Już od dwóch godzin leżał w łóżku, ale jak zazwyczaj zasypiał gdy tylko przyłożył głowę do poduszki, tak teraz za nic nie mógł zmrużyć oka. Wiercił się i wiercił, zawijał w kołdrę tylko po to, by zaraz się odkryć, przekręcić poduszkę, licząc na to, że druga strona okaże się jakaś szczęśliwsza i przyniesie mu sen. Na próżno. Za każdym razem, gdy czuł, że może to już teraz, w jego głowie pojawiała się scena z obiadu i jej konsekwencje.
Pokłócili się o głupiego pilota.
Melpomene chciała obejrzeć jakiś serial, akurat wtedy, gdy Merlin wyjątkowo korzystał z dużego ekranu by obejrzeć pełnometrażowy film ze swojej serii anime. Normalnie by jej ustąpił, nie lubił się kłócić, i chociaż szkoda byłoby mu odstąpienia telewizora w salonie, wolałby jednak zapłacić tę cenę w zamian za spokój i szczęście Melpomeny. Ale tamtego popołudnia był już zmęczony, miał zły dzień, sprawdzian z zaklęć poszedł mu tragicznie, chociaż ślęczał nad książkami do nocy, na dodatek Falkor wpadł na jeden ze swoich genialnych pomysłów i przerobił mu pluszowego jednorożca na konfetti. Merlin był wyjątkowo w bojowym nastroju, Mel zawsze była w bojowym nastroju, i wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. On nie ustąpił, ona się zacięła, pobiegła do swojego pokoju, trzasnęła drzwiami, a potem wydarzył się obiad i powiedzieli sobie sporo niemiłych rzeczy, jeszcze przy wszystkich. Merlin westchnął.
— Jesteś leniwym nudziarzem! Jedyne co robisz, to oglądasz te swoje durne bajeczki! — prychnęła na niego, gdy Merlin próbował nałożyć sobie więcej ziemniaków.
— A ty jedyne, co potrafisz, to kręcić dramę o głupoty! Nie idzie z tobą wytrzymać! — odpowiedział jej.
I pewnie całość potoczyłaby się jeszcze dalej, gdyby mama ich nie uciszyła, mówiąc, żeby swoje sprawy załatwiali między sobą, a nie nad rodzinnym obiadem, tata zaś patrzył na nich zatroskany, mówiąc, że nie wypada w ten sposób odzywać się o swoim rodzeństwie.
Teraz Merlin wpatrywał się w sufit i czuł, jak żołądek zawiązuje mu się w nieprzyjemny, palący węzeł. Wiedział, że nie chodziło o pilota, telewizor, ani nic podobnego. Ale teraz było już za późno na cofnięcie swoich słów. Młodzieniec westchnął, przewrócił się na jeden bok, potem na drugi. Bezsenność go męczyła i nie miał już pomysłu, co z tym zrobić. Nienawidził takich nierozwiązanych, jątrzących się spraw, szczególnie gdy chodziło o Melpomenę, najbardziej emocjonalną z jego sióstr.
W końcu Merlin poddał się, ze zrezygnowanym prychnięciem odrzucił kołdrę, wstał i wyszedł z pokoju, mając na sobie tylko sprany i powyciągany T-shirt i bokserki w groszki. Sam nie wiedział, co dokładnie chce osiągnąć, ale coś musiał zrobić.
Zszedł na parter, poniewczasie odkrył, że o tej porze, w środku nocy, kuchnia wcale nie jest pusta. Pojedyncze światło paliło się nad kuchenką, na gazie stał czajnik, a na blacie kubek. Melpomena opierała się biodrem o szafkę, patrzyła na czajnik, czekała na wodę, lecz jej wzrok zdawał się nie widzieć przedmiotu. Dziewczyna westchnęła.
Merlin zastygł w progu, niepewny, co ma zrobić. Ze wszystkich osób, które mógł spotkać w środku nocy w kuchni, musiało to być właśnie jego dzisiejsze źródło bezsenności. Lepiej nie mógł trafić.
I właśnie wtedy, gdy postanowił po cichu zawrócić, udać się do pokoju, zawinąć w kołdrę i liczyć na to, że może jednak sen przyjdzie, Melpomena się odwróciła, spojrzała prosto na niego. Prychnęła, wróciła uwagą do czajnika, lecz w jej oczach Merlin zobaczył coś, co kazało mu zostać, mimo takiego powitania. Podszedł, otworzył lodówkę, z chaosu zamkniętych w niej rzeczy wyciągnął resztkę mleka. Postawił na stole, zajął się polowaniem na cukiernicę i drugi kubek. Przysunął go do kubka Mel.
Siostra zerknęła na niego, podniosła wzrok może do wysokości jego łokci, ale druga torebka pojawiła się w kubku w jednorożce. Cisza, nim czajnik zaczął coraz intensywniej bulgotać, wydawała się już nieco mniej niezręczna.
Mel postawiła dwa kubki herbaty na stole, wyłowiła worki, a przez ten czas Merlin zajął się rozdysponowaniem mleka i cukru. Pięć łyżeczek dla Melpomeny, dwie dla siebie, a do obu mleka nalać tyle, żeby wyczynem było napicie się potem z kubka. Usiedli, zajęli się swoimi herbatami, których sposób przygotowania zawsze wywoływał u reszty rodziny jakieś głupie komentarze, dziwne spojrzenia i kręcenie głową. Może to było głupie, ale Merlin poczuł się jakoś lepiej, że przynajmniej Mel nie dissuje jego sposobu na herbatę, on dla odmiany nie nazywał jej wersji „cukrowym ulepkiem”.
Szukał w głowie jakichś słów, które mógłby powiedzieć. „Przepraszam” wydawało mu się zbyt podniosłe jak na durnowatą kłótnię o pilota i telewizor, dla odmiany „nie chciałem tak powiedzieć” było na dobrą sprawę kłamstwem, bo w tamtym momencie chciał. Chciał jej po prostu słownie dołożyć, nawet nie miał się co wypierać. Westchnął, popatrzył w zaczerwienione oczy Melpomene.
— I jak ten nowy sezon? — spytał, jego głos był zachrypnięty z rozespania.
Melpomena drgnęła, jakby pytanie wyrwało ją z jakiegoś bardzo odległego miejsca. Przez chwilę wpatrywała się w swój kubek, nim zebrała się na odpowiedź.
— Beznadziejny — mruknęła w końcu, nie podnosząc wzroku. — Główna bohaterka jest jeszcze bardziej irytująca niż w poprzednim. I zrobili z niej idiotkę.
Merlin upił łyk swojej absurdalnie słodkiej herbaty. Czuł, jak cukier uderza mu do głowy.
— To po co oglądasz? — zapytał zupełnie szczerze. On, jak mu się jakieś anime nie podobało, po prostu je porzucał. Świat był pełen innych anime do obejrzenia.
— Bo chcę wiedzieć, jak się skończy! — odparła z nagłą pasją, podnosząc na niego wzrok. — Chcę zobaczyć, co będzie dalej, nawet jeśli muszę przy tym cierpieć.
Merlin pokiwał powoli głową. Tak, to brzmiało bardzo w stylu Melpomeny, tak cierpieć dla zasady, idei, dla satysfakcji zobaczenia, jak w końcu sprawiedliwość zatriumfuje. On by tak nie potrafił.
Znowu zapadła cisza, ale tym razem znów była inna, jakby pełna oczekiwania. Merlin bawił się uchem swojego kubka w jednorożce czując, że to jest ten moment, i że jeśli teraz czegoś nie powie, to ta dziwna bańka pęknie i rano znowu będą na siebie warczeć.
— Słuchaj… — zaczął, a głos znowu mu się załamał. Odchrząknął. — To, co powiedziałem przy obiedzie…
— Było prawdą — przerwała mu Melpomena cicho, ale bez gniewu. Jej głos był płaski, zmęczony. — Kręcę dramy. Wiem o tym.
— No, ale ja też nie powinienem był tak mówić — wybąkał. — Byłem zły. Falkor zjadł mi pluszaka.
Melpomena uniosła kącik ust w czymś, co mogło być cieniem uśmiechu.
— Tego fioletowego z brokatowym rogiem?
— Tego. Zostały tylko oczy.
Westchnęła, odstawiając kubek. Spojrzała na niego, tym razem jednak wzrok pozbawiony był gniewnych emocji, nie uciekał gdzieś w bok, byle tylko się skryć. Nie, tym razem Melpomena patrzyła na niego i tylko na niego.
— Ja też przepraszam — powiedziała cicho. — Nie powinnam była tak na ciebie naskakiwać, jeszcze o ten idiotyczny telewizor. Po prostu… miałam zły dzień. Facetka od eliksirów na mnie naskoczyła, mówiła, że odlałam eliksir od koleżanki, a nie że zrobiłam sama, no i ot. Tyle wystarczyło. Jeszcze ta dziewczyna nic nie powiedziała, w ogóle nie stanęła w mojej obronie! Poczułam się… cholernie sama.
— Nie jesteś sama — powiedział cicho, a słowa same wypłynęły mu z ust, zanim zdążył pomyśleć, jak banalnie brzmią.
Melpomena pociągnęła nosem.
— Wszyscy tak mówią, ale nie rozumieją.
— Ja cię rozumiem — mruknął Merlin, wpatrując się w swój kubek. — Też czasami tak mam. Że wszystko jest bez sensu i wszyscy się czepiają. I że jedyne, co chcę, to żeby dali mi święty spokój.
Siedzieli tak jeszcze przez chwilę, dopijając herbaty, a wokół nich trwała cisza, które nie była już ani niezręczna, ani napięta.
— Chcesz obejrzeć ze mną ten film? — zapytał w końcu Merlin, kiedy kubki były już puste. — Ten, którego nie dałaś mi dokończyć.
Melpomena spojrzała na niego, a potem na zegar na ścianie. Było grubo po drugiej w nocy.
— Jest o jednorożcach? — zapytała.
— Nie. O wielkich robotach, które walczą z kosmitami.
Uśmiechnęła się.
— Może być. Ale jak będzie nudny, to zasnę ci na ramieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz