To, jak ich mała grupka się rozwinęła i ze sobą zżyła, momentami zaskakiwało Raouna. Byli tak różnymi istotami o tak odmiennych sposobach postrzegania świata, a jednak mieli te wspólne cechy, które uformowały dość mocną przyjaźń. Razem lubili chodzić na dobre jedzenie, jakiś alkohol, razem z ogromną wręcz chęcią ruszali na podboje komisariatów. I co jak co, ale mimo mniejszych czy większych sprzeczek stanowili naprawdę zgrane trio.
Na tej podstawie Bóg Spirytyzmu doszedł do wniosku, że powinni ogarnąć sobie miejsce, które zostałoby przez nich nazwane bazą. Siedzibą, gdzie mogliby razem siedzieć, obmyślać plany, gromadzić różne trofea. Uważał, że zasługiwali na coś takiego. Również nie pozwoli, by ta dwójka postawiła stopy w jego apartamencie. Nie będzie potem robił generalnego remontu naprawiającego ich szkody.
Najbliższe wolne poświęcił na oglądanie różnych potencjalnych baz. Były większe mieszkania, jeden domek, a na końcu hangar. To ostatnie w sumie tak trochę niespodziewanie mu wyszło, ale jak tak przechadzał się po wielkim, pustym budynku na kompletnym zadupiu, pomyślał, że może to właśnie tego szukał. Sporo miejsca, mogliby trzymać tu zdobyty radiowóz czy coś w ten deseń. To była tylko kwestia czasu, nim Octavia przywlecze karetkę, do dzisiaj narzekała, że czemu ich pierwsza została wysadzona, a mieliby takie fajne „ioio”. A przecież nie mogli tego wszystkiego trzymać na widoku.
Powiedział sprzedającemu, że w razie czego będzie dzwonił, po czym się z nim pożegnał. Gdy tamten odjechał, bóg jeszcze wykonał kilka zdjęć. Przejrzał je wszystkie, na razie powstrzymał się przed wysłaniem ich na grupę Trójcy. Skoro wizja hangaru mu się spodobała, to powinien poszukać jeszcze kilka pozycji do porównania. Okolice Stellaire to był dość spory teren, na pewno znajdzie się więcej.
Zaczął iść do auta, gdy nagle jego uszu dobiegły dźwięki. Przystanął, rozejrzał się pobieżnie. Drzewa lekko szumiały, gdzieś w oddali odzywały się ptaki, ale poza tym panowała cisza. Uznał zatem, że to nic ważnego. Ruszył dalej.
I wtedy znowu coś usłyszał.
Miaukliwy płacz.
Spojrzał za siebie, akurat w tym momencie z wysokiej trawy wyskoczył mały futrzak. Niewiele większy od stopy, szarobury z białym pyszczkiem i łapkami. Trójkątne uszy postawione były w pionie, jasnozielone ślepia skupiały się na lakierowanych butach, do których to stworzenie żwawo się zbliżało.
Raoun uniósł jedną brew.
Przed nim znalazło się najzwyklejsze kocię.
Nie wyróżniało się niczym szczególnym. Małe, włochate, strasznie miaukliwe. Pyszczek mu się nie zamykał, miauczało i miauczało, i miauczało, jak gdyby od tego zależało jego życie. Gdy zwierzę znalazło się tuż obok, przyległo do nogawki.
Do tego przylepa.
— O nie, zabieraj się ode mnie — rzekł poważnym tonem Raoun.
Zabrał nogę, oddalił się o dwa kroki.
Nigdy nie był wielbicielem kotów. Niezależne sierściuchy, nieposłuszne, myślące, że to one tu dowodzą. Ich w większości urocze pyski wcale nie wyrównywały zachowania. Cheoryeon też miał ładną buzię i co, jak czasami otworzył gębę, to Raoun szczerze pragnął wyrzucić go przez balkon po wcześniejszym wyrwaniu skrzydeł. Nie można było ufać aparycji.
— No, idźże sobie.
Znów się oddalił, bo kocię wciąż się przy nim kręciło. Boga nie obchodziło, czy się ono gdzieś zapodziało, nie zamierzał nic z tym zrobić. Tak głośno płakało, to w końcu matka je znajdzie. A nawet jeśli nie, to nastąpi jedynie selekcja naturalna.
Odwrócił się na pięcie, poszedł do auta. Zajął miejsce kierowcy, nim zamknął za sobą drzwi, wyciągnął z kieszeni komórkę, żeby sprawdzić powiadomienie, które właśnie dostał. Chwilę później był już gotowy do jazdy. Uruchomił silnik, nastawił bieg, ruszył.
Nie odjechał daleko, jak usłyszał ponownie miauczenie. Z początku myślał, że to radio płata mu figle, ale wtedy coś otarło się o jego nogę. Poderwał stopę, samochód gwałtownie zahamował. Bogiem zarzuciło, na szczęście pasy powstrzymały go przed zaryciem o kierownicę. Silnik krótko potem zgasł przez puszczenie sprzęgła.
Chyba zaraz szlag go trafi.
Co się sierściuch tak go uczepił? Życie mu było niemiłe? Ze wszystkich istniejących osób musiało paść akurat na Raouna. To znaczy, w tej okolicy akurat mało kto przebywał, ale nadal nie zmieniało to faktu, że kot mógł zainteresować się kimkolwiek innym. W ogóle czemu tak ochoczo zbliżył się do niego? Nie powinien się bać jak mały debil?
Ta, co, może jeszcze bóg go przygarnie? Na początku będzie marudził, że o nie, futrzak, a potem nagle się z nim oswoi i będą razem spędzać czas?
Nie. Ta historia tak nie działała.
Otworzył drzwi, mało delikatnie (ale też niezbyt brutalnie) wyrzucił zwierzaka na ulicę. Zamknął auto, odpalił ponownie silnik. Nie zwlekając ustawił bieg i pojechał, zostawiając za sobą wciąż miauczącego kota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz