Przyśpieszył kroku, aby ominąć grupę irytujących osób. Szli przed nim wyjątkowo powoli, zatrzymywali się nagle, kręcili po chodniku. Nikolai nie miał na to czasu. Głowa Nikolaia bolała po wczorajszym wieczorze. Pragnął utonąć w panującej ciszy swojego sklepiku. Na swoje szczęście, nie musiał już daleko iść. Sklep z różnościami znajdował się tuż za rogiem.
Wewnątrz budynku wraz z pierwszymi krokami postawionymi w nim owiała go mocna woń kadzideł i ziół. Nikolai odkaszlnął pod wpływem ich duszącego zapachu. W jego aktualnym stanie ta duchota wyjątkowo mu przeszkadzała.
Ściągając z siebie płaszcz, zmarszczył brwi. W głowie mu szumiało. Żałował, że wczoraj tak późno wrócił do domu. Trafiło mu się jednak zbyt wielu chętnych na tarot klientów, a on nie potrafił odmówić tak szybkiemu zarobkowi (i darmowemu piwu). Ale teraz cierpiał. Kokos już dawno zajął swoje miejsce na przeznaczonym specjalnie dla niego stojaku. Znajdował się on zaraz przy ladzie, w miejscu idealnym do obserwowania nadchodzących gości. Kruk, bowiem, uwielbiał witać klientów i, ku niezadowoleniu Nikolaia, rozmawiać z nimi w pierwszej kolejności, jednocześnie gadając największe głupoty, jakie kiedykolwiek dane było im słyszeć.
Nikolai zrzucił z siebie płaszcz i powiesił go na wieszak. Podszedł do drzwi, gdzie przekręcił tabliczkę z „Zamknięte” na „Otwarte”, a następnie ruszył w kierunku lady. Przechodząc obok Kokosa, pogłaskał go, mierzwiąc mu pióra. Niezadowolony z tego ptak zakrakał głośno, niemal od razu zabierając się za ponowne układanie ich.
Czarodziej odsunął się od zwierzaka, zbliżając się do swojego blatu roboczego. Ściągnął z niego poplamiony farbą fartuch i narzucił go na siebie. Chwilę później zawisnął nad stołem, zastanawiając się, czym powinien się dzisiaj zająć. Pomasował obolałe od wczorajszej nocy skronie, próbując coś sensownego wymyślić.
Machnął dłonią, wprawiając w ruch czajnik i poplamiony kubek. Paczka kawy również zawisła w powietrzu. Po chwili przechyliła się, aby wysypać część swojej zawartości prosto do lewitującego obok naczynia. Chwilę później dodana została tam gorąca woda. Nikolai potrzebował kofeiny. Pilnie.
Kubek z gorącą kawą sekundę później przyleciał prosto do jego dłoni. Czarodziej pokręcił się jeszcze przez chwilę na drewnianym stołku. Odchylił się do tyłu z głośnym westchnieniem. Nie wiedział, w co włożyć ręce, by nie przemęczyć się zbyt specjalnie.
Ostatecznie wyciągnął z pobliskiej szuflady kamień. Najzwyklejszy na świecie kamień, który znalazł na chodniku kilka dni temu podczas powrotu do domu. Nikolai uznał, że nie mógł go tak po prostu zostawić, stąd wrzucił go do kieszeni i zabrał ze sobą. Wiedział, że na pewno kiedyś się przyda.
Farby leżały na ziemi, ukryte przed wzrokiem przychodzących do sklepiku klientów. Teraz czarodziej podniósł je i ustawił na blacie wraz z innymi przyborami niezbędnymi do robótek kreatywnych. Zabrał się za pracę. Nie miał specjalnie pomysłu, co powinien zrobić na kamyku. Postanowił więc zwyczajnie pomalować go na niebiesko. Chwycił pędzel w rękę.
— No to do roboty — mruknął sam do siebie. Włożył pędzel do słoika z brudną od farb wodą. Służył mu on już od dłuższego czasu. Wierny przyjaciel każdej przygody z malowaniem.
Kamień był wielkości zaciśniętej pięści. Przemalowanie go na niebiesko nie trwało więc długo. Przynajmniej w teorii nie powinno tyle trwać. Troszkę wolniejszy dzisiaj Nikolai miał jednak z tym mały problem. Kilka razy zdarzyło mu się przypadkowo zamoczyć pędzel w kubku z kawą zamiast w słoiku. Czarodziej potrzebował kofeiny wyjątkowo mocno, więc zepsuty farbą smak gorącego napoju przestał mu ostatecznie przeszkadzać.
Kamień został pomalowany na niebiesko, tak samo, jak blat stołu i palce Nikolaia. I trochę twarz. I końcówki włosów też.
Czarodziej nie był jednak zadowolony z efektu. Kamyk dalej wyglądał za mało magicznie. Na swoje szczęście, Nikolai miał na to swój sposób. Odsunął pobliską szufladę i wyciągnął z niej brokat. Cały ogromny pojemnik z brokatem — materiału, którego w tym sklepiku nigdy nie mogło zabraknąć.
Wystarczyło posypać cokolwiek owym lśniącym pyłem, a przedmiot dostawał całkowicie nowe życie. Nikolai wiedział, że dzięki temu łatwiej wmówić klientom magiczne właściwości sprzedawanych przez siebie „artefaktów”.
Wrzucił mokry jeszcze od farby kamień do słoika z brokatem. Potrząsnął nim kilkukrotnie. Wyciągnął go z niemałym trudem, ale chwilę później produkt był całkowicie gotowy do sprzedaży.
Nikolai przyglądał się kamykowi przez kilka sekund mętnym wzrokiem. Zastanawiał się, pod jaką nazwą mógłby go sprzedać. „Mistyczny odłamek wiecznej skały przynoszący szczęście właścicielowi” albo „Legendarny kamień sprowadzany prosto z Pantalazji ułatwiający oswojenie upartego pupila”. Z drugiej strony mógł opchnąć go jako „Niezwykły kryształ leczący uporczywą grzybicę”. Technicznie ten kamień potrafił być wszystkim, czego jego klient właśnie potrzebował. Dlatego też Nikolai uznał, że ostateczne znaczenie nada mu dopiero w odpowiedniej chwili.
Wtedy też, całkiem niespodziewanie, zawieszony nad drzwiami dzwoneczek został wprawiony w ruch. Charakterystyczny dźwięk rozbudził czarodzieja bardziej niż kawa, którą właśnie popijał.
— Witam w „Magicznych różnościach!” — zawołał do przybywających gości. Jednocześnie sięgnął po swój fartuch i wytarł o niego pomazane farbą oraz brokatem palce. Chwilę później zdjął go i rzucił w kąt sklepiku. Do wnętrza lokalu weszła dwójka młodych chłopaków. Jeden z nich był bardzo wysoki. Nikolai musiał zadzierać głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Drugi klient znacznie bardziej odpowiadał mu wzrostem. Byli prawie na równi.
— Czy mogę w czymś pomóc? — Czarodziej zaoferował swoją pomoc.
— Zobaczyłem przez szybę dużo kolorowych rzeczy i bardzo chciałem zobaczyć je z bliska! — zdradził niższy chłopak. Miał naprawdę długie, jasne włosy, a jego oczy lśniły z podekscytowania.
— Tylko się rozglądamy — dodał drugi klient znacznie spokojniejszym głosem.
— W porządku, w razie czego, wołajcie!
Nikolai stanął za ladą, o którą się oparł się ramionami. Sięgnął po zimną już kawę, ale dalej popijał ją z niemałą przyjemnością. Zerkał na swoich klientów.
Długowłosy kręcił się po całym pomieszczeniu, a jego towarzysz ledwo za nim nadążał. Tłumaczył mu działanie niektórych przedmiotów, a czasem powstrzymywał przed dotykaniem przypadkowych rzeczy. Nikolai właściwie był mu za to całkiem wdzięczny.
Po krótkiej chwili, największą uwagę niższego chłopaka przyciągnął Kokos. Klient stanął naprzeciwko ptaka i szeroko otworzył oczy.
— Czy on też jest na sprzedaż? — zapytał wskazując palcem na kruka.
— Nie, ale za drobną opłatą przepowie ci przyszłość — powiedziałem szybko, wyczuwając szansę na zarobek.
Chłopak zaczął przeszukiwać kieszenie. Zerknął też na przyjaciela, którym cichym westchnieniem również sięgnął do swoich spodni. Chwilę później na wyciągniętej dłoni długowłosy chłopak wyciągnął kilka srebrnych monet, kasztana, gumę do żucia, agrafkę i kawałek karteczki. Spoglądałem na te dary trochę niechętnie.
— Tylko tyle mamy — powiedział ze smutkiem niższy z młodych klientów.
Przewróciłem oczami. Zwykle nie szedłem na żadne ustępstwa, ale błagalny wzrok niskiego chłopaka sprawił, że nie potrafiłem mu odmówić.
— Te gumy będą okej — powiedziałem i wziąłem wspomnianą zapłatę. Następnie zwróciłem się do Kokosa: — Rób swoje.
Ptak otworzył dziób, wziął głęboki oddech, a następnie wyrzucił z siebie cały potok słów:
— Nasz świat jest płaski i utrzymuje go ogromny żółw. Społeczeństwem rządzą ludzie-jaszczurki. Ptaki, oprócz mnie, to latające maszyny, które nagrywają każdy nasz ruch. Tak naprawdę żyjemy w wykreowanym uniwersum i rządzą nami pisarze o wątpliwej poczytalności. Księżyc jest hologramem, który wyświetlany jest na niebie każdej nocy.
Nikolai skoczył w kierunku swojego zwierzaka i zasłonił mu dziób ręką. Zaśmiał się trochę nerwowo.
— Czasem gada głupoty, nie bierzcie sobie nic z tego do serca — zapewnił, z trudem starając się rozwiać niezręczność sytuacji. Klienci opuścili sklep. Czarodziej słyszał tylko, jak niższy chłopak szepcze do swojego przyjaciela:
— George, myślisz, że ten ptak mówił prawdę?
— Nie myśl o tym zbyt dużo, Song An.
Nikolai został sam z krukiem. Zerknął na Kokosa i zmierzył go wzrokiem.
— Moje gratulacje, raczej już tutaj nie wrócą.
— Ale masz gumy — powiedział wyraźnie zadowolony z siebie ptak.
— Przynajmniej tyle — odparł czarodziej, a następnie wzruszył ramionami. — No cóż, stało się, czas wracać do pracy. Prawdziwe pieniądze same się nie zarobią.
Przeciągnął się, sięgnął po leżący na ziemi fartuch, założył go i wyciągnął kolejny kamień do pomalowania. Przyglądał mu się chwilę w konsternacji, zmarszczył brwi i przypomniał sobie o bólu głowy.
— Ale najpierw kolejna kawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz