Okno na piętrze było otwarte, a gładka ściana nie była najmniejszym problemem. Dłonie przylgnęły do chłodnej, nieco chropowatej powierzchni, chwilę później dołączyły do nich stopy. Ostrożnie posuwała się w górę bez najmniejszego wysiłku, choć serce biło nieco szybciej niż normalnie. Chociaż nie było to jej pierwsze włamanie, to jednak za każdym razem adrenalina sprawiała, że krew szybciej krążyła w żyłach. Lubiła to uczucie, delikatną niepewność, czy i tym razem wszystko pójdzie jak po maśle, czy nie zostanie przyłapana na gorącym uczynku. Przylgnęła ciasno do ściany i wstrzymała oddech, gdy ostra plama białego światła przebiła się przez ciemności. Odetchnęła dopiero wtedy, gdy szum przejeżdżającego samochodu ucichł całkowicie. Uniosła twarz i odchyliła się, by znów spojrzeć w stronę okna. Zostało zaledwie kilka kroków. Odetchnęła głębiej i przyspieszyła nieco.
Zerknęła do ciemnego pokoju. W blasku latarni ulicznych widziała zarys mebli, drgnęła lekko i zaklęła pod nosem, gdy w ustawionym na przeciwko lustrze dostrzegła swoje własne, gapiące się na nią odbicie. Pchnęła okno mocniej i przeszła przez nie, przykucając i wstrzymując oddech. Nasłuchiwała uważnie, jednak dom, zgodnie z ustaleniami, był całkowicie pusty.
Charlie uśmiechnęła się pod nosem i z nieco większą pewnością siebie wyprostowała. To było dość zabawne, jak mieszkańcy stolicy dbali o swoje twierdze. Zakładali alarmy, co bogatsi zabezpieczali je drogimi zaklęciami, inwestowali w drogie, wymyślne zamki, sądząc, że jedyne, co może je otworzyć, to klucze – namacalne dowody na to, że ich królestwa są bezpieczne. Przy tak ogromnym strachu o swój dobytek było wręcz zabawne, jak często zdarzało im się zapomnieć o niedomkniętym oknie. Najwyraźniej tak musiało być, skoro nawet bogowie, gdy zamykali drzwi, to otwierali okno.
Pokój, do którego trafiła, okazał się gustownie urządzoną sypialnią. Po jej lewej, na przeciwko drzwi do pokoju, stało łóżko z czterema kolumienkami i lekkim, przejrzystym baldachimem. Na wprost okna, przez które weszła, znajdowała się imponująca, biała toaletka z mnóstwem szufladek i lustrem, które napędziło jej takiego stracha. Oprócz tego dopasowana kolorystycznie szafa i biurko, wszystko utrzymane w nienagannym porządku.
– Porzygam się zaraz – mruknęła Charlie, rozglądając się po wnętrzu. Jej kroki, i tak już ciche, zostały zagłuszone całkowicie przez pluszowy dywan.
Najpierw podeszła do toaletki, po kolei otwierając wszystkie szufladki. Część biżuterii nie wyglądała na cenną - trochę plastiku i szkła. Uwagę włamywaczki przykuła jednak szkatułka znajdująca się w dolnej szufladzie.
– Bingo – mruknęła do siebie zaraz po otwarciu pudełeczka. Srebrna bransoletka i para kolczyków z maleńkimi diamentami wylądowały w głębokiej kieszeni bojówek. Chwilę później trafiła tam też markowa czerwona pomadka. W reszcie szuflad nie znalazła niczego ciekawego. Przeszła więc do szafy. Otworzyła ją na oścież.
– No litości – jęknęła, widząc równe rzędy wieszaków z pastelami powieszonymi według kolorów. Przejrzała je na szybko, nie licząc na to, że znajdzie tam coś dla siebie. Po chwili namysłu jednak zgarnęła jeden t-shirt. Może go później jakoś przerobi. Wepchnęła go do drugiej kieszeni, zamknęła drzwi szafy i wyszła z pokoju.
W drugiej sypialni, po lewej od tej, z której właśnie wyszła, łupów znalazła nieco więcej. Trochę więcej drogiej biżuterii, łącznie ze spinkami do mankietów z białego złota. Już teraz wieczór mogła zaliczyć do udanych. Będzie z tego dość kasy, by odłożyć na wymarzony klub, może postawi Arsenowi i reszcie jakiś dobry obiad? Byłaby to naprawdę przyjemna odmiana od kuchni tego starego złodzieja, który może był legendą wśród włamywaczy, ale wśród kucharzy mógł być najwyżej najgorszym koszmarem, z czego chyba nie do końca zdawał sobie sprawę.
Ze znacznie cięższymi kieszeniami wyszła znów na korytarz. Znów zaczęła nasłuchiwać, jednak nie zaalarmował jej żaden niepokojący dźwięk. Ostrożnie zeszła schodami na parter, bo choć najcenniejsze łupy już miała, to jednak nie mogłaby odmówić sobie przetrzepania jeszcze lodówki. Co też gospodarze zostawili jej dobrego? Zjadłaby sushi…
Kuchnię namierzyła bez większego trudu. Wystarczyło przejść przez hol, w którym się znalazła, do lśniącego stalą i marmurem otwartego pomieszczenia po drugiej stronie.
Jedynym dźwiękiem rozpraszającym ciszę były delikatne uderzenia obcasów o posadzkę i jej własny oddech. Nie trwało to jednak długo. Nie zdążyła dotrzeć do kuchni, gdy dźwięk przekręcanego w zamku klucza wywołał zimny dreszcz na plecach.
W ostatniej chwili skryła się za rogiem, plecami przylegając do lodówki. Zmrużyła oczy, kiedy w holu rozbłysło ciepłe światło. Wyjrzała lekko, aby ocenić sytuację. Niska, blondwłosa dziewczyna właśnie wieszała w szafie kremowy płaszcz. Charlie już chciała się wycofać, znaleźć lepszą kryjówkę, by wymknąć się w dogodnej chwili, gdy blondynka odwróciła się.
Serce włamywaczki na krótką chwilę zamarło. Czas jakby stanął w miejscu, gdy szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w niewiele młodszą od niej dziewczynę. Ta chwila zawahania wystarczyła, by ta dostrzegła intruza.
W pierwszej chwili wrzasnęła, przerażona. Odskoczyła gwałtownie, najwyraźniej niepewna, czy uciekać, czy chwycić za telefon i dzwonić po policję. A jednak, ułamek sekundy później, dotarło do niej, na kogo patrzy.
– Charlie..? – zapytała, wciąż trzymając dystans.
– Proszę, proszę – Charlie wyszła z ukrycia, stając z dziewczyną twarzą w twarz. Lód z żył powoli zaczynał ustępować. – Nie spodziewałaś się, że się jeszcze zobaczymy, co?
– Nie… przynajmniej nie w takich okolicznościach.
Charlie zmierzyła dawną przyjaciółkę spojrzeniem. Jej eleganckie, skórzane buty, markowe dżinsy, wyprasowaną, beżową bluzkę. Uniosła brew, widząc na jej szyi srebrny łańcuszek z małym, ozdobnym kluczykiem.
– Nadal go masz? Po co? – prychnęła Charlie, czując, jak zaczyna się gotować ze złości. To było śmieszne. Żałosne wręcz.
Dobrze pamiętała ten dzień. To było tuż przed jej urodzinami. Szukała przyjaciółki wszędzie, jednak nigdzie nie mogła jej znaleźć. Któreś z dzieciaków powiedziało, że Emma w południe spakowała swoje rzeczy i odjechała z bardzo miłą parą. Została adoptowana. Charlie nie mogła w to uwierzyć. Przecież nie zrobiłaby czegoś takiego, prawda? Nie zostawiłaby jej tak po prostu, bez słowa. Uprzedziłaby ją o tym, że odchodzi. A już na pewno nie zostawiłaby wszystkich pamiątek, które wspólnie kolekcjonowały. W niewielkiej, trochę odrapanej szkatułce przez lata nazbierało się sporo przedmiotów. Dla wielu mogły być to zwykłe śmieci, jednak dla nich były bardzo ważne. Tak, jak dzieciaki z mamą i tatą miały rodzinne pamiątki, tak i one chciały je mieć. Jak siostry, które na stare lata będą je oglądać z uśmiechem na ustach. Każda z nich miała swój kluczyk otwierający ten skarbiec. To było coś, co należało tylko do nich.
Dłoń Emmy powędrowała do kluczyka.
– To jest moja pamiątka. Nie chciałam ci ich odbierać, myślałam, że lepiej będzie, jeśli je zachowasz…
– Pierdolenie – Charlie cofnęła się o krok, kryjąc w bezpiecznym półmroku kuchni. – Nie chrzań mi tutaj. Myślisz, że uwierzę w tę łzawą historyjkę? – Prychnęła. – Nawet się nie pożegnałaś.
– Wiem, i naprawdę tego żałuję. – Emma zrobiła krok w jej stronę. Charlie zmrużyła oczy, gdy ręka dawnej przyjaciółki znalazła się w okolicy kieszeni. Sama błyskawicznie dobyła scyzoryka.
– Na twoim miejscu nie wzywałabym psów – warknęła. Światło zalśniło w ostrzu noża.
– Charlie, na litość boską! – Emma uniosła ręce w obronnym geście. – Przecież jesteśmy przyjaciółkami.
– Jeśli już, to byłyśmy. – Charlie ostrożnie zaczęła przesuwać się w stronę drzwi.
– Co się z tobą stało? – Emma spojrzała na nią ze szczerą troską w błękitnych oczach. ten widok sprawił, że Charlie miała ochotę zmazać go z jej twarzy. Zamiast tego jednak uśmiechnęła się złośliwie.
– Zajęłam się sobą. W przeciwieństwie do ciebie nie mam bogatych opiekunów i pierdolonego łóżka z baldachimem. – Podeszła do drzwi. Spięła się, gdy Emma zrobiła krok w jej stronę.
– Charlie, poczekaj, porozmawiajmy – poprosiła błagalnym tonem.
– Nie mamy o czym. Spływam stąd. – Otworzyła drzwi jednym szarpnięciem, opuszczając dłoń ze scyzorykiem. Obejrzała się szybko, czy nie czyha na nią kolejna niemiła niespodzianka.
– Co ze szkatułką? – Zapytała Emma.
Charlie zamarła w pół kroku i spojrzała na stojącą w holu olbrzymiej willi dziewczynę. Wzruszyła lekko ramionami.
– Wrzuciłam ją do stawu – powiedziała bez większych emocji. Zamknęła scyzoryk i wcisnęła go do kieszeni, odbiegając w ciemność. Biegła szybko, ile sił w płucach, w końcu przesadzając ogrodzenie rezydencji. Nie zatrzymała się jednak. Biegła. Biegła tak szybko, jak tylko mogła, jakby chciała zostawić za sobą całą gorycz i złość, wciąż nieustannie palącą płuca. Biegła, póki mogła oddychać.
W końcu zatrzymała się w wąskiej, ciemnej uliczce. Oparła o ścianę, z trudem łapiąc oddech i nasłuchując policyjnych syren. Wokół niej było jednak cicho, zupełnie cicho. Zacisnęła powieki, biorąc głęboki, bolesny oddech. Serce łomotało o żebra, a dłonie irytująco drżały. W końcu jednak pokręciła głową.
Dziś miała pecha. Tak niewiele brakowało, by to wszystko źle się skończyło.
Tak, to na pewno chodziło o to. A nie o ten mały, cholerny kluczyk, który wciąż migał jej pod zamkniętymi powiekami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz