TW: śmierć
Pustynia miała to do siebie, że uwielbiała brać, nie dając nic w zamian. Najchętniej by tak brała, brała, aż po każdym rebeliancie, bo każdym strefowym budynku i zwierzęciu nie zostałoby nic. Nawet pył. Z chęcią pożarłaby wszystkich, którzy postawili stopę na piachu, razem z kośćmi, ubraniami i bibelotami. Jednym kęsem. Dlatego rebelianci zbudowali Skrzynkę. By pamiętać.
Postawili ją w środku czwartej Strefy, za kamiennym wzgórzem i szeroką diuną, tak, żeby nie była widoczna z żadnej okolicznej drogi. Jeszcze przed Analogowymi Wojnami – kiedy pistolety pluły prawdziwym metalem, a nie wiązkami laserowej energii, przed wybuchem bomby i wypaleniem połowy Kalifornii przez śmiercionośne promieniowanie – sprzęty tego typu miały pomagać w komunikacji pomiędzy oddalonymi od siebie punktami. Przynajmniej takie legendy snuł Doktor na falach radiowych, mieszając prawdę z bajką, ostre gitary z zakodowanym metaforami i kryptonimami informującymi o kolejnych patrolach BL/ind.
Bujdy na resorach, tak przynajmniej mówił Turnia, pierwszy do narzekania na Doktorka, ostatni do przyznania się, że potajemnie był o jego posadę po prostu zazdrosny. Krwisty Sen, najmłodsza w piaskownicy (chociaż – mimo tego, że Skowyt dawno przestał liczyć miesiące, a co dopiero lata – wyglądała na nieco starszą od całej bandy DZIKICH PSÓW), jedyna przyklaskiwała na krzywe komentarze Turni. Jednak nawet on, wiecznie wszystkim niezadowolony malkontent i przegrzany rezoner, nie uskarżał się na Feniksową Wiedźmę. Albo miał wystarczająco oleju we łbie, żeby nie robić tego na głos. Cholera wie, na kogo pluł w swoich skołtunionych myślach. Za to Sen nadal nie była pewna, co do istoty Wiedźmy i systemów, którymi rządziły się Strefy. Ale każdy rebeliant z głową na karku dobrze wiedział, że na pustyni nie ma gorszej rzeczy, niż przeciwstawienie się Wiedźmie. Dlatego, pośród diun i kamieni, postawili Skrzynkę. I do tej Skrzynki jechały właśnie DZIKIE PSY.
Pickup ogarnięty był grobową ciszą, jakby każdy głośniejszy oddech miał zakłócić pustynne duchy i wywołać jakąś katastrofę. Jaką mogło być, na przykład, pojawienie się patrolu. Nawet wyłączyli radio, które z reguły towarzyszyło ich eskapadom. Na szczęście wydawało się, że Wiedźma miała ich tym razem w opiece, bo podróż przebiegała zadziwiająco spokojnie. Może wiedziała, jaki jest ich cel?
Krwisty Sen ruszyła się w siedzeniu, pokręciła głową, wreszcie odchrząknęła, przerywając tę martwą ciszę.
– Naprawdę nie możemy go pochować normalnie? Patrole zostawiają po sobie worki, możemy go schować w taki. Możemy go zostawić przy jednym z tuneli w pierwszej strefie, a tam zabiorą go do miasta i pochowają normalnie. Jak być powinno. Na cmentarzu.
Jonowe Echo zacisnęła palce na kierownicy, spojrzała się po pozostałych członkach grupy. To nie był pierwszy raz, kiedy Sen próbowała podważyć strefowe zasady, ale była to pierwsza śmierć, której doświadczyła jako pustynny szczeniak. Pierwsza po ucieczce z Battery City. Wciąż był z niej świeżutki, miejski szczurek. Nadal nie rozumiała. Echo pokręciła głową, zostawiając gest jako jedyną odpowiedź.
Powietrze zawsze robiło się cięższe, kiedy ktoś opuszczał pustynię.
Znaleźli go przy Route Guano. Przeczołgał się kilka metrów od asfaltu, w krzaki. Cholera wie jak, bo Drakuloidy odstrzeliły mu nogę praktycznie w całości. Na drodze pozostał jedynie krwawy ślad, ciągnący się wzdłuż czarnej drogi, po czym nagle skręcający w bok, znikający w szumie piasku. PSY ledwo co zobaczyły smugę i zatrzymały auto.
Pierwszy z pickupa wytarzał się Skowyt, czołgając się wzdłuż plamy, aż udało mu się wedrzeć pod uschnięte konary pobliskich gęsto złożonych roślin. I wyciągnąć z nich biedaka. Dzieciak ledwo dyszał, nawet nie wydał z siebie żadnego dźwięku protestu, kiedy DZIKIE PSY wyciągnęły jego ciało na otwarte słońce. Dopiero wtedy, pośród obcej załogi, złapał za poły kurtki Skowytu, zacisnął zbielałe palce na skórze.
– Błagam. Zabierzcie mnie do Skrzynki. Nie chcę niczego więcej. Nie mam nikogo. Zabrali całą moją grupę. Nie pozwólcie im mnie zabrać.
Skowyt kiwnął głową, a Echo zajęła się sprawdzaniem ran szczeniaka. Jej zmęczone spojrzenie mówiło jedno – nie ma co ratować. Dzieciak też musiał to wiedzieć, bo jego ciało wstrząsnęło drgawkami, a z ust wydało się żałosne skomlenie, przerwane jedynie krwawym kaszlem. Starcie z patrolem, klaśnięcie, musiało być potężne, skoro z całej grupy przeżył tylko jeden. I to ledwo. Jak na zawołanie, szczeniak przyciągnął Skowyt do swojej twarzy jeszcze bliżej, szepnął mu w ucho. I nagle jego dłonie rozluźniły swój chwyt na kurtce rebelianta. Ręce opadły, spojrzenie zranionego dzieciaka zszarzało, stało się odległe. Echo uderzyła w rozgrzany asfalt pięścią.
– Kurwa mać.
Największym problemem, jeśli chodzi o śmierć w Strefach, była pamięć. Taka przez duże ‘P’, oznaczająca jedyną zachowaną po rebeliantach pozostałość. Pamięć. Nie każdy, który duszę wyzionął na pustyni, był jej wart. Jednak mimo pomniejszych sporów między grupami rebeliantów, mimo nieufności nowym miejskim szczurom, co dopiero postawili stopy na piachu, panował między strefowcami pewien rozejm. Nie ważne, jak bardzo się ze sobą gryźli, nie można było zapomnieć o swoich pustynnych braciach i siostrach. Nie można było pozwolić, by Pamięć po nich zaginęła. Nie można było pozwolić BL/ind jej zbezczeszczać.
Odpowiedni pochówek w Strefach wymagał pewnego poświęcenia. Jeżeli bliscy zmarłego chcieli, by jego Cień był nadal z nimi, nawet po śmierci, musieli ruszyć właśnie do Skrzynki. Tam winni zostawić odpowiedni podarek dla Feniksowej Wiedźmy – pół-bóstwa z legend, pół-zamajaczonej zapomnianą historią prawdziwej postaci. Z reguły wystarczyło kilka świeczek, rzewny list, czy zużyte baterie do blasterów (Wiedźma nie oczekiwała żywności, dobrze wiedziała, jak o nią trudno na pustyni). Potem należało wsunąć do Skrzynki maskę rebelianta, a jeżeli takiej nie posiadał, inne dobytki najbliższe jego sercu. Często można było znaleźć wepchnięte niezdarnie w wąski suw Skrzynki kurtki – nazywane przez rebeliantów kolorami, bo w taki sposób rozpoznawali odpowiednie grupy – czy też buty, kabury na blastery albo motocyklowe kaski. To dzięki tych rzeczach Feniksowa Wiedźma potrafiła odnaleźć zagubioną duszę, złapać ją za rękę i pomóc wstać z kolan. Przeprowadzić na drugą stronę, czymkolwiek by ona była.
Ciało należało przetrzymać do zmierzchu, i gdy tylko pustynie spowiła ciemność, spalić na suchy proch. Żadna cząstka rebelianta nie powinna pozostać na świecie materialnym, w obawie, że kolejny patrol Drakuloidów znajdzie ciało, przeciągnie je do Battery City i tam, przeciwnie do praw natury, obudzi martwego ponownie. Tym razem bez duszy, by dołączyło do grona ich patroli, policjantów bez krztyny ludzkości w sobie.
Jeżeli chciało się zachować pamięć po poległym rebeliancie i jego dokonaniach, nie ważne jak drobnych – jego Cień – i nie skazić tej jego pamięci, należało odprawić poprawny pochówek.
Dotarli do Skrzynki późno po zachodzie, więc zajęli się ciałem jako pierwszym. Turnia, Burza i Kurz zostali przy ognisku, pilnując, żeby tylko nie straciło na sile. Skowyt razem z Echem (i Snem, która, nieco niepewnie, zgodziła się na branie udziału w rytuale) przenieśli dobytek szczeniaka pod Skrzynkę. Jonowe Echo rozpaliła pozostawione przez poprzedników, na wpół wypalone świeczki. Sen wyciągnęła skostniałymi od chłodu pustynnej nocy palcami stary, kolorowy magazyn i garść śrubek zza pazuchy. Bo skrzyżowaniu spojrzeń z niezadowolonym Skowytem oddała również jedną z baterii, na wpół naładowaną. Rozłożyli podarki wokół świec i ususzonych kwiatów.
Dobytek szczeniaka, którego imię Skowyt usłyszał jedynie rwanym szeptem, składał się tylko z kilku rzeczy. Nie wspomniał nawet, czy jego załoga miała gdziekolwiek bazę, ale każdy szanujący się rebeliant wiedział dobrze, że na każdy wypad w Strefy należy wziąć ze sobą chociaż jedną ważną dla duszy rzecz. Dla niego była to maska (prosta, zlepiona kilkukrotnie izolacyjną taśmą plastikowa opaska na oczy, przemalowana na wściekle neonową zieleń), kolory (dżinsowe, z oderwanymi ramionami i przyciętym dołem, na tyle nabazgraną prześmiewczą karykaturą symbolu BL/ind, tą samą, którą Skowyt sam dumnie nosił na piersi, oczywiście przekreśloną i zamazaną graffiti), oraz bransoletka modlitewna. Kurtka zadziwiająco łatwo weszła do Skrzynki, tak samo sznurek, którego paciorki Skowyt przejechał palcami, zatrzymując się przy kolorowym frędzlu. Biżuteria musiała być ręcznie robiona. Przed wrzuceniem maski zawahał się, odwrócił w stronę Snu. Rebeliantka stała z ramionami przy uszach, założonymi rękami na piersi i niepewnym spojrzeniem.
– Chodź. Pomożesz.
Sen podeszła nieśmiało do Skrzynki. Musnęła graffiti dłonią, jednak szybko ją odsunęła, jak oparzona. Echo dołączyła do pary, sama położyła dłoń na chłodnym metalu. Przeciągnęła palcem wzdłuż wzorzystego słowa Miłość, wymalowanego krwawą czerwienią.
– Nie bój się. Skrzynka jest dla nas, a my dla Skrzynki.
Sen zagryzła wargę, ale oparła rękę o jedną ze ścian. Ułożyła dłoń tam, gdzie ktoś zostawił odbicie w farbie. Przez półotwarte usta wypuściła powietrze, a z nim szept, kiedy czytała wszystkie słowa zaklęte w Skrzynkę. Żegnaj, Kocham Cię, Wybaczam Ci. Wszystkie słowa, których rebelianci nie zdążyli powiedzieć swoim ukochanym, zanim ich opuścili. Przeprosiny, prośby, błagania, wyznania. Tęsknię. Będziesz Okej, Powodzenia. Dobranoc.
Skowyt poniósł klapkę łagodnym ruchem, wsunął maskę do Skrzynki.
– Niech Feniksowa Wiedźma odnajdzie twoją duszę, Rzep. Twój Cień będzie żyć razem z nami. Z pustynią.
– Pamiętamy – odpowiedziała ledwo słyszalnie Echo, a Sen, wciąż nieco zdezorientowana, jej zawtórowała. Świece jakby zabłysnęły mocniej w półmroku, wiatr szepnął na chłodzie słodką kołysankę, a ledwo widoczne przez zanieczyszczenie gwiazdy niby zabłysnęły mocniej. Wydawałoby się, że Feniksowa Wiedźma wysłała sygnał, że dostała wiadomość. Że Rzep nie ma się o co martwić.
Ognisko powoli kończyło się tlić. Turnia, Burza i Kurz wrócili już do pickupa i przysnęli, okryci kilkoma warstwami koców. Jeden z nich nadal trzymał zapach zatęchłej krwi i powoli rozkładającego się ciała. Ale na pustyni nie można było być wybrednym. Zanim Sen wgramoliła się na tylne siedzenie, rzuciła ostatnie spojrzenie Skowytowi.
– Chyba rozumiem. Dziękuję.
Skowyt kiwnął głową. Rzucił ostatnie spojrzenie na Skrzynkę. Wśród ciemności nocy wyglądała jak latarnia. Jak święte miejsce, nawołujące do każdego. Do każdej zagubionej duszy, do każdego rebelianta i pustynnego szczeniaka. Skrzynka nie wymagała. Prosiła tylko o jedno. O pamięć. W końcu po to została zbudowana. Skowyt więc zmrużył oczy, przywołał po raz ostatni obraz Rzepa. Jego zlepione potem i krwią włosy, ciemny denim kolorów, przypaloną od laserów skórę. Niebieskie tęczówki. Piegi na nosie i zieleń maski. Pamiętam.
nagłówek z singla the only hope for me is you. meowdla tych, co dotrwali do końca <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz