09 listopada 2025

Od Seymoura – Pieniądz

Kiedy tylko Virgil wspomniał luźno w rozmowie, że mama pytała go o to, jakiego to nowego szamponu używa, że jego sierść zrobiła się taka miękka i lśniąca, Seymour wiedział, że to tylko kwestia czasu, nim jego mała szarada wyjdzie na jaw. Jasne, że nie mówił Vi, skąd wytrzasnął dziwnie wyglądające butelki i spraye, niefrasobliwym gestem zbywając pytania i kręcąc coś o tym, że te polecali w internecie, że były na promocji w sklepie, że widział reklamę i brzmiała w porządku. Nie chciał, żeby Vi miał wyrzuty sumienia, albo krępował się, że Seymour trwoni na niego pieniądze – według muzyka, pieniądze były właśnie po to, by trwonić je na to, co człowiekowi sprawiało radość, a jemu największą radość sprawiało, gdy Vi był uśmiechnięty i zadbany. Tylko że dla większości ludzi – dla tych, którzy nie mieli szans na to, by pomylić stan konta z jego numerem – niektóre ceny to było trochę za dużo, a Seymour nie był pewien, jak wytłumaczyć Virgilowi, żeby się nie przejmował. Doszedł do wniosku, że spróbuje to nieco odłożyć w czasie i poczekać, aż Vi po prostu przywyknie bardziej do bycia z nim i do wszystkiego, co się z tym wiązało, między innymi właśnie bycia rozpieszczanym.
Zasiedzieli się trochę w studio, w sumie nie pierwszy raz, bo jak Zapałka wkręcił się w utwór, to czas płynął innym tempem, ale napisał do Virgila, nie chciał, by wilkołak się martwił. Vi odpisał, że w takim razie ogarnie jakiś obiad i żeby Seymour dał mu znać, jak będzie te dziesięć minut od domu, to zajmie się nakrywaniem do stołu. Muzyk przystał, napisał tak, jak obiecał, nie wyczuwając w słowach małego podstępu.
Zazwyczaj Vi mu po prostu otwierał, Seymour nie musiał nawet dzwonić, więc gdy stanął przed drzwiami ich mieszkania, te zaś pozostały zamknięte, muzyk uniósł brew, nim wytrząsnął klucze z kieszeni, otworzył drzwi.
Wewnątrz panował podejrzany półmrok, tylko jasna smuga światła wydobywała się z salonu. Poza tym – cisza podszyta zapachem przygotowanej kolacji.
— Vi?
Seymour w okamgnieniu pozbył się kurtki i butów, postąpił w głąb mieszkania, instynktownie kierując swoje kroki do salonu.
Siedział tam, na środku kanapy, a przed nim, na tym niskim stoliku, stała armia dziwnie wyglądających buteleczek, zagarniętych z szafki w łazience – tej specjalnej, całej na wilcze potrzeby. Seymour przystanął w progu, zakołysał się na piętach. Vi wpatrywał się w niego z podejrzanym uśmiechem wymalowanym na twarzy.
— Mój najukochańszy Księżycu — zaczął, składając dłonie w wystudiowany gest. — Powiedz mi, ale tym razem szczerze, skąd ty to wszystko masz?
Seymour odpowiedział kompletnie niewinnym, uroczym uśmiechem.
— Z internetu — odparł niefrasobliwie.
— Z internetu? — powtórzył za nim Virgil, krzyżując nogi i rozpierając się mocniej na kanapie. — Z jakichś bardzo egzotycznych jego rejonów, w takim razie.
— Nie takich znowu.
— Czyżby?
— Może troszkę.
Seymour podszedł te parę kroków, przysiadł przy Virgilu. Wilkołak zgarnął jedną z butelek.
— O, ta na przykład? Co to właściwie jest… — Vi wpatrzył się w etykietkę, obrócił butelkę kilka razy. — Hm, nie dowiemy się, bo nie ma nawet słowa w żadnym normalnym języku.
— To jest… — Seymour zmierzył wzrokiem butelkę, rozpoznał kształt liter, o których Raam mu mówił. — Keratynowa wcierka z lanoliną, do twojego zimowego podszerstka.
Virgil westchnął, ale dał się otoczyć ramieniem, spróbował znowu swoich sił.
— A tutaj? Co jest napisane…
Nie zdążył dokończyć, Seymour przyciągnął go bliżej, nachylił się, zamknął usta pocałunkiem. Nie przypuszczał, że będzie musiał rzucać jakiekolwiek zaklęcia, będąc skupiony na czymś tak ważnym, ale widać w stanie wyższej konieczności był w stanie czegoś takiego dokonać. Dłoń zakreśliła łuk w powietrzu, pociągnęła pasma magii, sięgnęła przedmiotu tkwiącego w innym pokoju. Ten zaś odpowiedział na wezwanie, przelewitował, wylądował w dłoni byłego czarodzieja.
— Patrz, co mam — powiedział Seymour, odsuwając się na te parę centymetrów, obracając w dłoni rzecz.
— Piłka! — wypalił Virgil, nim wrócił spojrzeniem do muzyka, zmarszczył brwi. — Seymour! Nie próbuj mnie rozproszyć.
Były czarodziej tylko się zaśmiał, podrzucił piłkę w dłoni, pozwolił jej zalśnić zaczarowanym, magicznym światłem. Vi wcale nie podążył za nią wzrokiem, w końcu też się zaśmiał, oparł głowę na tatuowanym ramieniu.
— Seymour — zaczął innym tonem. — Bo ja znalazłem te wszystkie kosmetyki w internecie.
— Mhm… I co w związku z tym?
— Ja czułem, że coś kręcisz z tymi promocjami w markecie, ale to już jest przesada…
Seymour parsknął śmiechem, ściągnął swojego wilka na kolana, objął go ciaśniej ramionami.
— Vi, Pluszaku — zaczął. — Nie ma czegoś takiego, jak „przesada”, kiedy chodzi o ciebie.
— Głupio mi, że nie mogę ci się nawet odwdzięczyć.
— Wypierdol to uczucie przez okno — powiedział twardo Seymour. — Odpłacasz mi się czymś o wiele cenniejszym, Vi.
Poczuł, jak mięśnie Virgila napinają się lekkim zdziwieniem.
— Czym?
— Tym, że o mnie tyle myślisz. — Mężczyzna oparł głowę gdzieś na wilczej piersi. — Czekasz na mnie, kiedy wracam do domu, piszesz, kiedy tylko mam przerwę, wysyłasz mi zdjęcia, śmieszne obrazki, dzwonisz i zawsze pytasz, jak mi minął dzień. Rozmawiasz, kiedy widzisz, że coś jest nie tak. Nie zostawiasz mnie. Nawet, jak nie mam ci nic zajebistego do powiedzenia i to mnie trzeba ogarniać, bo coś się znowu spierdoliło. — Przytulił go mocniej, dłoń odnalazła smukły bok. — Sprawiasz, że czuję się kochany, Vi.
Pewnie, że ich zaraz przeważyło, gdy Vi przekręcił mu się na kolanach, ścisnął z całej siły, a potem było już tylko legnięcie w poduszkach, w formie kłębu kończyn, ciepła i pluszowości.
— Bo cię bardzo, bardzo kocham, Seymour — odparł Vi, jego głos tonął trochę w koszulce muzyka. — Jesteś jedyny i najcudowniejszy, i zajmujesz się mną, kiedy jestem wilkiem.
Seymour uśmiechnął się, pogłaskał Virgila tam, gdzie akurat sięgał ręką.
— Vi, ja po prostu lubię dbać o mojego Pluszaka i czuję się zajebiście, jak chodzisz cały błyszczący i wyczesany, wiesz? To nie jest obowiązek, tylko frajda, tak cię wyczesać i ogarnąć ci pazury.
Jakimś cudem nie spierdolili się z kanapy, gdy Vi znów się poruszył – teraz to on sięgnął ust swojego czarodzieja.
— Tylko co mam powiedzieć mamie z tymi szamponami? — spytał.
Seymour zastanowił się, westchnął z uśmiechem.
— Kupimy mamie zestaw, drugi damy babci i sprawa załatwiona, nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz