Przez tyle lat nic złego nie zrobił Zaświatom. Zawsze służył dobrą radą, mówił, co można by poprawić, zmienić, ulepszyć, dodać. To technicznie dzięki niemu powstali Łowcy Dusz, bo zaproponował, żeby dać szukającym zbiegłe duchy Żniwiarzom specjalne bronie. Nawet przedstawił ich projekt! Za coś takiego to jego portret powinien wisieć na głównym korytarzu Departamentu Żniwiarzy.
Niestety jego przeszłe starania Deżetkę aż tak nie obchodziły.
Fakt, Raoun trochę często do niej zaglądał przez pewien moment, gdy miał sporo pacjentów i chciał się kilku drobnych rzeczy o nich dowiedzieć, zdobyć parę mini informacji, które dostępne były tylko w Zaświatach. Teoretycznie mógłby, zamiast pytać Deżetkę, osobiście się zjawić w odpowiednim dziale, ale musiałby całym Zaświatom ujawnić swoją prawdziwą tożsamość, a wtedy chcieliby wciągnąć go w Zarząd. Mimo wszystko Wielki Bóg Spirytyzmu nie chciał mieć aż dwóch siedzib zmarłych na głowie. Zaświaty dostatecznie sobie radziły bez niego, a z nim u władzy to musiałyby przejść tyle zmian, że cała ta reformacja potrwałaby ho, ho, i jeszcze trochę!
Nie rozwijając się jednak za bardzo, po tych raptem kilku... -dziesięciu wizytach Władcy Dusz szanowna Dyrektor Naczelna Departamentu Żniwiarzy w fascynujący wręcz sposób doszła do wniosku, że powinna mało uprzejmie wykorzystać dobre serce maehrsaephskiego boga. „Ja pomagam tobie, ty pomagasz mi”, tak właśnie miała czelność, to znaczy, tak skromnie zaznaczyła. Co zabawniejsze, Raoun nie kłócił się z nią. Chciał z tego się jakoś wywinąć, to prawda, ale gdy zostało mu zagrożone, że trafi na listę pogrzebanych (inaczej czarną listę), to się poddał. Jak go tam wpiszą, to nie będzie mógł sobie swobodnie wskakiwać do Zaświatów. A że mimo wszystko lubił to miejsce, głównie ze względu na tę, hm, energię duchową, to nie miał zbyt wiele do powiedzenia.
W ten oto sposób skończył jako chłopiec na posyłki.
Szedł korytarzem komisariatu, wzrokiem wypatrywał drogi do swojego celu. Żaden z udających zapracowanych funkcjonariuszy nie zwracał na niego uwagi – trudno się dziwić, skoro nawet nie mogli go dostrzec. Bóg stawiał lekkie kroki w niematerialnej formie, skorzystał z okazji, że był przez innych niesłyszalny, żeby głośno jęknąć.
To mu się trafiła misja. Nieustannie o niej myśląc, odnosił wrażenie, że Deżetka próbowała go poniżyć. Tak wspaniały, potężny byt jak on miał się zająć czymś tak trywialnym? Niedorzeczne. Jeszcze te słowa kobiety, że skoro ona mu w drobny sposób pomagała, to on może w drobny sposób pomóc jej. Autentycznie wykorzystała przeciwko niemu jego własne słowa.
Skręcił w następny korytarz, ujrzał w oddali poszukiwaną tabliczkę.
Dobrze, szybko to załatwi i będzie miał z głowy. Nawet jeśli nie rozumiał w pełni, jak ktoś taki mógł w pierwszej kolejności znaleźć się w tego typu sytuacji...
Przeniknął przez drzwi, a także gliniarza, który chyba właśnie opuszczał swoje stanowisko, żeby pójść do toalety lub zapalić. Raoun spojrzał na kilka celi, dwie z nich były zajęte. Jedną zajmował jakiś średniego wieku mężczyzna ze śliwą pod okiem, drugą prezentujący się młodziej osobnik, siedzący na ławce ze skrzyżowanymi rękami.
To właśnie on zareagował na to, czego inni nawet nie byli w stanie wyczuć. Podniósł wzrok, zakotwiczył go idealnie w sylwetce Raouna. Niespodziewanie otworzył szeroko oczy, zerwał się jak poparzony, by w chwilę znaleźć się tuż przy kratach.
— O rany, to ty! — zawołał.
Raoun niemal westchnął, z trudem powstrzymując się przed wywróceniem oczu. Podszedł bliżej, gdy nagle usłyszał:
— Ty jesteś tym wysoko postawionym, elegancko ubranym jegomościem!
Przystanął tuż przed kratami, spojrzał na aresztowanego, unosząc jedną brew.
— Elegancko ubranym? A dziękuję. — Uśmiechnął się lekko, wygładził dłonią fragment długiego, lawendowego płaszcza.
— Może mój styl znacznie się różni od twojego, ale umiem docenić. Jestem Haven.
Młody wyszczerzył usta w szerokim uśmiechu, wyciągnął rękę przez kraty. Raoun spojrzał na dłoń, ukradkiem zerknął w stronę mężczyzny zajmującego celę obok. Nieznajomy z pewną konfuzją przyglądał się sąsiadowi, który, w jego oczach, stał zupełnie sam. Żniwiarz jednak zgrabnie ignorował spojrzenie.
Ostatecznie bóg uścisnął dłoń, również się krótko przedstawił. Gdy puścił palce, przyjrzał się całej sylwetce Havena.
— Czy to ciało 2.0? — spytał.
— No ba! — Tamten stanął dumnie, pstryknął palcami. — Dostałem się na beta testy. Jest o niebo lepsze od tego poprzedniego, polecam cieplutko.
— Aż tak? — Zatrzymał dłużej wzrok na przemykającej przez czoło i przecinającej lewą brew, nienaturalnie zielonawej bliźnie.
— Ach, to jest mój wybór. — Przejechał palcem po śladzie. — Prosiłem, żeby tej jednej nie łatali, bo wygląda super zadziornie. Dzięki niej niektóre duchy dwa razy się zastanawiają, zanim spróbują stawiać mi opór.
Zaśmiał się krótko, wywołując tym tylko większą konsternację na twarzy drugiego aresztowanego. Raoun ledwo nie westchnął.
Tak, o to w tej całej „misji” od Deżetki chodziło – miał zgarnąć jakiegoś żniwiarskiego wariata, który zaplątał się w sprawy świata żywego. Dyrektorka wycwaniła się słowami, że tylko Bóg Spirytyzmu spośród całego społeczeństwa osób mających powiązanie z Zaświatami miał zwyczajną tożsamość żywego. Uwaga, bo uwierzy. Jeśli poza nim nikt inny nie mógł normalnie mieszać się do życia żywych z dokumentami, to jak niby ci z Departamentu Rozwoju i Utrzymania brali nowe technologie, hm? A jak niektórzy Żniwiarze ogarniali sobie mieszkania oraz dodatkową pracę w świecie żywych, hm? Raoun lubił być wyjątkowy, ale tutaj wcale mu nie przeszkadzało, że poza nim dziesiątki, jeśli nie setki innych osób mogły załatwić tę sprawę.
Dobra, spokój. Musiał zachować stan zen. Zrobi szybko swoje, a na przyszłość będzie bardziej uważał z Deżetką.
Wracając do tematu nowego ciała dla Ponurych Żniwiarzy, ponownie przyjrzał się materialnemu umarlakowi. Poza blizną na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się on niczym specjalnym: zwyczajne, czarne włosy, ciemniejsza karnacja (wbrew pozorom Zaświaty nie robiły nikogo z automatu bladym szarakiem), nieco zadziorne ciuchy wyglądające na takie z lumpów...
— Czy w nowej wersji ciała pozwalają też na dodatkowe elementy? — spytał wtem.
Wskazał ruchem głowy pewien element wyglądu. Haven zareagował od razu.
— A, to... — zaśmiał się nerwowo, naciągając bardziej z tyłu materiał kurtki. — Teraz noszę zwykłe ciuchy, ale jak zakładam te do eskortowania, to wcale nie widać! Em, wszyscy inni myślą, że to dekoracja kurtki, więc nie ma co o tym mówić komukolwiek innemu, haha!
Raoun otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy otworzyły się drzwi. Do aresztu wrócił policjant, wrzucając do ust miętówkę. Stanął przy swoim stanowisku, odsunął krzesło, by zająć miejsce, gdy nagle swego rodzaju ciszę przerwał mężczyzna w celi obok Havena. Przywarł on do krat, zawołał gliniarza, mówiąc, że już wszystko mu powie, byle tylko zabrał go od tego wariata. Funkcjonariusz podniósł na niego wzrok, uniósł jedną brew. Popatrzył na Żniwiarza, tamten wzruszył tylko ramionami z cichym dopowiedzeniem, że nic nie robił.
Ostatecznie drugi aresztowany został zabrany do pokoju przesłuchań. Haven odczekał chwilę, następnie powrócił wzrokiem na Raouna.
— Łał, wreszcie mogę cię poznać na żywo! — rzucił rozradowany. — To znaczy, wiesz, tak się mówi.
Białooki zmarszczył lekko brwi.
— Nie bierz tego do siebie — zaczął — ale przyszedłem tu tylko dlatego, że Deżetka mi parę razy pomogła i teraz ja muszę się jej odwdzięczyć.
Haven chyba potrzebował kilku sekund, ponieważ nie zrozumiał od razu określenia „Deżetka”. Na szczęście musiał całkiem szybko załapać, bo uśmiechnął się lekko i machnął niezgrabnie ręką.
— Spoko loko, zero obrażeń! To i tak dla mnie zaszczyt, że mogę się z tobą spotkać. Chociaż lepsze by były nieco inne okoliczności, ale nadal. Dyrektorka opowiadała mi o tobie. — Poruszył łokciem, jakby chciał nim szturchnąć Raouna, puścił mu oczko.
— Naprawdę? — zdziwił się tamten. — Wspominała o mnie?
W sumie Haven od początku zachowywał się, jakby skądś kojarzył boga. Nie to, że ten się ukrywał jakoś, w zasadzie to swobodnie się przemieszczał po Zaświatach, a mając wręcz boski wygląd z pewnością przyciągał na siebie uwagę niejednej osoby. Nadal jednak był nieco zaskoczony.
— Nom! — Żniwiarz przytaknął. — Fakt, nie jestem z nią jakoś mega blisko, ale na tyle, że rzuciła tym i owym. — Posłał mu w pewnym sensie dumny uśmieszek.
No, proszę, Deżetka sama coś powiedziała. Niby powtarzała, że bóg powinien się zdecydować, czy chciał być sekretem, czy otwarcie udzielającą się w Zaświatach istotą, a mimo to swoimi własnymi ustami coś tam nagadała.
— W sumie to co mówiła? — spytał.
— A starą śpiewkę — machnął ręką — typu, że jesteś irytujący, robisz wszystko po swojemu, rządzisz się i takie tam.
— Co?! — wrzasnął (dobrze, że nikt inny go nie słyszał). — Kiedy to nieprawda!
— Wiem, spokojna głowa! Dyrektorka po prostu tak gada o wszystkich. O mnie też mówi, że jestem irytujący, robię wszystko po swojemu i pakuję się w różne tarapaty, ale ja wiem, że to nieprawda.
Uśmiechnął się błogo, skrzyżował ręce na piersi, jak gdyby w stu procentach pewien swoich słów.
Dokładnie w tym momencie Raoun spojrzał na dzielące ich kraty. Zrobił to na tyle wyraźnie, że nie mogło umknąć uwadze Havena.
— No, ten jeden raz mi się trafiło, przyznaję. — Speszył się nieco, pod kurtką pojawił się pewien drobny ruch. — Ale ten jeden!
Słysząc te słowa, białooki z trudem powstrzymał się przed podparciem ręki czoła. Miał szczerą nadzieję, że Deżetka ostatecznie tak trochę żartowała i nie da mu zbyt dużo tego typu zabaw do załatwienia. Nie wierzył, że poświęcał swój wolny dzień na coś takiego.
Ostatecznie potarł palcami kąciki oczu.
— Tak w ogóle to jak tu trafiłeś? — rzucił.
Nie pojmował, jak Ponury Żniwiarz mógł wylądować za kratkami.
— A szukałem takiego jednego ducha, typowa robota Łowcy Dusz, te sprawy — powiedział lekko Haven. — No i jak tak go goniłem, to przypadkiem znalazłem się w złym miejscu, o złym czasie i w złej formie. To było jakieś miejsce zbrodni czy coś. Mundurowi mnie zaczepili, ja chciałem z nimi przyjemną gadkę ulepić. Myślałem, że będzie spoks, zero problemów, kiedy oni nagle do mnie, że jestem podejrzany o przynależność do gangu zamieszanego w sprawę czy co — w ostatniej części zdania zniżył o dwa tony głos, chyba dla dramatyzmu. — Nie wiem, co im chodziło, na gangusa to ja nie wyglądam.
Wzruszył ramionami, podczas gdy Raoun bez słowa zmierzył go wzrokiem z góry na dół.
— To jest styl punk. — Żniwiarz podparł się rękami na biodrach. — Tylko taki trochę łagodniejszy. Myślałem ostatnio nad ogolonymi bokami, ale jak się opitolę i mi się nagle odwidzi, to będzie lekki przyps. Chociaż... — Uciekł wzrokiem gdzieś w bok, zaczął gładzić palcami podbródek. — Mniejsza. Zabrali mnie tutaj. Gdy zaczęli próby wyciągnięcia moich danych, to nie mogłem im nic powiedzieć. No, bo co? — Rozłożył ręce w geście bezsilności. — Podać stare info? Wyskoczy im tylko martwy facet, o ile jeszcze jestem w bazie. A o sobie jako Żniwiarzu to nic nie mogę wyjawić. Ostatecznie trafiłem tutaj.
— I nie przeniknąłeś przez kraty, bo...? — Spojrzał na niego lekko bokiem, wymownie unosząc brew.
— Jak ucieknę, to jeszcze mój portret pamięciowy zawiśnie i co wtedy?
— Wiesz, portrety pamięciowe to policji akurat niezbyt wychodzą.
Przypomniały mu się te pamiętne listy gończe za Trójcą...
— No, ale będą mnie szukać, a na to nie mogę pozwolić, bo co, jak za bardzo się zainteresują? Jako Żniwiarz nie mogę zbyt wiele ujawniać na swój temat. W sumie to nie tak, że by mi uwierzyli, ale Zaświaty z pewnością miałyby inne zdanie.
Tym razem Raoun już podparł ręką czoło.
Ta cała sytuacja była dla niego tak głupia i żenująca. Wystarczyłoby, że typ przeniknie przez kratki i sobie zniknie w pieruna, koniec, kropka. Gliniarze nie byli aż tacy ogarnięci, żeby, nie wiadomo, jak bardzo go ścigać. Na pióra Złotoskrzydłego, nawet jego, Octavię i Dantego już przestali szukać! Co prawda, tutaj trochę Bóg Spirytyzmu maczał palce, ale jakoś specjalnie nie musiał główkować! Serio, Haven mógł dawno stąd wyjść, do tego zupełnie sam!
Chyba jednak przyzna Deżetce rację i już nie będzie jej prosił o drobnostki.
Żniwiarz przyglądał się białookiemu, od dobrych paru sekund nieruchomemu. Przygryzł nieco dolną wargę, wykonał głębszy wdech.
— Chcę wyjść stąd pokojowo — powiedział tonem biedaka błagającego szlachcica o kromkę chleba. — Cenię moje życie po życiu, nie chcę tak łatwo rezygnować z materialnego ciała. Potrzebna mi obywatelska wolność, a nie bycie kryminalistą w biegu.
Złączył ze sobą dłonie jak do modlitwy, zrobił smutną minę, która zdecydowanie nie pasowała do jego ogólnej aparycji. Mało kto by przypuszczał, że ubierający się w ten sposób typek z upiorną blizną na twarzy będzie się płaszczył przed kimś.
Raoun nie mógł na to patrzeć do tego stopnia, że bez dalszego odpytywania pomógł zasmarkańcowi.
Jakiś czas później czatujący w areszcie funkcjonariusz przekręcił klucz w zamku, a następnie otworzył drzwi celi, żeby wypuścić z niej Havena. Popatrzył trochę niepewnie na stojącego obok lidera któregoś zespołu z wydziału kryminalnego, tamten tylko kiwnął głową. Żniwiarz przeprosił ich obu za kłopot, po czym dał się odprowadzić detektywowi.
Gdy dwójka znalazła się w mniej uczęszczanym korytarzu, policjant przystanął.
— Następnym razem po prostu stań się niematerialny, serio — rzucił. — Mundurowi nie będą długo cię gonić, zaufaj mi.
— No, dobrze — odparł trochę niepewnie Haven, gdy nagle odchrząknął. — To znaczy, już nigdy więcej nie dojdzie do takiej sytuacji! — Zasalutował niczym świeżo upieczony funkcjonariusz. — Dziękuję, bardzo dziękuję!
W odpowiedzi pierwszy przewrócił oczami.
— Nie wierzę, że możesz tak łatwo opętywać! — usłyszał. — Niesamowite!
Pramatko, czy temu gnojkowi kiedykolwiek zamykała się gęba?
— Tylko ani słowa w Zaświatach. — Pogroził młodemu palcem.
— Jasne, będę milczał aż po grób!
Między nimi zapadła niezręczna cisza.
— Poza grób i jeszcze dłużej — poprawił się Haven.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz