Który to zrobił?! – warknął na swoich towarzyszy. Maeve zasłoniła usta dłonią, by stłumić parsknięcie śmiechem. Miny oskarżonych musiały być cudowne. Żałowała, że nie może ich zobaczyć.
– Ale… ale co, szefie? – zapytał najodważniejszy.
– Który skurwiel mnie kopnął! – Ryknął łysy, łypiąc na każdego ze swoich kolegów po kolei. Stojący po prawej, szczuplejszy i młodszy mężczyzna z zielonym irokezem podskoczył nagle i chwycił się za ucho.
– Co?! Kto tu jest?! – wydarł się, rozglądając z przerażoną miną. Tym razem wszyscy spojrzeli na niego. – Tu… tu straszy! – wrzasnął spanikowany. – Coś szeptało mi do ucha!
– Weź, nie pierdol! – Głos szefa stał się nieco wyższy, mimo wielkich wysiłków, by zabrzmieć groźnie.
– No jak to? Nie wiedzieliście? W tej uliczce straszy duch chłopaka, którego napadli tacy jak wy. Mści się na wszystkich, którzy mają kiepskie fryzury i są na bakier z higieną – zakpił Dante, jednak napastnicy nie zwracali już na niego większej uwagi. Potrącanie, chłodne powiewy wiatru, cichy, niepokojący szept były ponad ich siły.
– Spierdalamy stąd! – Zakomenderował łysy i nie musiał tego dwa razy powtarzać. Wybiegli z uliczki, o mało się nawzajem nie tratując. Nie zauważyli nawet stojącej w cieniu drobnej wróżki. Maeve wyszła z ukrycia, kiedy tylko odbiegli. Uśmiechnęła się do Dantego. Światło latarni odbiło się w różowych okularach, gdy poprawił je na nosie, a później założył ramiona na piersi.
– Nie wiem czemu, ale tak coś czułem, że to twoja sprawka – powiedział, patrząc na wróżkę znad okularów. Maeve wzruszyła lekko ramionami.
– Usłyszałam twój głos i nie mogłam nie spróbować chociaż pomóc. – Podeszła bliżej, chowając w końcu słuchawki do kieszonki torby. Nie zdradziła rozbawienia, kiedy syren prychnął z pogardą.
– Doskonale dałbym sobie radę. Nie z takimi sobie już radziłem.
– Wiem. To nie tobie chciałam pomóc, tylko im. Połamane szczęki chyba strasznie długo się goją. Nie ich wina, że byli na tyle głupi, że nie wiedzieli, z kim zadarli. – Uśmiechnęła się promiennie do syrena. Dante zamrugał, otworzył usta i zamknął je, a później znów otworzył.
– No przecież! – rzucił, odzyskując rezon. Maeve roześmiała się.
– Poza tym, są milsze sposoby na spędzenie wieczoru niż obijanie gęb jakimś frajerom. Może pójdziemy na lody? Niedaleko otworzyli nową lodziarnię, trzeba zweryfikować, czy jest tak dobra, jak mówią – zaproponowała, palcem wskazując kierunek.
– Na lody zawsze – odpowiedział Dante, wywołując na twarzy wróżki jeszcze szerszy uśmiech.
– To co. Idziemy? – zapytała. Wspólnie opuścili ciemną uliczkę, wychodząc znów na główną ulicę. Pragnienie kąpieli i spokojnego wieczoru odeszło w zapomnienie, choć Maeve, tak dobrze bawiąc się z Dantem, nie mogła jeszcze przewidzieć, że to spotkanie będzie początkiem pięknej przyjaźni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz