15 listopada 2024

Od Nikandros – Przemiana

TW: krew, implikowany kanibalizm, samobójstwo.
Imprezy w bursie były najlepsze, bo dzielono je rocznikami, a to oznaczało, że żadne z rodzeństwa Nikandros nie miało jak jej zniszczyć zabawy. W sumie teraz to i tak nie miało znaczenia, bo i tak wszyscy zdążyli szkołę ukończyć i została tylko ona. Ten fakt również dawał jej przewagę nad rówieśnikami. Słynna Lohengrin, dzięki której mogą nachlać i nawciągać się czego tylko chcą do woli, bo nawet ochroniarze bali się pisnąć pół słówka. Czego Lohengrinówna zapragnęła, to dostawała. Dlatego imprezy pod jej patronatem były, łagodnie mówiąc, zajebiste. Przynajmniej dla okolicznych dzieciaków, których rodzice nie zdawali sobie sprawy, na co ich dziatwa wydaje kieszonkowe. Nikandros nie szczędziła kontaktów, bo nawet jeżeli na imprezach nie bawiła się najlepiej, wśród ledwo trzymających się na nogach nastolatków, to przynajmniej mogła swoimi występkami deptać po odciskach rodziców. Wszystko smakowało lepiej zakropione nutą zemsty.
Nikt nie imprezował na taką skalę jak dzieciaki bogatych rodziców. Dodanie do tego szkoły z internatem robiło z każdego weekendu niebezpieczny koktajl. Jednak ta impreza była inna. Inna niż wszystkie. I zmieniła tor życia całego rodu Lohengrinów.

Był początek lata – dni powoli stawały się coraz dłuższe, a słońce miło prażyło przywiędłą od chłodnej wiosny roślinność wokół akademika. Ciemno robiło się dopiero przed dwunastą w nocy, przez co patrole ochroniarzy były częstsze, bo przynajmniej nie musieli targać ze sobą latarek. To trochę komplikowało sprawę młodzieńczych imprez, ale jako że koniec roku akademickiego zbliżał się wielkimi krokami, wielu pracowników szkoły przymrużało oko na wybryki swoich podopiecznych. Szczególnie tych starszych. W końcu nie było bardziej frustrującego wieku niż ta prawie-dorosłość szesnasto- i siedemnastolatków.
Na imprezę wybrali piątek trzynastego. Ze względu na długość dnia, miała się odbyć po północy. W dodatku w lesie otaczającym akademik, żeby świętować rychłą wolność uczniów. Jeden z bliższych znajomych Nikandros – Alistair, dzielący ścianę z jej pokojem – obiecał, że przyniesie przerażającą niespodziankę, w sam raz na pechową datę. W pewnym sensie to zrobił.
– Wywołamy dzisiaj demona – oznajmił, klejąc sylaby, bo był po kilku piwach i koktajlu najróżniejszych substancji. Nikandros optowała w obserwowanie tracących powoli poczytalność rówieśników z winem w dłoni, pijąc je z gwinta spokojnymi i powolnymi łykami.
Alistair wyciągnął spod pachy obitą ciemną skórą księgę, grubą na pół przedramienia, i podał ją gospodyni imprezy. Nikandros przewertowała tom, przeciągając palcem po nazwach zaklęć, ich celach, zasadach. Skrypt był pisany ręcznie, drżącą kursywą, ledwo czytelny. Ciekawe. Książka nie opowiadała otwarcie o wywoływaniu demonów, ale metodyka opisanych zaklęć definitywnie podchodziła pod mroczniejszą odmianę magii. Niektóre ze składników nie były uregulowane prawnie w żadnym odłamku, a wyniki innych podchodziły wręcz pod nielegalne. Wzmocnienie zdolności magicznych mignęło między odwzajemnieniem miłości a zatruciem i Lohengrinówna dyskretnie zagięła jedną ze stron. Co jak co, ale gotowa była spróbować wszystkiego. Z czystej ciekawości. I tak nie mogło być gorzej, jeśli chodzi o jej magię.
– To, co – bełkotnął Alistair, wpatrzony w Nikandros jak w obraz. Bo tak było: co panna sobie zażyczyła, to się działo. Trzymała wszystkich na smyczy, jak być powinno. Przynajmniej na terenie szkoły. Szkoda, że w domu było inaczej – wy…wywołujemy demona? Robimy zaklęcia?
Nikandros uśmiechnęła się pod nosem.
– Czemu nie?

Znaleźli polanę z dobrym widokiem na niebo. Nów ledwo co dawał jakiekolwiek światło, jedynie skupiska gwiazd migotały na tle atramentowego sklepienia. W takim oddaleniu od jakiegokolwiek miasta można było dostrzec każdą konstelację. Nikandros zauważyła oba Wozy. Koziorożec mienił się swym trójkątem tuż obok Wodnika. Brak księżyca wręcz prosił się o jakiś mroczny rytuał.
Zaklęcie wymagało kręgu wyrytego w ziemi (sól była składnikiem opcjonalnym, na szczęście, bo ktoś zdążył wysypać całą solniczkę na podłogę, próbując wziąć shota tequili z czyjejś szyi), kilku osób (od trzech do dziesięciu), i, co skrzywiło twarze połowę chętnych do udziału nastolatków, wypicia ludzkiej krwi.
– Fuj, ble, jeszcze jakiegoś tężca dostaniemy, czy coś – jedna z dziewcząt, która jakimś cudem nie zamarzała na śmierć w swojej miniówce, wydała z siebie dźwięk, jakby miała zaraz dostać torsji.
– Tak się nie dostaje tężca, geniuszu – fuknęła inna, z dłońmi wciśniętymi w miękką ziemię, bo razem z Niką i Alistairem próbowali jak najwierniej odwzorować skomplikowany krąg i jego symbole z księgi – Ali, skąd ty w ogóle wytrzasnąłeś tę książkę?
Alistair wzruszył ramionami.
– Znalazłem na zapleczu biblioteki. W kartonie na makulaturę.
– Pewnie nie chcieli, żebyśmy ją znaleźli. Ani przeczytali. Tym bardziej coś wywołali – rzucił jeszcze inny głos, jakiś chłopak w wielkich okularach.
– Dobra – Nikandros wytarła dłonie o spódnicę i klasnęła, zwracając na siebie uwagę grupki – kto chce brać udział, zapraszam. Kto cykor, grzecznie proszę wypierdalać.
– Ale ja nie chcę pić jakiejś obrzydliwej krwi… – bąknęła miniówa. Jej koleżanka trzepnęła ją w ramię butelką alkoholu.
– Mamy czerwone wino. Będziemy pić wino. Okej?
Nikandros wzruszyła ramionami.
– Co tam chcecie. Cykory.
– Ej no, Nika – Alistair zaśmiał się nerwowo. Chyba nieco wytrzeźwiał, bo nagle stał się jakiś taki blady. Albo po prostu zbliżał się do tego stadium alkoholizacji, że zaraz miał zwrócić całą zawartość żołądka. Oby nie na świeżutko ukończony krąg, bo całkiem nieźle im wyszedł. Wbił swoje czarne, wielkie jak guziki oczy w Nikandros – nie będziesz pić krwi, co nie?
Lohengrinówna jeszcze raz wzruszyła ramionami. Wyciągnęła z kieszeni scyzoryk (dzięki Bogom za mądrych projektantów szkolnych mundurków, że pomyśleli o kieszeniach w spódnicach) i machnęła nim w powietrzu. Krótkie ostrze błysnęło w świetle gwiazd. Ktoś zachłysnął się powietrzem, kiedy Nika nacisnęła nożykiem na opuszek jednego ze swoich palców. Skóra poddała się ostrzu i po chwili na glebę spadła kropla krwi.
– Okej. Psycholka – ktoś bąknął pod nosem, pewnie miniówka, ale jej opinię Nikandros miała szczerze w dupie. Taka okazja zdarzyła się raz na życie, a ona miała ją tracić dlatego, że jakaś pyskata laska myślała, że jest od niej lepsza?
– Wy sobie pijcie wino. Jak wolicie. Teraz ustawmy się tak, jak kazała księga. Kto recytuje?
Alistair wziął książkę w ręce i stanął na jednym z symboli, wielkim X. Nikandros postawiła stopy w kręgu przeciętym obrysem oka. Pozostałe osoby – miniówka, jej przyjaciółka i okularnik na kwadracie, trójkącie i strzale. Alistair, jedyny, który uczył się starej mowy, począł recytować zaklęcie w mozolnym tempie. Adrenalina buzowała w głowie Nikandros, szumiała jej w uszach, na tyle, że nie potrafiła rozpoznać jednego słowa od drugiego. Ale to nic nie znaczyło, bo w odpowiednim miejscu Alistair zawiesił głos, i, ze wciąż rozwartymi jak w półsłowiu ustami, kiwnął na Nikandros. Ona wzięła oddech i wsunęła skaleczony palec między usta. Reszta kręgu przysunęła kieliszki do warg. Nikandros zassała krew, słodką i metaliczną, przestała dopiero, jak poczuła jej smak spływający wzdłuż jej gardła. Alistair powrócił do recytacji. Skończył zaklęcie zatrzaśnięciem księgi i rzuceniem jej w sam środek kręgu. Wszyscy wstrzymali oddech.
Nic się nie wydarzyło. Nieba się nie rozstąpiły, ziemia się nie rozwarła, nikt nie zniknął z kręgu, jak i nikt się w nim nie zmaterializował. Wielkie, tłuste nic.
– Co za gówno – mruknął okularnik, kopnął najbliższy jego nodze kamień, i zniknął z polany.
– Oczywiście, że nie zadziałało – parsknęła przyjaciółka miniówki, a ta jej przytaknęła – ta książka pewnie w ogóle nie jest prawdziwa. Pewnie jej tytuł to coś w stylu Najlepsze psikusy. Tylko ktoś przykleił jej inną okładkę, żeby zrobić z nas debili. Chodź, spadamy stąd.
Nikandros nadal stała w kręgu, nieruchoma jak posąg. No tak, jak mogła się łudzić, że głupi rytuał z zakurzonej księgi mógł zadziałać. Głupie zabobony. Głupia ona, że chociaż na sekundę im uwierzyła. Alistair podszedł do niej, położył jej dłoń na ramieniu i uścisnął.
– Chodź. Wróćmy do ludzi.

Resztę imprezy Nikandros spędziła oparta o jedno z drzew, popijając łyk za łykiem wina. Planowała uchlać się za wsze czasy, żeby tylko zapomnieć o chwili słabości. O tej sekundzie, w której straciła kontrolę i uwierzyła, że jakiś głupi rytuał może zmienić jej życie. Nieważne, jak bardzo chciała nacisnąć na odcisk rodzicom, ewidentnie gdzieś w tyle głowy miała idiotyczną nadzieję, że kiedyś będzie dla nich wystarczająca. Że się czymś wykaże, czymś, dzięki czemu zyska w ich oczach jakąkolwiek wartość.
Ktoś obił się o jej przytulne, oddalone od tłumu miejsce biodrem, łokciem, burzą tlenionych włosów. Miniówka, z rozkojarzonym wzrokiem. I brakiem przeprosin.
– O, to ty – uśmiechnęła się głupio. Nikandros kiwnęła głową, schowała usta za butelką wina. Nie miała ochoty kłócić się z ledwo trzymającą się na nogach osobą. Była lepsza niż to. Niż to wszystko. Miała standardy – Dobrze, że myśmy przynajmniej w… wino wypili, co nie? Strata cz… czasu, ten rytuał.
Ta cała impreza to była strata czasu. Ale tego Nikandros nie przyznała na głos. Miniówka czknęła.
– Ale nieźle się ustawiłaś.
– Słucham?
Miniówka zmrużyła oczy oskarżająco.
– Nie każdy facet zrob-… zrobiłby dla ciebie rytuał. W sensie… masz Aliego na kolanach przed sobą. Gościu by zrobił wszystko dla c… ciebie.
Nikandros znalazła wzrokiem Alistaira. Rozmawiał z kimś po drugiej stronie ogniska, ale jakimś cudem złapał z nią kontakt wzrokowy. Jakby co jakiś czas, bez przerwy zerkał w jej stronę. Huh. Ciekawe.
Miniówka zniknęła nagle z pola widzenia Nikandros, ale pojawił się w nim Alistair. Jej świat zaczął się powoli kręcić. Alkohol musiał zacząć działać. Szkoda, że tak późno. Poczuła ucisk głodu w żołądku. Alistair odchrząknął, przeczesał włosy palcami.
– Słuchaj, Nikandros… może byśmy pogadali…?
– Jasne – Nika miała wrażenie, jakby jej język urósł trzy razy. Jakby straciła umiejętność wyartykułowania się poprawnie. Czy alkohol zawsze działał tak nagle? Alistair złapał ją za rękę, poderwał na równe nogi.
– Tylko nie tutaj, okej? Z dala od… wścibskich oczu.
I zaciągnął ją gdzieś w głąb lasu, z dala od ogniska i tłumu uczniów. I tam film Nikandros się urwał.

Obudziła się z niemym krzykiem na ustach. Zwykła to robić, kiedy sen urywał się w połowie koszmaru. Ale tym razem nie pamiętała żadnej z nocnych mar. Co więcej, nie pamiętała nocy w ogóle. Otworzyła oczy, sklejone ropą. Przetarła twarz palcami.
Nadal była w lesie. Dokładniej, na polanie. Wszystko było zalane poranną rosą i mgłą – słońce nadal nie wstało, ale las pokrywała szara poświata zapowiadająca rychły wschód. Leżała na ziemi. Po bliższej analizie zauważyła, że leży w kręgu. Tym samym, który wyryli w mokrej glebie poprzedniego wieczora. Tylko tym razem wydrążone w ziemi kształty nie były suche. Były wypełnione krwią.
Nikandros poderwała się na równe nogi. Wtedy zauważyła, że cała pokryta jest lepką cieczą. Od stóp do głów. To nie ropa skleiła jej oczy, to krew i mięso. Żyły, ścięgna i chrząstki, obgryzione kości z wyssanym szpikiem, wszystko leżało porozrzucane wokół kręgu, jak makabryczny obraz niezdarnego ekspresjonisty. Nikandros spojrzała na swoje dłonie. Pod paznokciami miała glebę, krew i wszystko inne, co możliwe. Jakby kopała w ziemi. Jakby kopała w ciele. Przełknęła ślinę. Na języku miała ten sam metaliczny posmak co wtedy, kiedy zassała swój palec.
Nie potrafiła wytłumaczyć, co się stało. Czemu tu się pojawiła? Nie pamiętała. Przecież rytuał się nie udał, wszyscy wrócili do ogniska. A potem… a potem co? Nikandros złapała się za głowę, chcąc powstrzymać momentalny ból, który pochłonął jej jakąkolwiek możliwość myślenia. Wtedy poczuła to. Pod palcami, nad linią włosów, między kosmykami. Dwa wypustki na czaszce. Jakby coś rosło jej pod skórą i chciało się spod niej wyrwać.
Opadła na kolana. Cholera. Szlag. Kurwa mać. Żadne przekleństwo nie wystarczyło, żeby opisać jej sytuację. Może to był kolejny żart jak z tą całą książką? Zrobili z niej podróbkę Callie, tylko wsadzili ją do lasu? Tak, bardzo śmieszne. Ale w sumie nie miała prawdziwych przyjaciół, tylko rówieśników, którzy chcieli używać jej kontakty dla swojego własnego dobra. Może jedynie Alistair był tym, który aż tak bardzo się na tym nie skupiał? Alistair. Ciekawe, czy wiedział o całej tej akcji i śmieje się teraz z innymi w cieple akademika?
Nikandros oblizała wargi. Jedyne co pamiętała z wieczoru po feralnym rytuale, to fakt, że była głodna. Teraz nie była. Dziwne. Spojrzała na skulone pod siebie nogi. Odkryte uda (bo jakimś cudem zgubiła gdzieś większość ubrań) były pełne szram, zadrapań, jakby przebiegała przez las. Albo wbiła we własną skórę paznokcie. Świetnie, z jej prędkością gojenia, będzie miała blizny na nogach przez najbliższe tygodnie. Albo gorzej, będą się cały ten czas sączyć ropą i krwią. Nikandros mrugnęła kilka razy, wzięła oddech. Powinna poszukać swoich ubrań i wrócić do akademika. Spojrzała znów na nogi i przeklęła pod nosem. Bo szram już nie było.
– Co?
Podniosła się z kolan. Fakt, nic nie szczypało ani piekło, co by sugerowało obecność otwartych ran. Jakby zniknęły. Jakby je sobie wyobraziła. Nie powinna była tyle pić.
Jej stopa natrafiła na coś miękkiego, o całkowicie innej tekturze niż runo leśne. Nikandros zniżyła głowę. Jej ubrania. Złożone w kostkę, choć pobrudzone i nieco porwane. Ale wcześniej ich tam nie było, Nika mogła się o to założyć. Co się dzieje? Co wydarzyło się tej nocy?
Nikandros założyła mundurek, próbując zignorować niekomfortowe uczucie materiału na wciąż lepkiej od krwi skórze. Miała już wychodzić z polany, kierować się w stronę akademika, kiedy coś ją zatrzymało. Jakaś siła ciągnęła ją z powrotem do kręgu. Przekroczyła jego granicę, usiadła na kolanach tak, żeby nie zakłócić kształtów. I położyła zakrwawioną dłoń w samym środku.
Wtedy coś błysnęło. Krew w rowach poczęła buzować i błyszczeć jakby naświetlana od wewnątrz. Ktoś zaczął szeptać w obcym języku, ale Nikandros nie potrafiła zidentyfikować, skąd dochodzi głos, ani w jakim języku mówi. Poczuła, jakby ktoś poraził ją prądem. Ale tylko tak lekko, jakby niechcący dotknęła palcem kontaktu. I jak gdyby nigdy nic, wszystko wróciło do normy.
Zza łysych pni drzew zaczęły wysuwać się pierwsze promienie słońca. Nastał nowy dzień.

⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆

Pierwszy raz w życiu jej ręce drżały przy obiedzie. Widelec stukał o talerz, srebro o porcelanę, jak ząb o ząb człowieka z hipotermią.
Rodzice przywitali ją jak zwykle, chłodnym spojrzeniem i beznamiętnym uściskiem. Matka rzuciła obojętne spojrzenie na nową grzywkę, przyciętą w nędznej próbie odwrócenia uwagi od wyrostków rogów, wysuwających się spomiędzy włosów. Bo jakimś cudem, Nikandros wyhodowała sobie na głowie rogi. Nie mogły być dłuższe niż wysokość kciuka, może nawet jego połowy, ale i tak się odznaczały omszałym brązem wśród platyny włosów.
– Zdejmij opaskę do stołu – skomentowała tylko Priscilla, na co Nikandros wykrztusiła:
– To nie opaska.
Matka zlustrowała ją od stóp do głów – od wypolerowanych trzewików, przez wyprasowane w kant spodnie i jedwabną koszulę, do tych przeklętych rogów – i przewróciła oczami.
– Szkoda, że jeszcze sobie nie wsadziłaś metalu do nosa, żeby wyglądać w pełni jak krowa. No cóż. Znudzi ci się i będziesz żałować, ale to twoje ciało. Wszyscy czekają już przy stole.
Nikandros otworzyła usta, ale zanim mogła cokolwiek powiedzieć, matka zniknęła za winklem. Nie mogła myśleć, że te rogi to jakiś młodzieńczy wybryk, jak tatuaż czy kolczyk, prawda? Naprawdę nie obchodziło jej to, że jej dziecko zaczyna przechodzić transformację w jelenia albo inne rogate zwierzę? Tajemnicze pojawienie się rogów jej nie przeraziło?
Rodzice każdego ucznia dostali list. Wiadomość, że jeden z licealistów zaginął bez śladu. Oczywiście to nic poważnego i nie powinni się martwić – uczeń się w końcu kiedyś znajdzie, bo zostawił za sobą wszystkie swoje manatki. Pewnie jakiś buntowniczy wyskok, który szybko się znudzi – ale powinni poinformować dzieci, żeby uważały na siebie, nie rozmawiały z obcymi, i raczej nie przemierzały lasów samotnie. Uczniem, którym zaginął, był oczywiście Alistair. Nikandros nie widziała go od pamiętnej imprezy. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Nikandros wcale by się nie zdziwiła, gdyby rodzice nawet nie zajrzeli do skrzynki pocztowej, czy to tej fizycznej, czy elektronicznej. Ciekawe, czy w ogóle by zauważyli, gdyby to ona zniknęła.

⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆

Oni chyba naprawdę mnie nienawidzą. Tak szczerze, z pasją. Alistair zniknął. Nie zdziwiłabym się, gdyby oni nawet nie zauważyli, jeżeli to ja rozpłynęłabym się w powietrzu. Może wręcz świętowalibyśmy moje zniknięcie? Traktują mnie jak muchę na ścianie.
Jakimś cudem, jakimś dziwnym cudem… mam moce. Wtedy, w lesie moje nogi nie uleczyły się bez powodu. Moje ubrania nie pojawiły się przede mną tak o. Po raz pierwszy od urodzenia, mam w sobie pierwiastek magiczny. Nagle, zaklęcia, nad którymi spędzałam nieprzespane godziny, dnie, miesiące, wychodzą mi za pierwszym razem. Znaczy, tak było kilka tygodni temu. Teraz jest mi trudniej. Jestem zmęczona.
Coś się stało tamtej nocy w lesie. Ten rytuał. Musiał zadziałać. Gdyby tylko ta księga nie zaginęła razem z Alistairem, wiedziałabym co się ze mną dzieje.
Alistair.
Chyba coś zrobiłam Alistairowi tamtej nocy. Chyba coś zrobiłam z Alistairem. Nie wiem, co, ale – mogę się domyślić. Chociaż wolałbym tego nie robić. Patrząc na sytuację, w której się obudziłam
ab24.....
Chyba go zabiłam. Chyba pozbyłam się jego ciała w najgorszy możliwy sposób. Jestem głodna. Jestem tak bardzo głodna. Moc mojej magii słabnie. Jak tak dalej pójdzie, stracę ją. Nie mogę na to pozwolić. Muszę coś z tym zrobić. Musi być jakieś wyjście.
Wiem. Wiem, co zrobić. Muszę zrobić komuś to, co zrobiłam Alistairowi podczas rytuału. Nie wiem, komu. Ale muszę. Nie mogę wrócić do życia w rynsztoku. Nie teraz, kiedy zasmakowałam gwiazd.

⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆

Rodzice ledwo co zauważyli piątki przy przedmiotach magicznych. Jak gdyby wcześniej Nikandros nie leciała na samych dwójach, zdając rok jedynie dzięki błaganiu profesorów na kolanach i pieniędzy rodziny. Nawet, teraz kiedy posiadała moce, kiedy dorównywała magią reszcie Lohengrinów, i tak nie wystarczała. Za późno. Trzeba było próbować wcześniej.
Pogrzeb Alistaira, z jego niezwykle liczną rodziną, był ciasny. Nikandros poszła jedynie z grzeczności, bo rodzice przyjaciela poznali ją kilka razy i oni, w przeciwieństwie do jej matki i ojca, wiedzieli, że Alistair i Nikandros byli sobie najbliższymi osobami w całej szkole. I tak nie byli przyjaciółmi. Ale nie znali nikogo innego lepiej. Rogi, teraz wychodzące na wysokość dłoni z głowy Nikandros, były z dnia na dzień coraz trudniejsze do ukrycia. Przykryła głowę czarnym welonem, pozwalając matce Alistaira płakać w jej ramię.
– Kochał cię, wiesz? – pociągnęła nosem, kiedy żałobne śpiewy ustały, kiedy smutna melodia solowej trąbki wypełniła oziębły cmentarz – mówił, że marzy, żeby się tobie kiedyś oświadczyć. Chociaż nawet nie byliście parą. Marzyciel z niego był. Powiedziałabyś tak, prawda? Też go kochałaś, tak?
Nikandros kiwnęła bezwiednie głową, nie zastanawiając się nad implikacją rozmowy. I tak już nigdy nie zobaczy rodziny Alistaira, więc czemu nie dać jego matce satysfakcji, że jej syn zginął, mając przed sobą perfekcyjną żonę? Pewnie, gdyby Alistair próbował się do niej dobierać, poderżnęłaby mu gardło.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było, że agresja tej myśli wcale Nikandros nie zdziwiła. Jedynie zaintrygowała.
Nigdy nie znaleźli ciała. Ale po prawie całym roku kalendarzowym poszukiwań poddali się całkowicie. W sumie nie dziwota, północne lasy miały to do siebie, że jak coś pożarły, to nie wypluwały nawet ości.
Nikandros zacisnęła pięści, kiedy hebanowa trumna była opuszczana w zlodowaciałą ziemię. Ciekawe, jaka byłaby reakcja jej rodziców, gdyby to jej trumna lądowała w ziemi. Czy przynosiliby jej znicze na Dzień Dusz? Może zakopaliby ją bez oznaczania grobu, byleby tylko o niej zapomnieć? Obserwując czerwone od płaczu oczy obcej rodziny, tak odmienne od jej własnego rodu, Nikandros podjęła decyzję. Wszystko na pogrzebie przypominało Nice jeden z impresjonistycznych obrazów. Drobne, nic nieznaczące kropki, kiedy stoi się blisko. Ale z oddali, z przymrużeniem oka i rozluźnieniem mięśni, wszystko powoli składało się w sensowny obraz. W pejzaż żałości i rozpaczy, w krajobraz zalany krwią, nienawiścią i nieobecnością. Musi poddać rodzinę ostatecznemu testowi. Sprawdzianowi końcowemu, który zadecyduje, czy są warci zachodu.

(Test ten, z perspektywy czasu, nie okazał się ostatecznym. Był jedynie przygotowaniem na to, co miało przyjść później. Na finalny sąd. Bo nie ma człowieka bardziej szczerego niż ten na łożu śmierci. Ale chociaż nie okazał się on testem ostatecznym, pokazał on Nikandros prawdziwą naturę jej rodziców. Wynik pozwolił jedynie ruszyć maszynę przeznaczenia wprzód. Żeby wreszcie, po tylu latach, Lohengrinowie otrzymali ten los, na który zasługiwali.)

⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆

Minęły trzy lata, zanim się tego podjęła. Żyła naiwnie dziecięcą nadzieją, że jej rodzice się poprawią. Że zobaczą w niej potencjał dobrego, satysfakcjonującego potomka, i przestaną się na niej wyżywać. Że chociaż podczas studiów stanie się dla nich jakimkolwiek symbolem dumy. Ale nie. Wydawało się, że chociaż widziała ich rzadziej (co miało niby pomóc ich zszarganym relacjom), to napięcie było jeszcze gorsze. Zły kierunek, zła średnia, złe towarzystwo, złe wszystko. Więc nie było innej opcji. Lohengrinowie musieli przejść test.
Przygotowała wszystko. Planowała test miesiącami, przygotowując się na każdy możliwy jego wynik. Subiektami sprawdzianu nie byli tylko rodzice Nikandros. Była nim również sama ona, czy tego chciała, czy nie. Każdy test wymagał poświęcenia, swojego jagniątka ze związanymi nóżkami, oczekującego swej zagłady, bo ten los czekał go od urodzenia. W tym scenariuszu Nikandros była i ofiarą i kapłanem. Odpowiadało jej to. W końcu w ten sposób nie musiała się martwić, że jakaś osoba trzecia zjebie robotę w połowie.
Rozłożyła wszystkie maszyny destrukcji na świeżo pościelonym łóżku. Nowo zaostrzony nóż, w razie krzywego cięcia garść tabletek z recepty, złożony w kostkę list, kieliszek wina, sól, i znów, w razie krzywego cięcia, wybielacz.
Wyryła w podłodze ten sam wzór, który wygrzebali w leśnym runie podczas rytuału. Po tamtej nocy nie widziała tej przeklętej księgi na oczy (tak samo, jak Alistaira), ale jakimś cudem pamiętała krąg. Był wyżłobiony za jej oczami, migał swoimi symbolami za każdym razem, kiedy przymknęła powieki. Został wygryziony w jej mózgu, tak, jak ona wygryzała ludzkie ciała, by nakarmić Bestię, która w niej rosła. Życie w symbiozie całkiem Nikandros odpowiadało. Nie przeszkadzało jej być drzewem, które chętnie dzieli się odżywką z okolicznym grzybem, wrastającym w jej system coraz mocniej z dnia na dzień, aż wreszcie nie będzie dało się rozróżnić ich korzeni. Staną się jednością. Ale ta jedność Nikandros odpowiadała. W końcu mutualizm pojawiał się również w nieskażonej ludzkimi morałami naturze.
Test był prosty. Wymagał od rodziców i rodzeństwa Nikandros tylko jednego – reakcji. Plan szedł tak – Nikandros popełnia samobójstwo. Stres studiów ją dobił, nie potrafiła przeżyć wypalenia zawodowego nie będąc jeszcze nawet aktywnie w zawodzie, i rozcięła sobie gardło, jak rzeźnik prosięciu. Umiera w agonii, a rodzice przechodzą finalny test.
A więc Nikandros, w napadzie żalu i rozpaczy, zabija się w zaciszu swojego jednoosobowego mieszkania. Plan miał dwa wyniki dla każdego testującego. Logengrinowi mogli zagrać w obliczu śmieci dziecka dwie melodie: A, czyli tą oczekiwaną – żałobę i smutek po śmieci Nikandros – lub B, przy której rodzina po prostu zignorowała jej śmierć. To oznaczałoby niezaliczenie testu. Konsekwencji opcji B Nikandros jeszcze nie zaplanowała, bo sama nie wiedziała, jak ona zaliczy własny test. Podobnie jak rodzina miała dwie opcje. A – pracownicy akademika, może jedna z sąsiadek, alarmuje policję i rodzinę. Może zauważając krew sącząca się zza drzwi, może tajemniczą ciszę i bezruch przez dłużej nieokreślony czas. Dzięki przemianie w Coś podczas szkolnego rytuału, dzięki błogosławieństwu Bestii, jej ciało goi się i przeżywa zamach na własne życie. Oczywiście to szpital bierze na siebie laury Przemiany, ale może i lepiej. Dla obiektywności testu nikt nie powinien wiedzieć o tym, czym stała się Nikandros. Opcja B była mniej ciekawa. Jeżeli rytuał tak naprawdę nie zadziałał i przez ostatnie lata Nikandros po prostu żyła w uprzedzeniu, że coś się stało, że istnieje w niej Bestia, to by oznaczało, że od zawsze miała zdolności magiczne, tylko rozwinęła się ona dopiero podczas późnego dorastania. Że karmiła ciało nieudanymi randkowiczami i zagubionymi wycieczkowiczami bez powodu. Wynikiem tej opcji była śmierć, bo zanim ktokolwiek zorientowałby się, co zrobiła, zdążyłaby się wykrwawić. Mniej pożądany rezultat – wtedy byłoby trochę trudniej ocenić, czy rodzina zdała test.
Niestety bez jej aktywnego udziału sprawdzian nie mógłby się nawet rozpocząć. Więc Nikandros westchnęła, wykończyła wino z kryształowego kieliszka. Kilka kropel spłynęło po jej brodzie, ale nie przetarła twarzy. Zamiast tego wzięła w dłoń skalpel i zanim mogła się zawahać, przeciągnęła go jednym, płynnym ruchem wzdłuż szyi. Na pierś i ramiona poczęła się sączyć słodka krew, a Nikandros sama była zbyt zaaferowana kolejnym zadaniem, by nawet poczuć ból. A może dzięki Bestii już w ogóle go nie czuła? Przyłożyła do rany kieliszek, nasłuchując, jak płyn wypełnia szkło. Potem, z zamazanym utratą kwi wzrokiem, nachyliła się nad kręgiem, by karmazyn mógł wypełnić szramy wyżłobione w podłodze. Szum w jej uszach przypominał jej szelest liści, kiedy w lesie zrywał się wiatr. Nikandros zamknęła oczy.

⋆༺𓆩☠︎︎𓆪༻⋆

Pierwsze co poczuła, to chłód. Leżała na zimnym metalu. Fakt, że cokolwiek czuła, że nadal miała świadomość, oznaczał, że wygrała. I na tym jej jedynie zależało.
Podniosła powieki, starając się nie wykonać żadnego gwałtowniejszego ruchu. Co, jeżeli jest w trumnie, metr czy dwa pod ziemią?
Nie była. Znajdowała się natomiast w zimnym, szpitalnym pokoju. Kostnicy? Spojrzała po sobie. Jakiekolwiek ślady krwi zniknęły. Jej skóra była całkowicie czysta. Przejechała palcem po szyi. Wzdłuż gardła ciągnęło cię ciężkie szycie, jakby ktoś za wszelką cenę próbował przymocować jej głowę do reszty ciała. No tak, jeżeli rodzina przeszła test, pewnie chciała, żeby ich córa prezentowała się dobrze na pogrzebie. Zjeżdżając opuszkami w dół, natknęła się na drugą, zszytą już ranę. Ciągnęła się z obojczyków w stronę mostka, tam się łącząc i spływając w dół, na kształt dużej litery Y. Autopsja. Zrobili jej autopsję. Którą przeżyła.
Nie wiedziała, ile tak siedziała, palcując świeże blizny, kontemplując swoje zmartwychwstanie (bo czym innym mogło to być? Zrobili jej sekcję, czyli musiała być nieżywa przez co najmniej kilka godzin. Czym innym była jej pobudka wśród trupów, jak nie przechytrzeniem śmierci?), kiedy drzwi do kostnicy się otworzyły.
Koroner miała na sobie lekarski fartuch i siatkę na włosach. Wpierw nie zauważyła Nikandros, mając nos w dokumentach, które przeglądały. Jednak na odchrząknięcie zastygła w bezruchu. Podniosła głowę powoli, jakby bała się spojrzeć na Nikandros. Kiedy tylko skrzyżowały spojrzenia, koroner zamrugała kilka razy, wzięła urwany oddech. I zemdlała.
Nikandros wstała ze stołu, owijając się suknem, na którym położyli jej ciało. W sali nie było żadnego lustra, ale połysk metalowej tafli wystarczył, by mogła przyjrzeć się swojej nowej formie. Jej rogi nie były już długości dłoni. Wyglądały mniej, jak poroże młodej sarny, przypominały swoim rozgałęzieniem łopaty dorosłego jelenia. Na skórze nie było widać żadnej skazy, prócz dwóch blizn, na piersi i szyi. Ale Nikandros czuła już do nich przywiązanie. W końcu pokonała śmierć i miała na to dowody. Fizyczne, które nigdy jej nie opuszczą.
Uśmiechnęła się pod nosem. Pokonała śmierć. Miała rację – Bestia dała jej błogosławieństwo. Była zadowolona ich symbiozą, ich spojeniem. Z dnia na dzień Nikandros była coraz lepsza, silniejsza, coraz bardziej niezniszczalna. Coraz bliżej boskości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz