09 listopada 2025

Od Arthura – Sekret

Równo o pierwszej w południe Arthur podziękował kierowcy, grzecznie go pożegnał, po czym zgrabnie wysiadł z wnętrza zaparkowanej pod kamienicą taksówki. Drzwi zatrzasnęły się za jego plecami. Poprawił poły idealnie skrojonego, beżowego płaszcza i po zdjęciu skórzanych rękawiczek przejechał dłonią po gładko ulizanych włosach. Przy wejściu do odrestaurowanego, wiekowego budynku stała dobrze mu znana para detektywów. Dołączył do nich z promiennym uśmiechem.
— Pani aspirant, to prawdziwa przyjemność ponownie panią widzieć. — Skinął lekko głową i pogłaskał Szarika, który nagle pojawił się przy nogach kobiety, już naprężony i ustawiony do porządnej porcji głasków. — I witam pana komisarza. — Pogłaskał widmowego psa po łepetynie i po chwili skupił wzrok na naburmuszonym agencie, który spoglądał na niego ukradkiem, błyskając wrogim spojrzeniem. Kąciki ust antykwariusza drgnęły w lekkim rozbawieniu. Przystanął bliżej mężczyzny, przynosząc ze sobą intensywny, otulający zmysły zapach tabaki i przypraw, pomieszanych ze słodką wanilią. Z cichą satysfakcją obserwował marszczenie się nosa i napięcie górnej wargi. — Panie Fragarach, czy tęsknił pan za mną?
Agent zrobił krok w bok. Schował dłonie do kieszeni znoszonego płaszcza i zgarbił się lekko.
— Nie — burknął, mierząc antykwariusza oceniającym wzrokiem.
— A ja za panem bardzo.
— Współczuję.
Arthur przechylił lekko głowę.
Wiedział, że igra z ogniem, a wręcz z powoli gotującą się furią, ale czekał prawie tydzień na ponowne spotkanie i chęć prowokowania, czy też bezczelnego przekraczania granic, była zbyt duża, by potrafił jej się oprzeć.
— Jak mniemam, pański humor odzwierciedla trudy i znoje śledztwa? Proszę się nie martwić, nasza czwórka na pewno sobie poradzi. — Uśmiechnął się niewinnie na widok tych mocno ściągniętych brwi i wykrzywionych w grymasie ust, po czym odwrócił się w stronę policjantki. Wystarczyło już tych uprzejmości. — Może wejdziemy do środka? Muszę przyznać, że już nie mogę się doczekać jakie wyniki ekspertyzy zostaną nam przedstawione.
Kobieta pokiwała głową i cała trójka (bo Szarik ponownie gdzieś zniknął) weszła do kamienicy.
Pracownia rzemieślnicza, w której detektywi zostawili obraz do badań, znajdowała się na samym poddaszu, co oznaczało pokonanie kilku pięter, nim finalnie stanęli pod odpowiednimi drzwiami. Andrea zadzwoniła dzwonkiem i otworzył im mężczyzna w średnim wieku, który okazał się nikim innym jak właścicielem tej całej działalności. Maran Wright, bo tak się przedstawił Arthurowi, od razu rozpoznał dwójkę policjantów i bez zbędnego gadania zaprowadził ich w głąb pracowni, która okazała się być zespołem pomieszczeń pełnych farb, sprzętu, stołów i wielkich płócien. Gdzieniegdzie można było zauważyć kręcących się, utytłanych po łokcie kolorowymi kleksami i dziwnymi maziami studentów sztuki – zakładając po ich młodych i pełnych zapału, ale i zmęczenia twarzach.
— Cały dzień wyczekiwałem państwa przybycia — oznajmił pogodnie Maran, przytrzymując im drzwi od jednego z odizolowanych, przyciemnionych pomieszczeń technicznych.
Pokój był wypełniony mikroskopami i innymi specjalistycznymi sprzętami, których przeznaczenia Arthur niekoniecznie potrafił rozpoznać. Pod ścianą, na dużym stole zauważył dokładnie oświetlony przez zawieszone lampy obraz. Miał co do niego duże oczekiwania – w końcu mógł się okazać przełomowym punktem w całym śledztwie.
Rzeczoznawca przystanął przy swoim niewielkim biurku, wodząc wzrokiem po podłodze i ścianach. Bawił się rąbkiem ponaciąganego i poplamionego swetra, próbując zająć czymś puste ręce.
— Mam kilka informacji, które powinny was zainteresować. Oczywiście sprawdziłem raporty chyba ze trzy razy, aby mieć całkowitą pewność…
— Do rzeczy. Nie mamy całego dnia — mruknął agent. Andrea spojrzała na niego ostrzegawczo, na co tylko wywrócił ostentacyjnie oczami.
— Tak. Oczywiście, przepraszam. — Maran uśmiechnął się nerwowo i niepewnie zerknął na milczącego jak dotąd Arthura. — Pani aspirant o panu wspomniała. Jest pan antykwariuszem, prawda?
— Zgadza się — odpowiedział z łagodnym uśmiechem na ustach.
— Ile pan wie o zabytkowych obrazach i badaniu ich autentyczności?
— Wystarczająco dużo, by za panem nadążyć.
Mężczyzna wydawał się zadowolony z takiej odpowiedzi i odwzajemnił uśmiech.
— Dobrze. W takim razie zacznijmy od podstaw, czyli płótna — oznajmił pewniejszym siebie głosem i podniósł z biurka jeden z wydruków, wypełniony wykresami i rzędami liczb. — Analiza chemiczna i mechaniczna włókien wykazała, że zgadza się ono pod względem wieku. — Spojrzał znad grubych oprawek na stojącą przed nim trójkę. — Jednak jest to dość słaby dowód na autentyczność obrazu.
— Dlaczego? — zaciekawiła się Andrea.
— Fałszerze często wykorzystują płótna mało znanych malarzy z podobnego okresu — wytłumaczył Arthur. Widząc niemrawą i nieusatysfakcjonowaną minę Tristana, kontynuował: — Zdzierają z nich farbę i malują na nowo, dzięki czemu uzyskują autentycznie stare płótno. Sprytne, ale doświadczeni rzeczoznawcy, tacy jak pan Wright, wiedzą, że sam wiek płótna niczego nie dowodzi.
Maran lekko poczerwieniał na twarzy pod spojrzeniem Arthura, ale wyprostował się dumnie, na swój sposób pokrzepiony jego słowami. Odchrząknął i chwycił kolejny dokument, który tym razem przekazał drugiemu mężczyźnie. Antykwariusz uśmiechnął się z wdzięcznością i przebiegł wzrokiem po linijkach tekstu.
— A to ciekawe.
— Co jest takie ciekawe? — zapytał znudzonym tonem agent, świdrując Arthura ponaglającym wzrokiem.
— Dałbym panu przeczytać, ale obawiam się, że nic by pan z tego nie zrozumiał. Bez urazy.
Rzeczoznawca kaszlnął w pięść, próbując ukryć cisnące się na usta rozbawienie. Natomiast Fragarach zgrzytnął zębami i był już prawie gotowy do wyrwania mu tego raportu, ale Andrea w porę przygniotła jego stopę ciężkim obcasem.
Przez dłuższą chwilę Arthur nie mógł oderwać wzroku od tych piwnych, zabarwionych gniewem oczu.
— Więc... z tych badań z kolei wynika, że — Maran znowu zwrócił na siebie uwagę całej trójki — wszystkie farby zostały wykonane zgodnie z techniką dziewiętnastego wieku. Proporcje oleju, faktura, sposób przygotowania — wymienił na palcach, po czym poprawił zjeżdżające z nosa okulary. — Pobrałem też do dodatkowej analizy niewielkie próbki z różnych części obrazu i w każdej z nich znalazłem śladowe ilości luteiny.
— Niestety są to tak niewielkie ilości, że w dalszym ciągu można by je było uznać jedynie za zanieczyszczenie — zauważył antykwariusz z cichym, zawiedzionym westchnięciem. Wciąż za mało dowodów do podtrzymania tezy.
Maran skinął głową, ale nie wyglądał na niepocieszonego tym odkryciem, co Arthur, który wpatrywał się w kartkę z wyraźną konsternacją.
— Super, czyli dalej tkwimy w cholernym impasie — prychnął Tristan i skrzyżował ramiona. Uśmiechnął się kpiąco. — Ostatnie piętnaście minut nic nie wniosło pożytecznego do tego śledztwa, więc równie dobrze możemy stwierdzić, że z obrazem wszystko jest w porządku i zając się wreszcie czymś, co faktycznie przybliży nas do rozwiązania sprawy.
Antykwariusz podniósł wzrok na detektywa. W jego obliczu wyczytywał niewypowiedziane słowa: I co teraz, pięknisu? Przyznaj się, że nie miałeś racji i tylko tracimy tu czas.
Zacisnął palce na raporcie, prawie zgniatając jego gładkie krawędzie. Odwrócił wzrok, utrzymując neutralny wyraz twarzy.
— Nie byłbym tego taki pewien, panie Fragarach — odezwał się nagle rzeczoznawca. Znowu poprawił okulary, a kąciki ust zadrżały mu lekko w niewyraźnym uśmiechu.
Bruzda między brwiami Tristana aż się powiększyła. Zadarł wyzywająco brodę.
— Co to ma niby znaczyć?
Maran unikał patrzenia na drugiego mężczyznę i bez słowa stanął przy stoliku, na którym był ustawiony badany obraz.
— Proszę podejść i się przekonać — machnął ręką na antykwariusza i parę detektywów, aby dołączyli do niego przy stanowisku. Wyregulował ustawione na statywie szkiełko powiększające i przesunął się, żeby zrobić im miejsce. Pierwszy zerknął Arthur i nagłe zrozumienie błysnęło w jego oczach. Uśmiechnął się szeroko, niemalże zwycięsko.
Andrea i Tristan spojrzeli po sobie, nie dostrzegając niczego poza pęknięciami farby.
— Jakieś dobre wieści? — Aspirantka zwróciła się do dwójki znawców.
— Tak! — wypalił Maran, po czym od razu spuścił wzrok na podłogę. — Jak widzicie, na obrazie znajduje się wiele równomiernych pęknięć.
— Praktycznie każdy stary obraz je zawiera — zauważył trafnie agent.
— To prawda, ale w naturalny sposób farba pęka nierównomiernie, najczęściej zgodnie z ruchem pędzla i według tego, jak grubo artysta nałożył farbę. Równomierne pęknięcia mogą świadczyć o sztucznym postarzaniu.
Coś przemknęło po twarzy policjantki. Skinęła krótko głową.
— Możliwe, że właśnie ten szczegół naprowadził kustoszkę na pomysł, że obraz może być fałszywy — oznajmiła, nachylając się jeszcze chwilę nad oświetlonym z każdej strony dziełem.
— Dalej nie jestem przekonany — odparł Tristan z cieniem grymasu, który zwykle poprzedzał złośliwy komentarz.
Maran chwycił ostatni dokument.
— Dla całkowitej pewności przeprowadziłem na sam koniec profil magii rezydualnej.
Fragarach wywrócił oczami.
— Przetłumacz to na nasze — zażądał od antykwariusza.
Arthur uśmiechnął się miło, ignorując rozkazujący ton mężczyzny.
— Po otwarciu się portali do Senkawy i Bharatu, a potem do Turiazaurii, zmienił się profil magii rezydualnej, absorbowanej przez wszystkie żyjące istoty, w tym len, który wchodzi w skład farb. To oznacza, że jeśli dzieło jest oryginalne, to powinno mieć gładki profil, ponieważ powstało przed otwarciem któregokolwiek z portali — wyjaśnił spokojnie.
— Dokładnie! — Rzeczoznawca pokiwał energicznie głową.
— Więc jaki jest wynik? — dopytała Andrea.
— Wyszedł gładki — Tristan prychnął pod nosem, mimo to Maran kontynuował: — ale zbyt gładki! Jestem pewien, że ktoś się przy nim bawił i sztucznie go wyprasował.
Agent pokręcił głową i złapał się za nasadę nosa, zadał krótkie i dosadne pytanie:
— Jaka jest ostateczna opinia?
— Biorąc pod uwagę śladowe ilości luteiny, równomierne pęknięcia i niezwykle podejrzany profil magii, mogę stwierdzić, że mamy do czynienia z bardzo dobrze wykonanym fałszerstwem.
Andrea zerknęła pytająco na Arthura, z tą charakterystyczną dla stróżów prawa mieszaniną sceptycyzmu i zaufania.
— Zgadzam się z panem Wrightem — przyznał antykwariusz. — Ktokolwiek stworzył ten obraz, naprawdę zna się na swoim fachu.
— To jednak budzie kolejne pytania — zauważyła z nieczytelną miną. — Według Vermeera obraz jest autentyczny.
W pomieszczeniu zapadła cisza.
Arthur przesunął wzrokiem po wszystkich obecnych. Uśmiechnął się nikle.
Cóż, przeszło mu przez myśl, teraz zrobi się ciekawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz